Pomagać trzeba umieć

Organizacji pozarządowych pomagających w Afryce jest mnóstwo. W Beninie mieliśmy ogromną przyjemność poznać Basię Kwiatek, założycielkę Fundacji EDU Afryka. Spędziliśmy razem sporo czasu, rozmawiając o benińskiej codzienności, o lokalnych problemach, o tym jaka pomoc jest potrzebna oraz jak pomagać mądrze na poziomie mikro. Postanowiłam, że koniecznie muszę tym wszystkim się z Wami podzielić, a najlepszą formą będzie wywiad z Basią. Nagrałam więc naszą żywą i spontaniczną rozmowę, czego efektem jest ten tekst.

Dominika: Jak to się stało, że się tu znalazłaś i stwierdziłaś, że chcesz zrobić coś dobrego. Jak zrodziła się idea EDU Afryka?

Barbara: Afrykę odwiedzałam od kilkunastu lat. Przeprowadzając się, sześć lat temu, do Beninu miałam ambicje, związane także z moimi pasjami. Pomyślałam, że pokażę dzieciakom coś, czego tu nie ma, założyłam chór bo muzyka nie ma granic. Może dzięki temu znajdą się kiedyś w Paryżu albo innej Moskwie i będą wiedziały co to jest muzyka klasyczna. Zrozumiałam jednak szybko, że potrzeby są inne, bardziej prozaiczne. Mimo, że nie występuje głód, wszyscy wyglądają świetnie, to te dzieci, z którymi pracowałam, najchętniej by się po prostu najadły. Tutaj się rano w domu nie je, tylko bierze się parę groszy i kupuje fasolkę czy zupkę kukurydzianą ze smażonymi pączuszkami.

W szkole jest przerwa śniadaniowa, podczas której dzieciaki jedzą właśnie takie rzeczy. Jedzą oczywiście te, które dostały w domu parę groszy na śniadanie. Pozostali stoją obok i patrzą. Nie jadłeś nic rano, jesteś w szkole i patrzysz jak Twój kolega je. Może jak wrócisz do domu to już tam będzie coś do zjedzenia, a może będziesz jadł dopiero wieczorem bo rodzice wciąż pracują i kombinują. Wieczorem się najesz ale zawsze mógłbyś bardziej. Czyli nie ma głodu, przecież jedzą codziennie. W zamożnych domach nawet zostaje trochę jedzenia, które odgrzewa się na śniadanie. Ale jest niestety wiele rodzin, które nie mają czego odgrzać bo wszystko zostało zjedzone wieczorem. Z tych domów pochodzą dzieci, które stoją obok i patrzą. To mnie zszokowało.

D: I od tego się zaczęło?

B: Tak. Zdecydowałam, że na początek skupię się na jedzeniu. Została wyselekcjonowana grupa około piętnastu uczniów w jednej i dwunastu w drugiej szkole. Potem pojechałam do Polski i zarejestrowałam Fundację.

D: Skoro problem jest tak poważny, to nie funkcjonuje w żadnym zakresie pomoc instytucjonalna?

B: Owszem, rząd beniński stworzył program dofinansowywania kantyn szkolnych, wysyłając w naturze produkty, z których mają być ugotowane posiłki dla wszystkich uczniów.

D: Czy program obejmuje wszystkie szkoły?

B: Nie, dotyczy jedynie wybranych szkół, które spełniają kryteria. Nazwijmy to „kryteria niedostatku”. Mimo, że do danej szkoły dostarczana jest kukurydza czy fasola, wymagana jest częściowa dopłata. Kiedyś rząd zaopatrywał szkolną kantynę w szerszym zakresie. Oprócz suchych składników były  sardynki, olej i puszki z koncentratem pomidorowym. Można było w zasadzie dodać sól, zakupić opał i zapłacić Pani, która przyrządzała posiłek. Koszty pokrywał budżet szkolny. Dzisiaj wysyłane są jedynie suche produkty więc rodzice muszą się dołożyć, a to już stanowi spory problem.

Pomagamy kantynom szkolnym dożywiającym wszystkich uczniów danej szkoły. Poza tym finansujemy dożywianie grupy uczniów w szczególnie trudnej sytuacji rodzinnej, socjalnej i materialnej. Mają pełne wyżywienie oraz wyprawkę szkolną. Dzisiaj to już ponad stu uczniów w trzech szkołach w Beninie i jednej w sąsiednim Togo.

D: Jak wybierane są dzieci do programu dożywiania EDU Afryka? Skąd wiadomo, że akurat te są w potrzebie a inne nie?

B: Zawsze rozmawiamy z dyrektorem szkoły i nauczycielami. Oni wiedzą kto potrzebuje pomocy. Nie poprzestając na samym dyrektorze, informujemy, jakbyśmy powiedzieli po polsku, komitet rodzicielski, czyli stowarzyszenie rodziców uczniów, głównie mam. Gdyby programem niesłusznie objęte zostało dziecko z bogatej rodziny, te mamy szybko by to wychwyciły. Chciałabym podkreślić, że to nie są żadne „sierotki z sierocińca”, tylko dzieci, które mają swój dom, choć różną historię. W dziewięćdziesięciu procentach mają jednego rodzica, a drugi będący żywicielem rodziny – zmarł. Matka jest na tyle niewykształcona, ma słabą pozycję na rynku pracy, że nie jest w stanie utrzymać siebie i dzieci na minimalnie przyzwoitym poziomie. Inny przypadek to dzieci, którymi zajmuje się daleki krewny. Są też dzieci, które mają oboje rodziców ale niestety w Beninie jest spory analfabetyzm i niewydolność społeczna. U nas takimi dziećmi zajęłaby się już dawno pomoc społeczna, kurator czy inne instytucje, które tutaj nie występują. Dlatego otrzymują pomoc w szkole poprzez dożywanie, dostają normalny posiłek. Większość opiera się na działaniach organizacji pozarządowych. Między innymi, takich jak nasza EDU Afryka.

D: Czyli pierwszym warunkiem, który musi być spełniony, żeby dziecko znalazło się w programie dożywiania, jest chodzenie do szkoły.

B: Tak, koncentrujemy się na uczniach chodzących fizycznie do szkół. Jednocześnie dożywianie zachęca rodziny biedne, żeby wysyłały dzieci do szkoły, nawet jeśli nie do końca je na to stać. Nie dość, że pomoc jest skorelowana z dzieckiem chodzącym do szkoły to jeszcze jest tak ustawiona, żeby była najmniejsza jak się da, żeby się nie zdarzyło, że dziecko będzie magnesem na pozyskanie dóbr. Nie! Pomoc konkretnemu dziecku nie może być źródłem dochodu danej rodziny.  Nie chcemy też zdejmować z rodzin obowiązku troszczenia się o dziecko i starania się o jego byt. Nie chcemy tworzyć uzależniania od pomocy. Bardzo o to dbamy.

D: Szkoła jest obowiązkowa w Beninie?

B: Jest obowiązkowa ale co z tego? Nikt nie weryfikuje czy dziecko chodzi do szkoły, czy nie. Na poziomie indywidualnym zdarzają się nam interwencje. Ostatnio poznałam całą rodzinę, w której żadne z trójki dzieci nie chodzi do szkoły. Ich kuzynostwo również. Spotkałam pewnego razu Bertranda, który wracał z pracy w okolicznych ogrodach. Nie rozumiał słowa po francusku, a w Beninie to język urzędowy. Chłopcy ze szkoły, w której działam, znali go i pomogli mi w rozmowie. Jeden z nich na pytanie „Dlaczego Bertrand nie chodzi do szkoły?” odpowiedział, że jego rodzice nie mają pieniędzy. Następnego dnia Bertrand przyszedł do naszej świetlicy przyprowadził ze sobą młodszą siostrę i brata. Czasem zdarza się, że dwunasto-, trzynastolatek nagle nie przychodzi do szkoły bo wymyślił sobie, że już sam będzie załatwiał pieniądze i szkoła nie jest mu do niczego potrzebna. Wybieramy się wtedy do domu takiego delikwenta. Rozmawiamy z nim, z rodziną i motywujemy zarówno dziecko, jak i jego opiekunów.

D: Mimo wszystko sytuacje, w których to dziecko decyduje o zerwaniu ze szkołą zdarzają się znacznie rzadziej niż takie, kiedy to rodzina sądzi, że dziecko nie ma po co chodzić do szkoły. Jakie są powody?

B: Nie chcę generalizować, że kryterium jest bieda. Zapewne bieda występuje, ale przede wszystkim w słabo wyedukowanych a czasami wręcz dysfunkcyjnych rodzinach nie ceni się edukacji. Fajnie jakby dziecko się czegoś nauczyło ale wysiłek związany z nauką, poświęcony czas i późniejszy efekt są rozmyte i niepewne. Bardziej opłaca się, żeby dzieciak nie poszedł do szkoły, by coś zarobił, najlepiej poza domem, bo nie dość, że nic nie będzie w domu jadł, to jeszcze coś przyniesie. O pracę prostą, bez perspektyw jest łatwo. Dziecko na swoje utrzymanie szybko zarobi. Polata z motyką w okolicznych ogrodach, pójdzie na plażę pomagać w wyciąganiu sieci. Uważam, że tu naprawdę jest potrzebna pomoc socjalna.

Ten zarysowany obrazek to kalkulacja biednych, niewykształconych osób, dla których najważniejsze jest napełnienie brzucha tu i teraz. Najbardziej paląca potrzeba. Najtrudniej jest chyba z dziewczynami. Miałam kilka przypadków, że dziewczyny opuściły szkołę bo albo postanowiły przedwcześnie i często mało rozważnie założyć rodzinę, albo musiały pomóc wujkowi czy cioci w restauracji zmywać naczynia, otwierać butelki z piwem, czy zamiatać podwórko. Może takiej dziewczynce się podobać chwilowo bo nie ma już obowiązków szkolnych, mieszka w dużym mieście, ale niestety raczej poza perspektywę bycia pomocą domową już w życiu nie wyjdzie. Do tego jest narażona na przedwczesny, najczęściej przypadkowy i nieudany związek, a w następstwie zajście w ciążę.

D: Czy istnieją w Beninie pojęcia „planowania rodziny” oraz „edukacja seksualna”?

B: Owszem istnieje krajowy ale i wiele zagranicznych programów uświadamiających oraz wspierających planowanie rodziny. Ale do kogo są kierowane? Głównie do zamożniejszych rodzin albo do społeczności akademickich. Na prowincji, w środowiskach mało wykształconych, nie ma żadnej pomocy. No może poza plakatami w ośrodkach zdrowia. Jednak z metod kontrolowania rozrodczości korzystają nieliczni.  Jeśli mówi się o prezerwatywie to w kontekście przygodnych znajomości i ochrony przed HIV. Dodatkowo w tradycji kobieta mężczyźnie nie odmawia, szczególnie w rodzinie kobieta niezależnie od chęci czy kondycji musi wykazać się gotowością. Są nawet ludzie, którzy nie korelują częstego współżycia z kolejną ciążą. Po prostu naturalnym jest, że jak kobieta zaczyna rodzić dzieci to ma je co jakiś czas.

Zarysuję teraz błędne koło. Dziewczyna rodzi dziecko. Dziecko opuszcza brzuch, trafia na rączki troskliwej i czułej mamy, potem na jej plecy. Jest przy mamie cały czas. Jest obiektem całkowitej miłości przez półtora roku, może dwa. Bez żadnych metod planowania rodziny rodzi się kolejne dziecko. I to właśnie to nowe dziecko w pełni pochłania czułość mamy. Wtedy poprzednie „schodzi z pleców” i zasila grupę biegających szkrabów z sąsiedztwa.

W tych grupach są też starsze dzieci. I owszem fajnie się rozwijają, są bardzo aktywne, mają opiekę starszych ale szybko muszą stać się bardzo samodzielne i wywalczyć swoje miejsce w grupie. Niestety jest w tym sporo agresji. Dodatkowo mają deficyt bliskości. Owszem dostaną jeść, jak zachorują to się nimi rodzina zaopiekuje ale nie są takie… jakby to powiedzieć… „dokochane”. Moim zdaniem są emocjonalnie opuszczone. I później mały dzieciak wyrasta na dwunasto-, trzynasto-, czternastoletnią dziewczynę. Ktoś jej spojrzy w oczy, złapie ją za rękę, albo poszaleje i kupi jej coca colę. Nagle ma bliskość, zainteresowanie sobą. I faceci to wykorzystują. Urodzenie dziecka jest kontynuacją, zaspokajaniem deficytu bo pojawia się słodki wspaniały dzidziuś, taki mały obiekt do kochania, który zaspokaja ją emocjonalnie. Do tego dochodzi jeszcze presja społeczna, dziewczyna jest wychowywana na bycie kobietą, matką. Nieustająco przegląda się w oczach innych, szukając aprobaty dla swojej „kobiecości”. Zobacz, urodziłam dziecko. To jest dowód na to, że jestem prawdziwą kobietą! Są rodziny, które są na tyle zamożne, świadome, że jeśli dziewczyna urodzi za wcześnie to i tak kontynuuje naukę. Częściej jednak opuszczają szkołę. I potem spotyka się je z tacą na głowie, sprzedające cokolwiek, walczące o przetrwanie. I tak się to wszystko zapętla.

D: Wróćmy do EDU Afryka. Dożywianie to jest start, ale nie jedyna rzecz, którą robisz.

B: Dożywianie to podstawa bo leczymy wielki ból, deficyt, żeby dzieci nie słaniały się na ławkach podczas lekcji, żeby mogły się skupić, żeby motywować rodziny do wysiłku utrzymania dziecka w szkole i wysyłania go tu jak najdłużej. Zaspokajamy też drugi deficyt, nie będący w sferze materialnej, lecz uczuciowej. W Beninie szkoła jest bardzo tradycyjna. Z jednej strony materiały dydaktyczne są dobrze przygotowane, nauczyciele mają rozpisane świetnie programy dydaktyczne. Z drugiej strony w każdej szkole jest kijek, który naprawdę nie jest wskaźnikiem, tylko kijkiem. Są stosowane kary fizyczne, pokrzykiwanie. Klasy bywają przeludnione, często niedoświetlone, program jest pamięciowy, nie ma aktywnych metod nauczania. Ciało pedagogiczne jest wykształcone, ale bywa też, że nie. Dzieci są często uczone w schemacie, nie dopuszczana jest spontaniczność, indywidualizm jest karcony. Prawie w ogóle nie rysują, chyba, że nauczone zostały schematu: domek rysuje się tak. Wkurza mnie to. I potem widzicie na ulicach te nieudolne rysunki promujące na przykład zakład fryzjerski. Wszystkie są takie same. Bo coś się robi tak a nie inaczej.

Znalazłam kiedyś opakowanie kredek świecowych no i się zaczęło. Potem załatwiłam kolejne kredki. Bardzo pomogła mi moja koleżanka, mieszkająca w nie tak odległym Wybrzeżu Kości Słoniowej, żona amerykańskiego dyplomaty. Przysłała nam mnóstwo farb, kredek, papieru i dzieciaki zaczęły malować.

Dołączyli się też przyjaciele z sąsiedniej Ghany. Zorganizowali zbiórkę darów, dzięki czemu mieliśmy kolejne farby, kredki, klocki, puzzle i wiele innych wspaniałych rzeczy. Zadbali o całą logistykę. To było coś pięknego. Ludzie, którzy mieszkają w Afryce, którzy znają i rozumieją tutejszą sytuację uznali, że warto nam pomóc. Było to dla mnie kolejnym potwierdzeniem, że nasze działania mają sens.
Po co to malowanie, rysowanie, ta cała zabawa? Po to, aby dziecko było twórcą w sposób nieskrępowany. Żeby wierzyło, że coś może zrobić od początku do końca po swojemu i że to jest świetne. Po to, żeby dziecko miało przestrzeń, w której odniesie swój pełny sukces i że to od niego zależny jest ten sukces.

W przemocowej wersji szkoły często słyszę „Ty imbecylu!”, czyli ciągle uczeń to jest ten najgorszy. Bo niewyspany, bo głodny, bo nie zdążył, bo nieuważny. A tu nagle on coś zrobi po swojemu. Dla niego to jest piękne, dla Ciebie nie musi być nawet ładne, ale dla niego jest. Dzieci są wspaniałymi twórcami. Uwielbiam patrzeć jak w skupieniu oddają się swojej twórczości. One są tym całkowicie pochłonięte.

A potem ta ogromna satysfakcja. Ta duma. Jestem pewna, że wpływa to na ich samoocenę i poczucie własnej wartości.

Mają swoją przestrzeń, swój świat, w którym wyrażają siebie, w którym odnoszą sukces. Daje to mnóstwo korzyści emocjonalnych. Do tego na zajęciach kształtujemy kreatywność, dokładność, motorykę małą, uważność, myślenie poza schematami i współpracę w zespole. Wszystkie te dyspozycje bardzo przydają się nie tylko w szkole ale i w życiu.

Szkoły nie zmienimy, nie mamy na to wpływu. Przecież nie zmienimy systemu benińskiego. Rodziny też nie zmienimy. Ale takimi małymi krokami wierzę, że zbudujemy przynajmniej w tym aspekcie, poczucie własnej wartości. A może odkryjemy talent!

D: I nie bez powodu, mimo że w Beninie obecnie są wakacje, Ty wciąż prowadzisz nieprzerwanie zajęcia i sala jest pełna.

B: Raz więcej, raz mniej, ale przychodzą Ci, którzy chcą.

D: W wielu krajach, nie tylko Afryki, do których regularnie wysyłana jest pomoc przez organizacje pozarządowe, dana społeczność szybko się od niej uzależnia. Jest wygodnie, nie rozwija się lokalna przedsiębiorczość. Widzieliśmy to w Etiopii czy Demokratycznej Republice Konga. Jaka Twoim zdaniem jest mądra pomoc? Jak znaleźć balans? 

B: Z poziomu makro trudno mi powiedzieć, z poziomu mikro należy koncentrować się na tym, co chcesz osiągnąć, nie ulegać innym prośbom, manipulacjom. Miałam do czynienia z takimi przypadkami. Ale nie jesteśmy w stanie za nikogo załatwić problemów w jego życiu. Kolejny kłopot jest taki, że projektów dotowanych ze środków zagranicznych robi się dużo. I może wiele z nich ma dobre intencje, ale pomoc trafia do niewłaściwych rąk. Widziałam sporo „zrealizowanych projektów”, które do niczego dzisiaj nie służą. Są nawet niewykorzystywane obiekty. Porzucone wyposażenie klas szkolnych. Dawali to ludzie brali. Chcieli coś robić, to ludzie chętnie się do tego dołączali.  Widzieli nie tyle docelowy efekt, ale szansę na zarobienie pieniędzy podczas realizacji projektu. Często chodzi nie o efekt, ale projekt sam w sobie, który jest możliwością zarobienia, na przykład przy budowie jakiegoś obiektu, zarządzaniu projektem, wystawiania zawyżonej faktury za usługę i tak dalej. Trzeba się bardzo pilnować przekazując pieniądze. Warto znać uwarunkowania lokalne. Nie chodzi o to, żeby nie płacić ludziom, ale płacić tyle, ile ta praca na rynku lokalnym rzeczywiście jest warta.

D: Jak szukać? Jak znajdować dobrą organizację do pomocy?

B: W Polsce jest dostatecznie dużo organizacji, które znają potrzeby, bywają w miejscach, potrzebujących pomocy w Ameryce Południowej, Afryce, czy Azji. Są tam obecne poprzez swoich wolontariuszy albo mają lokalnych koordynatorów, na przykład miejscowego nauczyciela, sprawdzonego misjonarza, szefa wsi, czy kogoś z administracji. W każdym razie szukają sprzymierzeńców bardzo lokalnie.  Mam ograniczone zaufanie do zaocznego wysyłania pieniędzy organizacjom miejscowym, po numerach, które miały miejsce tutaj, często na bardzo wysokim szczeblu. A, zapomniałabym, warto kontaktować się z mieszkającymi na miejscu Polakami. Zazwyczaj doskonale znają miejscowe uwarunkowania i są w stanie skierować nas do osób i organizacji godnych zaufania.

I nie demonizujmy, że większość środków fundacje przejadają. Organizacje mają swoje zobowiązania internetowe, księgowe, transportowe i często te 15-20% środków musi być przeznaczona na funkcjonowanie. Są organizacje, które płacą wynagrodzenie pracownikom. Nie wszystko robi się w ramach wolontariatu. To często jest kupa roboty i do zrobienia czegoś wielkiego nie wystarczy wolontariat po godzinach.

D: Jeśli na naszym małym blogu ktoś przeczyta ten artykuł i sobie pomyśli „kurczę, ale fajnie, to jest realna, konkretna społeczność, konkretna fajna babka, która wie co robi, zna potrzeby, chcę pomóc!”. Jak taka osoba może wesprzeć EDU Afryka?

B: Może wpłacić na konto EDU Afryka pieniądze wskazując na jaki cel chce je przeznaczyć: czy na konkretne dziecko, czy na cele statutowe. Pieniądze wtedy zostaną przeznaczone na dożywianie albo na działania kreatywne i rozwojowe. 53 złote miesięcznie to koszty wyżywienia jednego dziecka. Dodatkowo raz do roku potrzebna jest dodatkowa wpłata 100 zł na wyprawkę szkolną. W tym mieści się mundurek, strój sportowy, plecak, zeszyty i tak dalej. Mamy też programy higieniczne. Dostarczamy terminale do mycia rąk pod bieżącą wodą. We współpracujących z nami szkołach prowadzimy przyszkolne świetlice Kolorowej Szkoły. Przymierzamy się do uruchomienia Centrum Aktywizacji Zawodowej dla dziewcząt i chłopców, którzy zbyt wcześnie opuścili szkołę. Chcemy im dać kompetencje, które w krótkim czasie będą mogli wykorzystać na lokalnym rynku pracy.

Chciałabym na koniec zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt. To, że jakiemuś konkretnemu dziecku się pomaga, gdzieś w Afryce, to nie jest żadna adopcja. Frustrują mnie takie hasła stosowane przez niektóre organizacje. To, że pomagasz nie daje Ci żadnych praw do tego dziecka. To, że pomagasz nie nakłada na dziecko żadnych obowiązków w stosunku do Twojej osoby. Pomagasz, bo chcesz to robić i nie rościsz sobie z tego tytułu żadnych praw. Może brzmi to nieco ostro, ale dzieci to nie maskotki, ani żadne słodziaki, które od razu będą się świetnie uczyły i szczerzyły do zdjęć. Pomagasz dziecku, które jest w trudnej sytuacji życiowej i chwała Ci za to, ale to dziecko nie jest Twoją własnością. Ma swoich rodziców lub krewnych, którzy się nim opiekują. To dzieci w trudnej sytuacji i dlatego im pomagamy. Pomagamy materialnie ale i staramy się dawać im wiarę we własne siły.
EDU Afryka to wspólnota ludzi szanujących dzieci, traktujących je w sposób podmiotowy, dbający o ich godność. Staramy się pokazywać je nie jako te „biedne maluszki” ale fajne i twórcze dzieciaki.

D: Jestem pod wrażeniem tego, co robisz w Beninie i mocno kibicuję. Mam nadzieję, że znajdą się dzięki temu wywiadowi chętni do pomocy.

Więcej na temat Fundacji możecie przeczytać na stronie www.eduafryka.org  oraz na Facebooku https://facebook.com/eduafryka/. Znajdziecie tam też numery kont do wpłat.

Komentarze

komentarz

Comments are closed.