Azja Centralna 2014

SKŁAD GRUPY:


Marcin (hOMER) i Dominika oraz Krzysiek (Minor)
Patrol GR Long, kolor: granatowo-żółty

TRASA PODRÓŻY:

Polska > Ukraina > Rosja > Kazachstan > Uzbekistan > Tadżykistan > Kirgistan > Kazachstan > Rosja > Łotwa > Litwa > Polska

Czas podróży: 2 miesiące
Długość trasy: 21,3 tys. km


Ukraina (informacje o kraju)

Kilkukrotnie bywaliśmy już na Ukrainie, jednak nie podczas tak napiętej sytuacji politycznej, która doprowadziła do aneksji części tego kraju do Rosji. Krym, który zwiedziliśmy w 2012 r. dziś jest już rosyjski. Później będąc już w Rosji zaobserwowaliśmy propagandową kampanię, reklamującą na bilbordach turystyczne wyjazdy na Krym opatrzone rosyjską flagą. Przypadek...? Podobną sytuację spotkać w każdej chwili mogą wschodnie tereny Ukrainy, przez które wbrew pozorom z łatwością przedostaliśmy się mimo rozlokowanych tu jednostek wojskowych oraz przygotowanych okopów wraz z poustawianymi workami z piaskiem. Na wypadek... pozostawmy to bez komentarza.
Ukraina do tej pory kojarzyła się nam z fatalnymi drogami, jednak wystarczyło wybrać inną opcję trasy i nasze odczucia diametralnie się zmieniły. Jadąc trasą od Lwowa do Kijowa i dalej, można śmiało pomykać z większymi prędkościami po równych jak stół nawierzchniach.
Mieliśmy sporą obsówę czasową w związku z wstrzymaniem wydania nam wizy Kazachskiej. Zmuszeni byliśmy do odpuszczenia podjęcia prób przedostania się do strefy radioaktywnej w rejonie Czarnobyla, a dokładniej do miejscowości Prypeć. Krzysiek chciał się tam dostać z uwagi na anteny radiowe ogromnych rozmiarów, natomiast reszta przez poruszające się tam kadry, jakie można uchwycić w miejscach pozostawionych w popłochu po wybuchu reaktora jądrowego.

  • ukraina 01
  • ukraina 02
  • ukraina 03
  • ukraina 04
  • ukraina 05
  • ukraina 06
  • ukraina 07
  • ukraina 08

Rosja (informacje o kraju)

Tradycyjnie jak przystało na wjazd do krajów, które zawsze powodowały u nas lekkie ciarki na plecach, przejazd przez granicę odbyliśmy nocą. Poszło sprawnie. Problemem w tym kraju było jednak chroniczne zmęczenie. Od wyjazdu z domu poprzez wizytę w Warszawie i przejazd przez Ukrainę praktycznie nie przestawaliśmy jechać. W Rosji natomiast nie mogliśmy się zmieniać, gdyż ubezpieczenie pojazdu mieliśmy jedynie na jedną osobę. Wbrew prawu podjęliśmy decyzję o zmianach za kółkiem. Dominika przejęła stery, czego owocem było zatrzymanie nas przez policję na dłuższą pogawędkę. Było to drugie zatrzymanie, lecz dzięki sprytowi Marcina udało się bez mandatu i łapówki.
"U nas diengów niet, tolka plastik kard". Trzecie zatrzymanie z przekroczeniem prędkości o 6 km/h zakończyło się utratą Whiskacza podarowanego nam przez Darka. Żeby nie było mało uratowaliśmy policjantów odpalając auto z rozładowanym akumulatorem. Na pożegnanie, w konspiracji, na policyjnym aucie przykleiliśmy naszą wlepkę wyjazdową na zderzak, co niniejszym dokumentujemy 🙂 To zatrzymanie z kolei było tuż przed wyjazdem z kraju, a dokładnie 100 km od Astrachanu, w miejscu, do którego holowaliśmy uszkodzoną Ładę dwóch Rosjan. Kupili ją w Moskwie nieskutecznie sprowadzając ją w miejsce swojego zamieszkania.
Poranne, a zarazem pierwsze zatrzymanie nas przez Policję, było jedynie rutynową kontrolą. Policjant natomiast uświadomił nas, że mamykaliesona. Dobiliśmy zatem powietrza do przedniego koła, a ok. południa znaleźliśmy wulkanizatora, który zdiagnozował pęknięcie felgi. Tam zakład wulkanizacyjny radzi sobie z każdym problemem, tak więc po niespełna kwadransie mamy już zregenerowane koło. A że u nas diengów niet to rozliczamy się przelewem 😉
Będąc w Rosji grzechem byłoby niezaopatrzenie się w odpowiedniej ilości pomidory, cebulę, ogórki i inne warzywa, konieczne do zrobienia przepysznych sałatek Dominiki. W delegację wysłana została Dominika z Krzyśkiem. Po chwili zadowoleni wracają z reklamóweczką zakupów oświadczając, że wydali 12 zł. Po szybkiej analizie okazało się jednak, że jest to 120 zł. Marcin szybko wraca do pomidorowych oszustów, którzy zaczynają się tłumaczyć, że myśleli iż braliśmy dodatkowo dynie... i spuszczają cenę o połowę. Krótka piłka. Oddajemy produkty bo z oszustami się nie targujemy i jedziemy na kolejny bazarek przydrożny, kupując ciut więcej warzyw wraz z połówką domowego alkoholu, płacimy odpowiednio 25 zł.

  • rosja 01
  • rosja 02
  • rosja 03
  • rosja 04
  • rosja 05
  • rosja 06
  • rosja 07
  • rosja 08
  • rosja 09
  • rosja 10
  • rosja 11
  • rosja 12
  • rosja 13
  • rosja 14

Kazachstan (informacje o kraju)

To już koniec. Nie ma drogi. A przynajmniej w rozumieniu europejskim. W niektórych fragmentach traktu nie radzi sobie nawet nasz Patrol, a przecież jest to odcinek spajający dwa kraje, które kiedyś łączył Sowiecki Związek. Dziś totalnie nieprzejezdny. Oczywiście granicę przekroczyliśmy nocą więc jazdę wybojami uprzykrza brak widoczności. Samochód prowadzi Dominika. W moście wypatrzyła jeszcze dziurę na 1/3 wielkości naszego samochodu. Wrażeń co nie miara. Uzupełniamy paliwo, które kosztuje tu parę groszy i wbijamy się w step, by zasnąć o świcie. Koło południa wyczołgujemy się ze śpiworów i zaczynamy ładować kilometry. Droga się nie zmienia. Ruch natomiast się wzmaga. Balansujące ciężarówki z naczepami stanowią trudną rywalizację na drodze, a wyprzedzenie takowej stanowi już wysoki stopień ryzyka. Zbliżamy się do drogi tranzytowej, asfalt zaczyna zatem stanowić już większy odsetek powierzchni jezdni. W mieście w sklepie uzupełniamy zapasy a na stacji tankujemy 180 litrów ropy by swobodnie poruszać się po dużych przestrzeniach. Przestrzenie są ogromne. Stacje paliw rozsiane są w odległości 200-300 km. Po drogach i w bezpośrednim ich otoczeniu, zaczynają się przewijać pierwsze wielbłądy. Temperatury rosną. W cieniu sięgają już 40*C. Szkoda tylko, że nie ma cienia. Wokół nas pojawiają się pierwsze słone jeziora. Droga jest nużąca i prosta. Ciągle tylko stepy. Wszyscy przysypiają włącznie z kierowcą więc robimy przerwy i zmiany. Ciągła jazda i jazda. Nawigacja wskazuje, że za 270 km będzie delikatny łuk w lewo. Ręce opadają. Na szczęście skręt z asfaltu na pierwszy punkt naszej wędrówki już blisko. Skręcamy. Jedziemy pustym stepem w kierunku ostańców skalnych. Trasa przewiduje ok. 40 km stepowymi drogami. Wreszcie otwieramy oczy bo już nie wieje nudą. Po kilku godzinach docieramy w malownicze tereny w których planujemy pozostać na noc. Wypatrzyliśmy w oddali nawet idealne miejsce... i tak patrząc w dal, nie patrzymy pod koła i ...
eh. Lądujemy w leju wyżłobionym, poprzez wody spływające z góry. Prędkość niewielka bo pewnie koło 40 km/h została wytracona w ćwierć sekundy. Bagażnik dachowy wypełniony kanistrami z paliwem i wodą oraz kołem zapasowym wisi nad przednią szybą. Dominika uderza głową w szybę. Szyba pęknięta, głowa cała. Wszyscy cali. Opuszczamy auto i robimy szybką diagnozę. Lekko pokrzywiony bagażnik dachowy, wgniecenia na dachu, pokrzywiona rynienka. Udaje się wydostać z leja, a po rozbrojeniu bagażnika zaobserwowaliśmy najgorsze - wygięty drążek poprzeczny odpowiadający za skręcanie kołami. Rano uświadamiamy sobie, że nie jest to poważny problem więc prostujemy go, naprawiamy pozostałe usterki i wolnym tempem udajemy się w kierunku kolejnego punktu wędrówki, jakim jest kanion Aktolagy. To przykre doświadczenie dało nam do zrozumienia, że przyroda nie wybacza i nauczyło nas respektu. Uderzenie w przeciwskarpę leja było bowiem zdecydowanie mocniejsze niż uderzenie w dzika podczas jazdy do Śniadych (Doroty i Marcina) na degustację wyrobów pomidorowych, lecąc z Warszawy na granicę. Do celu ok. 50 km też tymi samymi stepami. Jest Kanion. Piękny. Objeżdżamy go z każdej ze stron. Z góry i z dołu. Niesamowite zjawisko na pustych, rozległych i płaskich przestrzeniach. Poranek jest ciężki. Duszno, sucho, a muchy tak zachłyśnięte substancjami organicznymi, jakie dostarczają im nasze organizmy, że jedząc kanapkę trzeba je z niej wyrzucać za skrzydła bo nie ma opcji ich przepędzenia.
To tyle z tej części Kazachstanu. Jazda na granicę Uzbecką to ponowna udręka. Nie dość, że nuda to w ostatniej jej części ponownie pozbawiona asfaltu. Jedyne punkty na trasie przykuwające uwagę to znaki drogowe, że kolejna stacja benzynowa za 100 km, puste przestrzenie setkami kilometrów, zero życia wzdłuż drogi prócz wielbłądów, martwe konie bądź krowy i pusty, płaski horyzont.
Dla urozmaicenia wędrówki postanowiliśmy uzupełnić wodę w zbiornikach, a przy okazji zostaliśmy zaproszeni na czaj. Przy okazji degustujemy lokalnej zupy z baraniny, wypoczywając w iście muzułmańskim stylu.
Granica. Wreszcie mamy możliwość przekroczenia jej za dnia bo dotarliśmy do niej o 18tej. Pech chciał, że przejazd zakończył się po 6tej nad ranem. Godzinne kolejki, wykładanie wszystkich rzeczy, gonitwa z okienka do okienka (chyba osiem okienek) i przeróżne deklaracje. Ale w sumie po stronie Kazachskiej przeszło w miarę szybko i sympatycznie natomiast problemy pojawiły się po stronie uzbeckiej. Na granicy poznaliśmy amerykanina - Steva, który ze swoją przyjaciółką, już 5 miesięcy w podróży przejechał Indie, Nepal, Bhutan, docierając do Uzbekistanu, w planie mając Kazachstan, Azerbejdżan, Armenię, Gruzję, Turcję, Bułgarię, Rumunię. Przyznał, że parę lat temu zakochał się w polskich drewnianych kościołach. Udzielamy mu kilku wskazówek z naszych poprzednich podróży. Żegnamy się z nadzieją na spotkanie w przyszłości i wreszcie wjeżdżamy do wyczekanego kilkanaście godzin Uzbekistanu.

W podróży powrotnej ponownie odwiedzamy Kazachstan. W pierwszej kolejności wizytujemy Kanion Szaryński porównywany do Wielkiego Kanionu Kolorado. Jako że szlaban jest otwarty udaje nam się przejechać go całego samochodem. Dogania nas jednak chmura deszczowa i towarzyszy nam do samego Parku Altyn Emel, który próbujemy spałaszować od wschodu. Znajdują się tam czerwone i białe skały. Oglądamy je jednak z odległości kilku kilometrów, gdyż w labiryncie dróg w pustynnym otoczeniu nie znajdujemy właściwej, która pozwoliłaby nam się przedostać na drugą stronę linii wydm. Z uwagi na brak paliwa zmuszeni jesteśmy zawrócić i uderzyć na park centralnym wjazdem. Tam zniechęca nas służba mundurowa wysokimi stawkami zarówno za zwiedzanie parku jak i karami za jeżdżenie niewyznaczonymi drogami oraz nieustający deszcz, który odbierałby wiele walorów. Zapadła zatem decyzja, że jedziemy nad Bałchasz. Jest to jezioro rozciągające się setkami kilometrów i oddalone od nas jakieś pół tysiąca kilometrów. Uciekamy zatem od chmur i znajdujemy się na pustym stepie. Pojawia się i jezioro. Nie pojawiają się jednak drzewa a jedynie szuwary, w których gnieżdżą się komary i meszki umiejętnie uprzykrzając nam pobyt w pierwszym miejscu postojowym. Gdzieś musi być lepiej - w końcu to początek jeziora. Po 70 km zajeżdżamy do posowieckiego kurortu, który usilnie lecz nieudolnie próbuje stanąć na nogi. Znajdujemy jednak piękną plażę, na której rozbijamy obóz. Delikatny wiatr, cienia do woli, może tylko nieprzyjemnie przez widzianego węża - ale nikt nie mówił, że będzie idealnie. Wieczór spędzamy przy kartach i lokalnym piwie. Nastaje noc. Fale słychać coraz donioślej. Dominika zauważa, że zaczyna się przypływ. Przestawiamy auto, które stało metr od linii wody o jakieś 6 m w głąb lądu na bezpieczną półkę. Po kilku godzinach ponownie odsuwamy od wody bo już prawie odpływało lecz nie zostało nam już miejsca. Zaczynała się gęsta linia krzaków i drzew na stromej skarpie. Rankiem ewakuowaliśmy się jadąc już po wodzie wytyczonym przez nas nowym przejazdem. Udało się ale powiało grozą. Po przejechaniu kolejnych stu kilometrów stepem nie wpadło nam nic interesującego w oczy więc uznaliśmy, że tylko największa miejscowość o tej samej nazwie jak samo jezioro będzie naszym wybawieniem. Uznaliśmy, że po tym wszystkim należy nam się wieczór spędzony w iście europejskim stylu na eleganckiej plaży z drinkami pod parasolem oraz wyborową muzyką. Nic takiego niestety nie było. Była za to fabryka, smród śmieci i ryb z przystani oraz architektoniczny nieład. Cudem znaleźliśmy czystą plażę za miastem pod ceglanym murem. Wieczorem udaliśmy się na uroczystości w centrum miasta. Była okazja zjedzenia czegoś lokalnego oraz rzucenia okiem na obce twarze paradujące po ulicy na której odbywał się koncert. Dwa kolejne dni spędziliśmy nad jeziorem w otoczeniu świerków i sosen. To już nasze kieleckie klimaty. Jest woda, jest czym oddychać, po prostu da się żyć. Ale to dopiero po 200 km od poprzedniego jeziora i po wizycie w Astanie, którą odwiedziliśmy w blasku nocnych świateł.

  • kazachstan 01
  • kazachstan 02
  • kazachstan 03
  • kazachstan 04
  • kazachstan 05
  • kazachstan 06
  • kazachstan 07
  • kazachstan 08
  • kazachstan 09
  • kazachstan 10
  • kazachstan 11
  • kazachstan 12
  • kazachstan 13
  • kazachstan 14
  • kazachstan 15
  • kazachstan 16
  • kazachstan 17
  • kazachstan 18
  • kazachstan 19
  • kazachstan 20
  • kazachstan 21
  • kazachstan 22
  • kazachstan 23
  • kazachstan 24

Uzbekistan (informacje o kraju)

Już świta. Ledwo przekroczyliśmy granicę i od razu skręcamy z drogi na pustynne stepy. Czeka nas 190 km niczego. My i piach. Jest tam sporo stepowych dróg, które przecinają się wzajemnie więc znalezienie właściwej jest niemożliwe. Kierujemy się zatem na azymut niejednokrotnie jadąc terenem pozbawionym jakichkolwiek śladów cywilizacji. Temperatura sięga 50*C. Cienia nie ma bo drzew nie widzieliśmy już od wielu dni. Słońce w zenicie. Po kilku godzinach nie widać już żadnego życia. Nie widać nawet ptaków bo nie mają za czym tu latać. Zaopatrzeni w paliwo czujemy się dość pewnie niemniej jednak jesteśmy wyczerpani, gdyż od wielu godzin nie zmrużyliśmy oka. Zatrzymujemy się by się przespać jednak w tych warunkach temperaturowych nie udaje się nam to dłużej niż 3-4h. Jedziemy zatem dalej. Step równy jak stół więc z czasem zyskujemy pewność siebie i przemieszczamy się z prędkościami bliskimi 100 km/h. Jesteśmy coraz bliżej naszego celu, jakim jest Morze Aralskie będące właściwie jedynie jeziorem, które od wielu lat zanika. Nurty zasilającej go rzeki przekierowane zostały w inne tereny kraju oraz krajów ościennych. Poziom wody opadł na tyle, że na suchym dziś dnie, spoczywają pozostawione tam okręty.
Jest! Wynurzają się nam powoli z horyzontu piachu, lazurowe kolory pięknego jeziora. Jest jednak ono dla nas nadal jeszcze nieosiągalne. Od linii brzegowej dzieli nas bowiem stromy klif, z którego zjazd będzie możliwy dopiero po przekroczeniu kolejnych 50 km linii brzegowej. Jest wspaniale! Krajobraz jak z Tolkiena. Rozmywane latami klify tworzą rozmaite kształty w milionie barw. Tam spędzamy pierwszą noc.
Kierujemy się do Mojnaka. Tam jest najwięcej okrętów oraz pomnik Morza Aralskiego. Jednak by się tam dostać musieliśmy przemierzyć spory odcinek terenami dawnego dna morskiego po suchym i kopliwym piachu. Mojnak - niegdyś centrum rybołówstwa krajowego, dziś jest wymarłym miastem.
Na kilka dni robimy sobie przerwę w offroadzie i postanawiamy zintegrować się z kulturą tego kraju. W idealnej porze czasu wjeżdżamy do Chiwy. Spacer po starym mieście owocuje udanymi zdjęciami. Nocleg spędzamy za miastem w ogrodach w pobliskiej miejscowości. Rano odwiedza nas właściciel terenu, który po jakimś czasie zaprasza nas do siebie na czaj. Kuandik świętuje ramadan, co oznacza, że sam nie może cały dzień spożywać posiłków ani pić. Gości nas obficie, sam nic nie jedząc ani nie pijąc. Nie kończy się samą herbatą. Stół zostaje sukcesywnie zastawiany coraz to nowszymi porcjami owoców, warzyw, lepioszek, słodyczy, rodzynek a pod koniec pojawia się jeszcze omlet. Zasiadamy na charakterystycznym tapczanie i poznajemy ceremoniał parzenia herbaty. Okazuje się że właściciel jest jakimś guru regionu i wykonuje ceremoniały obrzezania. Proponuje nam nawet byśmy zostali u niego jeszcze jeden dzień to pójdziemy z nim na takową imprezę bo to spora uroczystość. Z trudnością nam przychodzi rezygnacja z uczestnictwa jednak rozsądek mówi byśmy jechali dalej bo mamy spore opóźnienia czasowe.
Po drodze do Buchary odbijamy na stare forty Kyzyl Qala oraz Topraq Qala.
Do samej Buchary dostajemy się o godzinę za późno na zdjęcia wobec czego zostajemy na noc. Hotele w cenie 40$ to nie na naszą kieszeń więc wbijamy się w starym mieście do domu pewnej rodziny. W cenie 6$ od osoby mamy do dyspozycji wielki pokój, łazienki i miejsce postojowe dla samochodu. Spędzamy zatem noc pomiędzy medresami tuż przy murach starej cytadeli. Rezygnujemy z pokoju i śpimy na tapczanach rozstawionych na podwórzu obserwując rozgwieżdżone niebo. Nasz hotel nie jest zatem zaledwie pięciogwiazdkowy. Jest pod milionami gwiazdek!
Rano wczesna pobudka i szybki wyjazd. Na śniadanie samsa w Bucharze, a po drodze szybki szaszłyk z baraniny. A tam gdzie szaszłyk jest jeszcze bankiet. Próba sfotografowania lokalnych zabaw skończyła się wspólnymi tańcami, wypiciem dużej ilości lokalnych alkoholi w zadziwiająco szybkim czasie. Udało się nam stamtąd wydostać i zajechać do Samarkandy w porze, która pozwoliła nam na zwiedzenie miasta i spotkanie się z Jackiem i Maszą podróżującymi po Azji już od 2 miesięcy. Noc spędziliśmy wspólnie w klimatycznym i taniutkim hostelu, gdzie zatrzymuje się masa podróżników z całego świata. Z Jackiem i Maszą się żegnamy jednak mamy zamiar się spotkać ponownie w Pamirze.
Uciekamy już w góry w poszukiwaniu śladów dinozaurów. Po setkach kilometrów płaskich jak stół terenów wreszcie na horyzoncie pojawiają się góry! Jest nadzieja, że będzie i chłód. Wdrapujemy się na szczyty, z których w dali dostrzec można nawet Samarkandę. Nad nami pojawiają się olbrzymie drapieżne ptaki. Po kilku godzinach docieramy na pogranicze zapowiednika, za którym będzie nasz cel. Zatrzymuje nas jednak wojsko informując , żebyśmy lepiej stąd szybko się ewakuowali jeśli nie mamy przepustek z samej stolicy, bo kolejne wzniesienie patrolują już służby specjalne będące odpowiednikiem KGB. Żadne negocjacje nie pomagają więc zmuszeni jesteśmy zrezygnować mimo, że od celu dzielił nas dystans zaledwie kilku kilometrów. Zataczamy więc wielkie koło i na nocleg zatrzymujemy się ok. 90 km od granicy z Tadżykistanem. Godzina 1:30 czasu lokalnego. Stukanie w szybę auta. Wychodzić! Policja! Szybka kontrola dokumentów i werdykt. Wracamy na posterunek 40 km w przeciwnym do naszego kierunku. Zatrzymują nasze paszporty z uwagi na nocowanie przy obiekcie strategicznym jakim był most - którego nikt nie widział - oraz przez brak wystarczającej ilości registrówek, czyli potwierdzeń spędzenia noclegu w hostelach. Tu zaczyna się komedia uzbecka. Straszą nas deportacją, na którą ku ich zdziwieniu szybko przystajemy bo wygląda na to, że to najtańsza i najszybsza procedura. Transportują nas do gastjenicy, za którą nie musimy płacić. Śpimy jednak na naszych dotychczasowych warunkach. W między czasie przygotowują dokumenty. Widać niestety, że sami nie wiedzą jak to zrobić i część dokumentów wypełniamy sami z pomocą lokalnego nauczyciela. To jednak nie koniec. Musimy tam zostać kolejną noc. Nie możemy opuszczać terenu gastjenicy, która pełni rolę strefy deportowanych. Ekstremum komedii okazuje się być dopiero przed nami. Doprosiliśmy się w końcu o tą deportację i przydzielono nam jednego policjanta, który nas będzie deportował. I nic dziwnego by w tym nie było, gdyby nie fakt, że wsiadł do naszego samochodu i kazał nam jechać na granicę. Tym oto sposobem można uznać, że to nie oni nas a my jego deportowaliśmy na granicę tadżycką. Przed granicą były kolejne ślady dinozaurów ale nie udało nam się namówić policjanta na małą wspólną ekskursję.
Uzbecy na granicy przetrząsnęli nasze rzeczy w poszukiwaniu erotyki. Jednak chyba nie pod tym kontem, że ją nielegalnie posiadamy, jednak po to by skopiować sobie na prywatne pendrive'y co też uczynili z zabłąkanym filmem pt. "Pamiętnik nimfomanki" oraz kilkoma tapetami z dziewczynami z telefonu Krzyśka.

  • uzbekistan 01
  • uzbekistan 02
  • uzbekistan 03
  • uzbekistan 04
  • uzbekistan 05
  • uzbekistan 06
  • uzbekistan 07
  • uzbekistan 08
  • uzbekistan 09
  • uzbekistan 10
  • uzbekistan 11
  • uzbekistan 12
  • uzbekistan 13
  • uzbekistan 14
  • uzbekistan 15
  • uzbekistan 16
  • uzbekistan 17
  • uzbekistan 18

Tadżykistan (informacje o kraju)

Ziemia obiecana. Po nieprzyjemnych przygodach kraju poprzedniego z otwartymi ramionami witają nas pogranicznicy Tadżykistanu. Po przyjemnej rozmowie o ich i naszym kraju, bardzo grzecznie proszą o coś naszego, lokalnego i charakterystycznego, co zapewne wieziemy z Polski i czym byśmy mogli ich poczęstować. Dostają zatem od nas słoik domowych ogórków kiszonych. Kolejne bramki przechodzimy szybciutko i bez zbędnych formalności.
Kierujemy się na Duszanbe. Droga na stolicę jest nadwyraz tragiczna. Remontują ją Chińczycy. Z drogi odbijamy na noc nad rzekę. Tam spotykamy lokalesa, który przyjechał Ładą z mydełkiem w mydelniczce i zażywał wieczornej kąpieli. Wskazał nam fajne miejsce na nocleg na małej wysepce. Rankiem udaliśmy się na północ w Góry Fańskie. Droga bardzo malownicza wiodła przez liczne drobne tunele, aż do tunelu Anzob liczącego 5 km długości. Budowa owego tunelu nie została nigdy zakończona i tym samym nigdy nie został oddany do użytku. Dokonano jedynie przewiertu przez górę jednak brak w nim oświetlenia, odwodnienia i najważniejszego - wentylacji. Ruch się nim jednak odbywa bo jest znakomitym skrótem względem starej i zapomnianej już dziś drogi wijącej się serpentynami przez szczyt.
Jazda tunelem kiedyś była możliwa jedynie po podpisaniu oświadczenia, że dokonuje się tego na własne ryzyko, gdyż zginęło już w nim kilka osób. Absolutnie nas to nie zdziwiło, gdyż panuje tam istna samowolka. Zajeżdżanie drogi i wymuszenia pierwszeństwa to nic przy tym jak komuś uszkodzi się samochód a o to też nie trudno. Sami byliśmy świadkami jak ktoś w kłębach spalin próbował naprawiać urwane koło w jednej z dziesiątek wielkich dziur w nawierzchni.
Dalsza część wędrówki to droga nad Jezioro Iskandarkul. Malownicze otoczenie jeziora przyczyniło się do wybudowania tam rezydencji prezydenckiej, przy której rzecz jasna rozbiliśmy nasz obóz. Dla urozmaicenia powrotu wybraliśmy starą drogę przez osadę Anzob. Wspaniała trasa, na której przed przełęczą natknęliśmy się jeszcze na śniegi. Zostawiamy jednak północ kraju by udać się do autonomicznego regionu (GBAO), gdzie znajdują się jedne z najwyższych gór świata - Pamir. Autostradą pamirską docieramy do Khorogu. Mijamy i mijać będziemy nadal liczne posterunki wojskowe. Nie ma asfaltu, nie ma szerokości by minąć się z autem z przeciwka, za to jest masa nierówności, wybojów i dziur. Wielokrotnie po trasie podrzucamy lokalesów. Niektórych nawet na kilkadziesiąt kilometrów. Raz jechaliśmy w sześć osób a była opcja nawet i na osiem. W Khorogu spotykamy Witka, który podróżuje na rowerze. Postanawia urozmaicić sobie część swojej przygody i dosiada się do nas. Po chwili w aucie siedzi również Aga, która podróżuje autostopem. Razem przejeżdżamy Roshtkale - czyli trasę pomiędzy odcinkiem Afgańskim a Pamir Highway. Tam odwiedzamy rodzinę z Khorogu, która w górach spędza 4 miesiące w roku. Ugoszczeni lepioszkami i kefirem z masłem, pozostawiamy kilka souvenirów. Dosiada się do nas Mitia, który chciał udać się na gorące źródła w Jelandy z uwagi na jego schorowane kolana. Po drodze podjechaliśmy wspólnie nad Jezioro Turumtaykul oglądając po drodze na łąkach tysiące bobaków będących większymi braćmi naszych rodowitych świstaków, które przekomicznie uciekały do swoich norek. W dniu kolejnym penetrowaliśmy rejon jeziora Yashikul, gdzie jest jeszcze kilka drobnych jezior - w tym i słonych. Pierwszy nocleg na wysokości bliskiej 4 km n.p.m. Rankiem rozstajemy się z Witkiem, który stopem wraca do Khorogu po rower. Aga opuszcza nas w Langar by spróbować podejść pod Pik Engelsa, którego jeszcze w piątkę oglądaliśmy z odbicia Roshtkali. Sami do Khorogu wracamy trasą wzdłuż Afganistanu. W Khorogu trafiamy na etno-festiwal, na którym mieliśmy okazję oglądnąć występy i posłuchać muzyki w wykonaniu mieszkańców Tadżykistanu, Afganistanu, Pakistanu, Kirgistanu, Mongolii i Chin. Muzyka nie do końca trafiła w nasze gusta ale występy taneczne były całkiem interesujące. Festiwal zwieńczył pokaz mody.
Przyszedł czas na Bartang. Ponoć jeden z trudniejszych odcinków w Pamirze. Niestety trafiliśmy na dogodny okres i nie mogliśmy zmierzyć się z wysokim stanem rzeki wypływającej na drogę, o którym sporo słyszeliśmy. Było jedynie kilka takich miejsc a woda była dosyć płytka. Emocji dostarczało jednak wspaniałe i wyludnione otoczenie. Nocleg spędziliśmy w dolinie otoczonej górami tuż pod Jeziorem Sarezkim. Dziś mimo ponownych zaproszeń w gości to my zaprosiliśmy kogoś do siebie. Matruzo - mieszkaniec doliny podczas kolacji sporo opowiedział nam o życiu w Pamirze. Są bardziej gościnni i otwarci. Mają też swój odrębny język jednak wielu z nich również doskonale włada rosyjskim co ułatwia nam komunikację. Rankiem ruszyliśmy w dalszą drogę. Jej drugi odcinek jest już nie tyle piękny, co nieco niebezpieczny. Kręte drogi oraz przejazdy przez odcinki po piargach, na których spadek poprzeczny drogi skłania się w przepaść, oraz osuwające się kamienie, dostarczają nie lada przeżyć. Mimo wszystko warto bo to jedne z ciekawszych i barwnych odcinków Pamiru. Docieramy na zachodnie wybrzeże Jeziora Karakul. Jest ciekawie jednak mokradła nie zachęcają do eksploracji jednym samochodem. Mimo, że już jesteśmy prawie przy przejściu granicznym do Kirgizji, to jeszcze nie koniec naszych planów. Wracamy zatem na Pamir Highway na południe. "Autostrada" na tym odcinku wbrew naszym oczekiwaniom posiada jednak asfalt, co pozwoliło nam rozpocząć podróż z prędkością bliską 100km/h. Szybko zostaliśmy postawieni na ziemię... w dosłownym znaczeniu tego słowa. Było to zaraz po tym jak na wielkim asfaltowym wyboju nasze auto wyskoczyło w powietrze odrywając wszystkie cztery koła od ziemi. Od tego momentu bardziej koncentrowaliśmy się na drodze niż na otaczających nas górach. A góry? Niczego sobie! To tam pobiliśmy kolejny rekord wysokościowy przejeżdżając przez przełęcz Akbajtał na wysokości 4655 m n.p.m. Pamir Highway mimo ciekawego otoczenia, na wschodnim odcinku rozciąga się po ogromnym płaskowyżu i prosta droga staje się nudna jak flaki z olejem. Mijamy tam masę rowerzystów wszelakiej maści narodowej lecz ani widu ani słychu naszego Witka. Zbijamy zatem z trasy by odwiedzić Chiński grobowiec, a następnie by udać się do starych ruin miasta Bazar Dara. Tam też znajdujemy petroglify z wątpliwą ich oryginalnością jak to miało miejsce w Langar. Rankiem docieramy do końca drogi odwiedzając kopalnię. Tam też robimy mały trekking na 4580 m n.p.m. Po drodze Dominika znalazła błyszczącą w świetle słońca rudę metalu, którą Marcin wyrzucił stwierdziwszy, że to chrom jaki widywaliśmy w Albanii. W bazie kopalni znajdującej się ciut niżej dowiedzieliśmy się, że to kopalnia srebra.
Kolejny krok to atak na Jezioro Zorkul od północy. Trasa świetna zakończona jednak niepowodzeniem przed przełęczą. Konieczny odwrót i ponowne zbliżenie się do pasma Aliczurskiego południowymi dolinami. W tych wschodnich terenach wreszcie spotykamy się z jakami.
W kolejnym dniu odwiedziliśmy Kirgizów na wschodnich częściach Tadżykistanu otrzymując od nich lepioszki na kolejne dni naszej wędrówki. Dojechaliśmy do rejonu granicy Chińskiej, wzdłuż którego musieliśmy przemierzyć kilkadziesiąt kilometrów. W pewnym miejscu droga się skończyła i jechaliśmy po dość kopliwym piachu, więc w nieplanowany sposób znaleźliśmy się po drugiej stronie kolczastego ogrodzenia, tylko dlatego, że tam znajdowała się całkiem niezła droga. Opuszczenie terytorium Chin było już nieco bardziej kłopotliwe bo nie było już tak dogodnego miejsca z przewróconym ogrodzeniem więc musieliśmy sobie z tym poradzić w nieco odmienny sposób.

  • tadzykistan 01
  • tadzykistan 02
  • tadzykistan 03
  • tadzykistan 04
  • tadzykistan 05
  • tadzykistan 06
  • tadzykistan 07
  • tadzykistan 08
  • tadzykistan 09
  • tadzykistan 10
  • tadzykistan 11
  • tadzykistan 12
  • tadzykistan 13
  • tadzykistan 14
  • tadzykistan 15
  • tadzykistan 16
  • tadzykistan 17
  • tadzykistan 18
  • tadzykistan 19
  • tadzykistan 20
  • tadzykistan 21
  • tadzykistan 22
  • tadzykistan 23
  • tadzykistan 24
  • tadzykistan 25

Afganistan (informacje o kraju)

Od razu zaznaczę, że po Afganistanie nie podróżowaliśmy jednak mogliśmy zaobserwować życie Afgańczyków wzdłuż granicy z Tadżykistanem. Zrobiliśmy bowiem pół tysiąca kilometrów wzdłuż tych terenów. Życie wzdłuż rzeki Piandż w zasadzie niczym się nie różni od życia sąsiedniego Tadżykistanu. Wszyscy żyją ubogo w małych domkach budowanych z glinianych cegieł suszonych na słońcu, a stropy budynków budowane są z drewnianych bali przeplatanych gałęziami. Miejscowości jest mało, a znajdują się one głównie w dolinach, w które spływają górskie potoki zasilające poletka uprawne. Afganistan w części zachodniej Piandżu ma zdecydowanie więcej zieleni od Tadżykistanu natomiast w części wschodniej jest zdecydowanie na odwrót.
Do samego Afganistanu udaliśmy się w sobotę będąc w rejonie Ishkashim. W soboty bowiem odbywa się tam targ, na który zjeżdżają się Tadżycy z Khorogu i okolicznych wiosek. Dzięki temu targowi wreszcie mogliśmy zakupić jakiekolwiek warzywa, o które trudno było w tadżyckiej części Pamiru. Przy okazji pobytu w Afganistanie i podczas rozmów na targu dało się zauważyć, że zdecydowana mniejszość potrafi dogadać się po rosyjsku. Całe szczęście Tadżycy służyli pomocą w tłumaczeniu.
Korytarz Wachański, wzdłuż którego podróżowaliśmy to rozległa dolina stanowiąca bufor bezpieczeństwa pomiędzy Tadżykistanem a Pakistanem. Jest on na tyle wąski, że śmiało mogliśmy z drogi oglądać siedmiotysięczniki pasma Hindukuszu leżące po stronie Pakistanu. Dolina Wachanu jest niestety położona nisko, co uniemożliwiło nam wypatrzenie w gęstwinie szczytów jakichkolwiek wierzchołków należących do sąsiedniego pasma, jakim są Himalaje.

  • afganistan 01
  • afganistan 02
  • afganistan 03
  • afganistan 04
  • afganistan 05
  • afganistan 06
  • afganistan 07
  • afganistan 08
  • afganistan 09
  • afganistan 10
  • afganistan 11

Kirgistan (informacje o kraju)

Spragnieni życia po skalistej części Centralnej Azji udajemy się ponownie przez przełęcz Akbajtał do kolejnego kraju, jakim jest zielona Kirgizja. Krętą, wyboistą drogą wznoszącą się i opadającą na wysokościach pow. 4 tys. m. przedzieramy się przez pasmo Chong-Alau ze wzmożoną już chorobą wysokościową. Docieramy do Sary Tash, gdzie uzupełniamy paliwo, żywność oraz zajadamy się lokalnymi daniami. Czas minął. Jedziemy w góry. Tym razem podjeżdżamy pod pik Lenina (7134m n.p.m.). Tam znajdujemy przyjemne jeziorko, nad którym spędzamy sporo czasu porządkując rzeczy w aucie, robiąc pranie i spalając skórę na słońcu, co daje się we znaki przez kolejne kilka dni podróży. Rejon przyjemnie urozmaicony przez drobne pofałdowanie terenu, którego tłem jest wspomniane pasmo Chong-Alau z pikiem Lenina. Następnym krokiem jest przejazd przez przełęcz Taldyk (3615 m n.p.m.) i nocleg tuż za nią. Rankiem odwiedzają nas lokalesi. Mamy dzięki temu okazję pierwszy raz spróbować kumysu. Górskimi drogami polnymi docieramy do Ozgon. Tam spędzamy noc w kiepskiej miejscówce nad pseudo-zalewem granicznym z Uzbekistanem, nad który wcale niełatwo było się dostać. Przed nami kolejna przełęcz. Orzechowymi lasami docieramy nad przełęcz Kaldama na wysokości 3062 m n.p.m. Widoczność jednak jest na tyle słaba, że niestety niewiele z niej widać. Doliną Narynia docieramy do skrętu na Jezioro Song-Kul. Wcześniej jednak próbowaliśmy sprostać skrótowi naniesionemu na sowieckie mapy wojskowe, oczywiście z niepowodzeniem. Pewnie za czasów CCCP był na jego fragmencie most przeprawiający się nad wielkim kanionem.
Serpentynami od południowej strony pniemy się nad jezioro. Różnica wysokości do pokonania dość znaczna a my mamy już pozatykane filtry zarówno paliwa jak i powietrza więc auto ledwo idzie. Pojawiła się zielona roślinność przypominająca Pieniny. Jest wyjątkowo przyjemnie i świeżo. Zanosi się jednak na burzę. Na szczycie dziwne zjawisko geologiczne. Wznieśliśmy się na gigantyczny płaskowyż porośnięty jedynie trawą, na którym znajduje się wspomniane jezioro. Nad brzegiem zapoznajemy się z podróżnikami, którzy już od roku włóczą się po Azji. Są to Jens (Niemiec) z Helen (Angielka), podróżujący Toyotą LC oraz Andrea (Włoch) z Amandą (Hiszpanka), podróżujący starym wysłużonym busem Mercedesa 207D. Wieczór spędzamy wspólnie przy ognisku rozpalonym z drewna uzyskanego z rozbiórki tybetańskiego domu, jakie Jens otrzymał w prezencie w trasie. Mimo srogiego wiatru robi się zatem ciepło.
O poranku zjeżdżamy z góry i udajemy się do Tash Rabat. Jest to stary karawanseraj, który utrzymał się w znakomicie dobrym stanie mimo upływu lat. Przejazd przez przełęcz przypomina nam rozległe rumuńskie połoniny wiosną. Na miejscu spotykamy Leszka z Martą z Krakowa, z którymi wspólnie spędzamy noc przy samym karawanseraju. Plany mamy nieco inne więc spotkamy się ponownie dopiero za dwa dni nad Yssyk-Kul. My bowiem obraliśmy trudniejszą i offroadową trasę przez przełęcz Tosor. Widoki otaczające drogę były znakomite. Zwłaszcza jej fragment, biegnący przez wąwóz rozpoczynający się 50 km za Naryniem. Za przełęczą korzystamy z zaproszenia do jurty. Mamy okazję spróbować lokalnych wyrobów właściciela jakim była śmietana, lepioszka, dżem z malin, kumys i oczywiście czaj bez ograniczeń. My natomiast odwdzięczamy się Kuadowi częstując go kawówką zrobioną przez Fabiana na właśnie takie okazje. Gdy już się rozstawaliśmy, zauważył, że mamy wyciągarkę w aucie i kilka chwil później już wracaliśmy wspólnie w kierunku przełęczy. Tam bowiem spadło im z drogi koło od maszyny gąsienicowej. Na szczęście nasza lina była na tyle długa, że udało nam się owe koło wyciągnąć z powrotem na drogę. W podzięce dostaliśmy całą butlę kumysu!
Pogoda nie nastraja na kąpanie bo pojawiają się przelotne opady delikatnego deszczu, a my już prawie nad największym i chyba jedynym ciepłym jeziorem, z którym od wielu dni wiążemy wielkie nadzieje. Dojeżdżamy ponownie do Leszka i Marty i wieczorem wspólnie podziwiamy szalejące pioruny nad brzegiem. Poranny deszcz przepłoszył nas szybko więc w drodze do Kazachstanu zahaczyliśmy jeszcze kanion w wypłukanych skałach. Pojawił się jednak jeszcze jeden cel. Z uwagi na kiepską pogodę odpuściliśmy pętlę przez pasmo Tienszanu więc postanowiliśmy przejechać choć jej namiastkę. Wdrapaliśmy się zatem na pewną wysokość i nocleg spędziliśmy w Parku bogatym w lasy iglaste. Deszcz nas nie opuszczał ani na krok. Sytuacja pogodowa zmieniła się dopiero na przełęczy Chonashu (3822 m n.p.m.), gdzie przywitał nas śnieg.

  • kirgistan 01
  • kirgistan 02
  • kirgistan 03
  • kirgistan 04
  • kirgistan 05
  • kirgistan 06
  • kirgistan 07
  • kirgistan 08
  • kirgistan 09
  • kirgistan 10
  • kirgistan 11
  • kirgistan 12
  • kirgistan 13
  • kirgistan 14
  • kirgistan 15
  • kirgistan 16
  • kirgistan 17
  • kirgistan 18
  • kirgistan 19
  • kirgistan 20
  • kirgistan 21
  • kirgistan 22

KILKA INFORMACJI PRAKTYCZNYCH

PRZELICZNIK PALIWA I WALUT I CZASU

Kraj Czas Waluta Ropa
[waluta/l]
Ropa
[zł/l]
Ropa
za 100zł
Przelicznik
[$]
Przelicznik
[zł]
Polska 0 złoty 5,50 5,50 18,2 0,307 1,0
Ukraina +1 hrywna 14,0 3,50 28,6 0,077 0,25
Białoruś +1 rubel białoruski 8000 2,40 41,7 0,001 0,0003
Rosja +7 rubel ros. 23-33 2,24 44,6 0,026 0,08
Kazachstan +4 tenge 115-1500 2,1-2,7 41,7 0,005 0,018
Uzbekistan +3 sum 2000-3300 2,8-4,6 27,0 0,0004 0,0014
Tadżykistan +3 somoni 5-7 3,3-4,6 25,3 0,200 0,66
Kirgistan +4 som 45-511 2,7-3,1 34,5 0,018 0,06
Turkmenistan +3 manat turk. 0,37 0,43 232,6 0,350 1,16

 

AMBASADY RP

Rosja Kazachstan / Kirgistan Uzbekistan / Tadżykistan Mongolia Turkmenistan / Azerbejdżan
123 557 Moskwa
Klimaszkina 4
Tel.: +7495 2311500
Tel. dyżurny po godzinach urzędowania:
+7916 6989941
Faks: +7495 2311515
KazachstanAłmaty
ul. Dżarkencka 9-11róg ul. Iskanderowa 13
050059, AłmatyTel. +7 727 258 16 17Faks +7 727 258 15 50
Taszkent,
Firdavsiy 66, 100084+998 7112086500
+998 935010121
Faks:
+998 711208651
Ulaanbaatar 13,
Diplomat 95 Ailyn bair
P.O. Box 1049
Telefon:(00-976 11) 320 641
Faks:(00-976 11) 320 576
[email protected]
[email protected]

Azerbejdżan
ul. Kiczik Gala 2
Iczeri Szeher (Stare Miasto) (9:00-17:00)
AZ-1000 Baku,
(+994 12) 492-01-14,
497-52-81 I 497-47-08
awaryjny:
(+994 50) 221-57-70
Faks: (+994 12)4920214
[email protected]

 

WIZY I UBEZPIECZENIA:

Wiza turystyczna Zaproszenie Ubezp. /os Ubezp. /auto
Rosja 154 zł (biznesowa 90dni) + 110zł podawczy 380 zł ok. 70 zł zielona karta
Kazachstan 50 E turystyczna dwukrotna 109 $ 123 zł / miesiąc
Uzbekistan 70 $ wjazdowa (14dni) 252 zł n/d n/d
Tadżykistan 87 zł (nieobow.)
Kirgistan nie dotyczy RP
Afganistan 75 E + 77zł (miesięczna)

 

STATYSTYKI

.
Przebyta trasa 17,8 tys. km
Spalone paliwo 2 509 litry
Średnie spalanie /100 km 14,1 l
Długość wyjazdu 58 dni
Koszt całkowity wyjazdu za załogę 3os. 21,3 tys. zł
.
Koszty / samochód paliwo
autostrady i drogi
ubezpieczenia OC
8023 zł
44 zł
209 zł
Koszty / osobę ubezpieczenie 262 zł
wizy 2257 zł
zakupy spożywcze 1013 zł
bilety / wejścia 40 zł
noclegi 113 zł

 

Blog z podróży

Translate »