Opuszczamy Egipt

Perypetii biurokratycznych ciąg dalszy.

Dominika opisała jak dostać się drogą morską do Egiptu oraz wszelkie powiązane z tym procedury. Była tego cała masa, więc zdecydowaliśmy się na pomoc specjalizującej się w tym agencji.

Wyjazd z Egiptu jest już łatwiejszy, jednak mimo tego prawie wszyscy podróżnicy również decydują się na pomoc tak zwanych fikserów.

Zdecydowana większość. Czyli nie ja.

By jednak dojechać do granicy, wcześniej musimy zmierzyć się z jeziorem Nasera.

Prawdę powiedziawszy nie jest to żadne jezioro tylko zalew bo przecież utworzono go na Nilu. Samo jego powstanie niestety bezpowrotnie pochłonęło wiele istotnych miejsc, gdzie nie zdążyli jeszcze dotrzeć archeolodzy. No ale nie o tym mowa. Przeprawiamy się zatem wojskowym promem z Abu Simbel, co trwa około godziny i zostaje nam jedynie ok. 30 km do przejścia granicznego.

Jest!

Podchodzę zatem do pierwszego okienka przed bramą i dowiaduję się, że muszę zapłacić 360 egipskich funtów. Hmm… sporo… okienek widzę jeszcze pięć! Idę skonsultować to z Dominiką bo miała jakieś notatki odnośnie kosztów. Sam koszt, mimo że jest spory, nie jest jeszcze tak dużym problemem. Większym okazuje się, że mamy jedynie 150 funtów i nie można płacić w dolarach!

Miły pan w okienku informuje mnie zaraz, że tuż za bramą w pierwszym budynku jest bank. Na szczęście w banku mogę wypłacić gotówkę za pomocą karty. Mogę, albo nie mogę. Bo brak współpracy z moim Mastercard znacząco podnosi ciśnienie. Na szczęście Dominiki Visa zadziałała. Po szybkiej kalkulacji człowieka, który w banku pojawił się znikąd, wiemy że potrzebne będzie nam łącznie 600 funtów oraz przynajmniej tyle samo po stronie sudańskiej. Generalnie sugeruje wypłacić 2 tysiące funtów egipskich.

Jest dobrze. Oznacza to, że nie tyle zapłacimy nimi po stronie sudańskiej co najprawdopodobniej wymienimy je na ichniejsze funty. To dobra wiadomość, bo dolarów mamy zbyt mało w tej podróży.

Kasa w ręce więc ruszamy. W tym też momencie dowiadujemy się, kim jest ów człowiek znikąd. To fikser. Podchodzi z nami do pierwszego okienka i oświadcza, że tu płacimy 360 funtów. Płacimy. W zamian otrzymujemy:

  • 2 niebieskie kartki
  • 4 zielone kartki
  • 1 żółtą kartkę

Nigdy później nie były one potrzebne.

Drugie okienko pomijamy bo jest zamknięte i podchodzimy do trzeciego. Tam otrzymujemy 2 różowe karteczki, na które naklejają znaczki skarbowe, za nie płacimy 10 funtów. Fajny relikt polskiej przeszłości. Teraz pojawia się poważniejszy problem. Trzeba pozbyć się fiksera bo taki jegomość potrafi zażądać sobie za niesienie pomocy czasem nawet 100$. Grzeczne odprawienie chyba pomogło, niemniej jednak poczuł się urażony. Oby nie szepnął jakiegoś słówka urzędnikom, by przysporzyć nam większych kłopotów od tych, których się i tak spodziewamy.

No nic. Idźmy dalej. W zasadzie jedźmy, bo już wpuszczają nas na teren bazy. Objeżdżamy wszystkie budynki zmieniając kierunek na powrotny i ustawiamy się w kolejce dla osobówek. Tam podchodzi oficer celny i przegląda wszystkie bagaże w aucie. Na szczęście nie musimy ich wyciągać. Nie daje żadnego kwita i każe jechać dalej. Stajemy zatem przy kolejnym budynku, przy którym w kolejce do okienka dostrzegłem „naszego” fiksera. Podchodzę do okienka udając, że wiem o co chodzi. Fikser natomiast szybko dostrzega, że nie mam jeszcze wymaganych w tym okienku dokumentów, i oznajmia, bym z nim poszedł po formularze. Zrobi to oczywiście za darmo bo mnie lubi. Idę więc z nim posłusznie do punktu ksero znajdującego się pod koniec ciągu budynków. Tam robimy pakiety dokumentów składające się z:

  1. Pierwszy pakiet to dwie kopie jakiegoś formularza z orzełkiem
  2. Drugi pakiet to kopia paszportu kierowcy, prawa jazdy polskiego, licencji egipskiej, kopia strony z CDP z pieczątkami wjazdowymi do Egiptu oraz kopia dokumentu z Traffic Police wydanego w Asuanie, poświadczającego, że nie popełniło się w Egipcie wykroczeń. Gdy nie masz tego dokumentu to niestety musisz ponownie przeprawić się przez jezioro Nasera do Abu Simbel, skąd drogą lądową zostaje ci jeszcze 250 km do Asuanu. Wydanie dokumentu kosztuje 10 EGP i robi się go na miejscu. Na szczęście oczywiście go mamy.
  3. Trzeci pakiet to, podobnie jak pierwszy, z dodatkowym formularzem oraz oryginałem z wyżej wymienionym dokumentem z Traffic Police.

Mamy komplet. Facet w ksero i tak raczej wiedział co i ile kopiować więc fikser wciąż wydaje się zbędnym balastem. W pakiecie dostajemy teczkę na dokumenty i wedle wskazówki fiksera płacimy tu 150 funtów. Płacimy? Hmmm. Chyba ich Allah opuścił! 30 zł za ksero? Od razu węszę podstęp fiksera! Dominika zauważa, że nikt facetowi z ksera nie płaci. Ja spokojnie robię sobie notatki, by dać znać, że ani mi się nie śpieszy, ani nie wierzę, że mówi prawdę. Próbujemy dowiedzieć się od kserokopiarza ile się należy, i mimo, że nie idzie łatwo bo nie zna angielskiego, to okazuje się, że faktycznie nic. Człowiek znikąd znika bez śladu.

Wracamy do okienka zlokalizowanego w połowie ciągu budynków i dajemy urzędnikowi wszystkie pakiety, wraz z oryginałem CDP. To chyba wydział celny. Na nieszczęście nic nie jest tu opisane. Ten pracownik, jak i już cała reszta osób, mówi po angielsku. Wypełnia co trzeba, stempluje i gotowe na tyle, że możemy ruszyć.

Ruszyć, tak... ale do kolejnego okienka.

Czas na odprawę paszportową. Wracamy więc na pierwszą stronę budynków, gdzie był bank i w okienku przekazujemy nasze paszporty, wraz z wypełnionymi różowymi karteczkami. Po chwili nas wywołają i możemy odebrać ostemplowane paszporty.

Teraz chyba traffic office, czyli taki wydział ruchu drogowego. Mieści się on jeszcze bliżej banku na tej samej ścianie budynków. Pokazujemy papiery i wraz z jednym pracownikiem idziemy do auta, by spisał numery nadwozia samochodu. W międzyczasie zdejmuję tablice rejestracyjne. Pracownik daje nam kartkę z numerem VIN, wracamy do jego biura i zdajemy tablice wraz z licencją na prowadzenie pojazdu. Tam stemplują oraz opisują jeszcze wykonane przez nas kopie dokumentów i gotowe. Niestety mimo pertraktacji, chęci ich zakupu, włącznie z pertraktacjami z generałem, nie udaje mi się zatrzymać tablic na pamiątkę. Powiedzieli, że na pamiątkę to mogę zrobić sobie zdjęcie. Więc robię!

Wracamy do custom na celny na drugą stronę budynków. Dajemy CDP i paszport kierowcy. Chyba jest już komplet bo wreszcie otrzymujemy w CDP pieczątkę wyjazdową z Egiptu. To bardzo ważny element układanki bo bez którejkolwiek pieczątki wjazdowej, bądź wyjazdowej z każdego z przekraczanych przez nas krajów, nie odzyskalibyśmy depozytu z PZMOTu, jaki zostawiliśmy w Polsce.

Robimy zatem jeszcze dwie kopie tej pieczątki z CDP w punkcie ksero i ponownie idziemy to traffic police z drugiej strony budynków. Tam otrzymujemy w zamian jedną kartkę, z którą już kierowani jesteśmy do wyjazdu. Prawda, że proste? Po co komu fikser? Trzy godziny spacerkiem i wszystkie problemy natury egipskiego przejścia granicznego rozwiązane!

Objeżdżamy zatem ponownie budynki, by powrócić do właściwego kierunku i kierujemy się do bramy do Sudanu. Tam oddajemy ów kartkę i….

I dowiadujemy się, że nie mamy jakiejś innej. Drugiej.

Chwila pertraktacji i idziemy z żołnierzem do biura w poszukiwaniu chłopka, który ma ją wydać. Facet chyba wyszedł na kawę ale 5 minut później znajdujemy go u kolegi w innym biurze. Jest na tyle rozleniwiony, że nie chce mu się iść jej wypisać ale wymownie machnął ręką, by puścili nas bez niej, co też szybko czynimy i już jesteśmy przed kolejną bramą, bramą do Sudanu!

Z Sudanem ponoć jest już zdecydowanie łatwiej.

Przy bramie podchodzi pan i prosi o paszporty. Podchodzi kolejny, któremu pokazuję numery nadwozia pojazdu (VIN) i już wjeżdżamy do ich bazy. Teraz kontrola paszportowa. Hmmm…. No właśnie. Ktoś zabrał nam te paszporty i go wcięło. Czyżby kolejny fikser? Wydawało mi się, że go odprawiłem bo już do mnie dzwonił jak tylko mnie wypatrzył przed sudańską bramą. Skąd miał numer? Nie! Nie dzwonił do mnie ale do kogoś, kto stał koło mnie i przekazano mi telefon. Tak czy owak odmówiłem. Teraz szukamy paszportów. W holu nie ma. Wracamy do budki przy bramie…. nie ma. Ponoć są już u oficera policji. Idziemy zatem raz jeszcze do holu i faktycznie tam są. Dokonujemy odprawy paszportowej w dwóch sąsiednich okienkach i teraz czas na kontrolę celną. Wcześniej jeszcze wymieniliśmy walutę po zdecydowanie lepszym niż bankowy kursie i jesteśmy już panami świata. W celnym prosimy żołnierza, by przetrzepał nam samochód, co też mało sumiennie wykonał i wracamy do biura. W biurze jednak mur. Panowie nie mówią po angielsku a wręcz nie chcą. Poruszyliśmy wszystkich. Wszyscy wszędzie dzwonią ale efekt jest jeden. Mamy wziąć fiksera. Fikser już oburzony, bo przecież mu odmówiłem.

Przykra sprawa. Albo tu już jest wszystko umoczone albo faktycznie jak to fikser nam wytłumaczył, on musi poświadczyć swoją pieczęcią i wziąć poniekąd odpowiedzialność za to, że nie sprzedamy tu auta. Mało prawdopodobne, ale próbowałem wszystkich kroków, by go pominąć i wszystkie prowadziły do niego. Cóż. Niech ciągnie ten wózek sam. Trudno. Niestety nie pozwolił mi uczestniczyć w procedurze więc w międzyczasie przygotowałem rosół. Vifona rzecz jasna.

Facet wrócił, przyniósł dokumenty. Wypisał kosztorys wedle wcześniejszych informacji, jakie posiadaliśmy i teraz najlepsze.

Ile dla niego za pomoc? No właśnie. Prosi by samemu wycenić. Na to mówię mu, że mogę mu dać 5$. Trochę zaskoczony więc podnoszę do 10$ i mówię, że chłopaki z celnego mówili, że tak tu taka pomoc kosztuje. On oczywiście oburzony, bo to bo tamto, że to dużo czasu i pieczątki. Że on bierze 50$ albo 70$ albo czasem 100$.

Szybka kalkulacja i mówię mu, że dam mu 400 funtów sudańskich.

Ok! prawie wykrzyknął zadowolony.

Myślę sobie zatem, że gdzieś wkradł mi się błąd w tej, wydawać by się mogło, zbyt szybkiej kalkulacji. Nic jednak bardziej mylnego. Przeliczyłem to później na chłodno i 400 funtów to równowartość 8$ a po tym fajnym kursie, jaki mieliśmy na granicy to nawet 6$.

Dlaczego więc się tak ucieszył? Pozostanie to chyba niezbadaną tajemnicą. My szybko wzięliśmy dokumenty i oddaliliśmy się z miejsca zbrodni zaszywając się na noc pod posterunkiem Policji. Tak. Zastała nas noc, mimo że granicę zaczęliśmy przekraczać o 11 rano…

Z tych sugerowanych kosztów w kwocie 2 000 EGP (380 zł) wydaliśmy zaledwie 760 EGP (w tym te 6$ dla fiksera). Dla niektórych to drobna różnica. Dla mnie spora oszczędność i spory bagaż doświadczenia, którym mogę się dziś dzielić, by ułatwić procedowanie po mnie.

Dlaczego ludzie zazwyczaj wybierają wycieczki do Egiptu w formie all inclusive?

Przecież omijają ich tak wspaniałe przygody!

Wiem wiem…. Straszne nudy. Ten post jednak jest skierowany bardziej dla tych, którzy chcą jak ja, przejść przez ten korowód bez płatnych pomocników. Obiecujemy już nie pisać takich farmazonów i wracamy do opisywania tego po co tu faktycznie przyjechaliśmy! A jest o czym pisać. Mimo, że my już w Etiopii to spodziewajcie się jeszcze kilku wpisów z Egiptu i Sudanu!

Z praktycznych rzeczy podaję jeszcze kontakt do fikserów. Pewnie zbędny bo i tak was znajdą.

 

Komentarze

komentarz

Comments are closed.