Deportowani z Uzbekistanu

Historia życia, taka, którą opowiada się wnukom.

Zacznijmy od tego, że w Uzbekistanie turysta ma spać w licencjonowanych hotelach i co najważniejsze, mieć na to dowody. Hotele i hostele wydają specjalne registrówki, które zgodnie z prawem administracyjnym należy gromadzić i przedstawić w razie kontroli. My z założenia unikamy jakichkolwiek płatnych noclegów. Nasz Patrol jest samowystarczalny, jest naszą podróżną sypialnią i kuchnią. Na Wschód ciągnie nas przede wszystkim niesamowita gościnność mieszkańców, której próżno szukać w Polsce. Nieważne czy w Rosji, Gruzji czy Azerbejdżanie, zawsze spotkani ludzie zapraszali nas do siebie i częstowali wszystkim, co mieli. Tak też było w Uzbekistanie. Kilkukrotnie trafialiśmy do uzbeckich domów, ucząc się kultury picia herbaty i poznając ich zwyczaje.

W ten sposób chłonęliśmy inny świat. Czuliśmy się nie jak turyści, a jak podróżnicy. Jak łatwo się domyślić registrówek nie mieliśmy, lekceważąc bezduszne przepisy. I zemściło się – pewnego razu zatrzymaliśmy się na nocleg w okolicy torów. Jak mogliśmy zapomnieć, że to obiekt strategiczny? Śpimy sobie w najlepsze a w szybkę puka groźnie wyglądający policjant. Zweryfikował naszą tożsamość, a jak już zobaczył, że turyści to i o registrówki zapytał. Udawaliśmy Greka ale nasz błyskotliwy plan nie wypalił. Zabrali paszporty, kazali się zwinąć i jechać na komisariat oddalony kilkadziesiąt kilometrów.

Pierwszym wyzwaniem było dobudzenie Minora, który zapadł niemal w zimowy sen. Po ocknięciu się i dowiedzeniu, że skonfiskowano nasze paszporty wpadł w kompletnie nietypowy dla siebie szał, czym prędzej podszedł dynamicznym krokiem do policjanta i bezczelnie wyrwał mu nasze dokumenty. Oszołomiony stróż pokaźnych rozmiarów w obawie przed naszą dezercją zasiadł na tylnym siedzeniu wypełnionym po brzegi śmieciami. I tak po turecku doprowadził nas na komisariat.

I wtedy zapadł wyrok - deportacja! Pewnie wpadlibyśmy w panikę, gdyby nie fakt, że chwilę wcześniej spotkaliśmy podróżników, którzy z humorem opowiadali o deportacji z Azerbejdżanu. Wiedzieliśmy też, że grozi nam wysoka kara grzywny. Optymizmem napawała nas też świadomość, że większość Uzbekistanu mieliśmy już za sobą, do granicy zostało nam niespełna 100 km, a w najbliższym czasie i tak nie zamierzamy tutaj wracać. Deportacja na 5 lat to wymarzona przygoda do opowiadania wnukom! Policja odstawiła nas do pobliskiej gastienicy, która na 2 dni stała się naszym aresztem. Nie mogliśmy go opuścić na krok, cierpliwie czekając na przygotowanie dokumentów i eskortę na granicę. Zadokowaliśmy na podwórku postsowieckiego ośrodka wczasowego, obok rynsztoku i cierpliwie czekaliśmy na deportację.

Najśmieszniejsze było to, że policjanci sami chyba nie wiedzieli jak to się robi. Tak się złożyło, że w tym czasie Minor świętował urodziny. Niewątpliwie nie zapomni ich do końca swych dni.

Smaczku dodaje fakt, że uchodziliśmy w naszym areszcie za biednych i wygłodniałych, gdyż właścicielowi, który chciał na nas zarobić powiedzieliśmy, że nie mamy przy duszy ani grosza. Plotki jak plotki - rozchodzą się jak świeże bułeczki. A że na terenie aresztu była piekarnia...

Zaprzyjaźniliśmy się z młodą piekareczką, która nas dokarmiała 🙂

Dwa dni spędziliśmy na proszeniu się o to, żeby w końcu ktoś nas deportował. Przesiadywaliśmy na komisariacie, wypisywaliśmy jakieś dziwaczne listy, oświadczenia, formularze. Nawet wpadli na genialny pomysł, żebyśmy robili to cyrylicą. Potem powstał pomysł, żeby wypełnić dokumenty na komputerze, który po jakiejś godzinie mozolnej współpracy z piszącym w żółwim tempie policjantem, postanowił poddać się awarii prądu, która zawładnęła całym komisariatem.

Generalnie rzecz biorąc to poczuliśmy czym jest pojęcie czasu i jak bardzo jest względne. Kawka, papierosek, pogaduszki, oj dziś już nie zdążymy, może jutro. A jutro kawka, papierosek, pogaduszki, o Wy tu jeszcze jesteście? No jesteśmy jesteśmy i już trochę się nam nudzi...

Wreszcie, kiedy pod komisariatem postanowiliśmy urządzić sobie partyjki karciane dostrzegł nas szef, z którym mieliśmy do czynienia feralną nocą. Rachu ciachu i udało się - będzie deportacja! I teraz uruchamia się wyobraźnia - eskorta policji na sygnale prosto do granicy i takie tam. A rzeczywistość jest następująca: przychodzi Zocha, wsiada na przednie siedzenie i wykonuje gest ręką, że mamy jechać. Ot taka deportacja. Ni w ząb po rusku, ni w ząb po angielsku. O polskim nie wspominając. No to jedziemy!

Myślimy sobie - no dobra, nie udało się z jazdą na sygnale, to może chociaż przyda się na granicy bo przy wjeździe z Kazachstanu spędziliśmy w kolejce 13 godzin. Może teraz przynajmniej pójdzie łatwiej? No i poszło ale bez jego pomocy bo na granicy pustki.

Marcin pojechał na kontrolę samochodową a ja z Minorem sru na pieszą. Zaczęło się od sprawdzenia zawartości telefonów komórkowych. Na telefonie Krzyśka znalazło się kilka zdjęć, które w Uzbekistanie uchodzą za hmm... nieodpowiednie a wręcz zakazane. Funkcjonariusz, myśląc że jestem Minorową żoną poczuł męską solidarność i po cichu kazał mu usunąć zdjęcia tak, bym ja się nie dowiedziała jakie rzeczy ten mój mąż sobie ogląda. Potem nadszedł czas na mnie. Zaczęli studiować zawartość mojego laptopa. Myślę - luuuz, nie mam tam nic, co mogłoby nam zaszkodzić. Proces przeglądania plików trwa chyba z pół godziny aż wreszcie strażnik przywołuje mnie ruchem palca, mając dość srogą minę. Podchodzę i widzę film, który niedawno był emitowany w kinie w Polsce - "Pamiętnik Nimfomanki", którego tytuł po angielsku brzmi "Sex addict".

Pan coś usilnie próbuje mi powiedzieć, nie trudno się domyślić, że w ich definicji to pornografia i natychmiast trzeba się filmu pozbyć. Klikam "delete" a przerażony Pan wykrzykuje sklecone po angielsku "no no no, copy on my pendrive!!!"

🙂

Po rewizji osobistej - welcome to Tajikistan!

Komentarze

komentarz

Translate »