Wiecie, że Etiopia, po Gruzji i Armenii, jest najstarszym krajem chrześcijańskim na świecie? Choć jedną trzecią populacji stanowią muzułmanie nie da się oprzeć wrażeniu, że to chrześcijaństwo odbiło tu najwięcej swoich śladów.
Etiopia kościołami stoi. Większość z nich jest stara i ładna a wstępy drogie. Choć pisząc to z perspektywy cen w Kenii myślę, że nie było stosunkowo tak źle. Pierwszy raz zderzyliśmy się z rzeczywistością nad jeziorem Tana w Gorgora. Zaglądnęliśmy tam do starego monastyru, w którym za kotarami znajdują się pięknie zachowane malunki. Każda z czterech ścian przedstawia najważniejsze chrześcijańskie postaci i symbole rodem z Biblii.
Ładne miejsce ale nie warte… pięćdziesięciu złotych. Bazylikę w Bochni oglądnąć można za darmo. Zresztą nie ma chyba kościoła w Polsce, do którego wejść można dopiero po opłaceniu biletu.
A to dopiero początek…
Niespodzianka na szczycie
Zaglądnęliśmy do kościoła ulokowanego na szczycie góry, Abuna Yemata w regionie Tigray. Okolica wspaniała, przebijamy się szutrową drogą między drzewami. Wszystko pięknie do momentu aż dobiega do nas pan z bilecikami. Żadne argumenty nie działają, zatem płacimy za spacer na szczyt. Tfu, żaden spacer, wspinaczkę po stromej skale. Spoglądamy za siebie i obserwujemy ogromne przestrzenie.
Na górze w kościele musi być pięknie! Marcinowi z lękiem wysokości czasem miękną kolana. Już powoli pogodziliśmy się z zapłaconym biletem wstępu aż tu nagle dochodzimy do ściany i wiszącej z góry uprzęży oraz trzech panów pomocników, którzy za skorzystanie z owej uprzęży życzą sobie równowartość biletu wstępu. Oczywiście możesz próbować bez liny ale ryzyko upadku dla laika wspinaczkowego, czyli dla mnie, jest spore.
Zatem płacisz za bilet, który nie upoważnia Cię tak naprawdę do wstępu, bo żeby dotrzeć do kościoła musisz zakupić kolejny bilet, bez uprzedzenia. To właśnie Etiopia. Tak nas ta sytuacja zirytowała, że uznaliśmy, że dla zasady nie zapłacimy. Bo tak się nie robi! Jeden tylko Fred (wciąż podróżowaliśmy z Sophie i Fredem ze Szwajcarii) z doświadczeniem wspinaczkowym zdecydował wejść na szczyt bez liny i przyniósł ze sobą piękne zdjęcia, które zgodził się dla Was udostępnić, dzięki Fred!
Ósmy cud świata
Genna, czyli etiopskie Boże Narodzenie obchodzone jest 7 stycznia według naszego kalendarza. Postanowiliśmy spędzić je w etiopskiej Częstochowie, czyli w Lalibeli, do której na ten dzień schodzą się pielgrzymi z całego kraju. Wyobraźcie sobie, że w ciągu jednego dnia miasto odwiedza nawet pięćdziesiąt tysięcy wiernych.
Jest to święte miejsce wyznawców Etiopskiego Kościoła Ortodoksyjnego. W mieście znajduje się jedenaście kościołów wykutych w skale, połączonych systemem podziemnych korytarzy. Cesarz miał fantazję, a raczej sen, podczas którego podobno Bóg nakazał mu budowę kościołów a na pomoc wysłał aniołów, którzy nocą wykonywali dwa razy więcej pracy niż ludzie za dnia. A wszystko to dlatego, że muzułmanie zablokowali drogi pielgrzymkowe do Jerozolimy w XII wieku. Cóż… należy stworzyć w Afryce własną Jerozolimę. I tak w litej skale wykuto kościoły, które obecnie znajdują się na liście światowego dziedzictwa kulturalnego UNESCO.
Zdecydowanie najbardziej znanym jest Kościół Świętego Jerzego, w kształcie krzyża greckiego. Jerzy jest patronem Etiopii i to jemu przysługuje najbardziej znana budowla i jednocześnie najbardziej wymagająca konstrukcyjnie. Legenda głosi, że kościół tak bardzo mu się spodobał, że wjechał do niego na koniu pozostawiając do dziś ślady. Ile skały wokół trzeba było usunąć, żeby stworzyć to niesamowite dzieło! Pamiętajmy, że miało to miejsce w XII wieku i wszystko robione było ręcznie. Niesamowite, co potrafi stworzyć ludzki umysł, a następnie ręce…
Po zejściu na dno kościoła dostrzec można ludzkie szkielety ukryte we wnękach skalnych. To ciała pielgrzymów, którzy marzyli o spoczynku w świętym miejscu. Znajduje się tu także święta woda, którą wierni mogą zabrać ze sobą.
Pozostałe kościoły to Bete Medhane Alem, Bete Maryam, Bete Mika'el, Bete Meskel, Bete Danaghel, Bete Golgotha (tu ponoć pochowano samego Lalibelę), Bete Amanuel, Bete Merkorios, Beta Abba Libanos oraz Bete Gabriel-Rufael. Niestety nam brakło czasu i pieniędzy, żeby je zobaczyć. Wstęp do Lalibeli kosztuje 50 dolarów od osoby. Pięć-dzie-siąt dolarów! Oczywiście taka cena obowiązuje tylko turystów zagranicznych. Całe szczęście z racji świąt udało nam się uniknąć tej kosmicznej opłaty.