Jeśli potrzebujesz cudu, uzdrowienia, nawrócenia lub konsultacji z Głównym Nadzorcą Panem Komputerem – wpadaj do Ghany!
O Ghanie będzie krótko bo i krótko tu byliśmy, raptem dwa dni. Należy do grupy krajów, do których dostać wizę nie jest łatwo. Mówię o przypadku tych będących w trasie od dłuższego czasu i zmuszonych do wyrabiania wiz po drodze. Zasada jest prosta: wizę turystyczną do Ghany możesz dostać w kraju pochodzenia. Podobnie jest z Nigerią, Demokratyczną Republiką Kongo i niektórzy twierdzą, że nawet z Kamerunem. Wszystkie te wizy koniec końców udało nam się dostać w Afryce, choć nie obyło się bez sporej gimnastyki. Wiedząc, że z Ghaną nie będzie prosto o wyrobienie wizy zaczęliśmy się starać już w Namibii. Niestety mimo bardzo przyjemnego spotkania z pracownikiem tamtejszego konsulatu nic nie udało się wskórać. Usłyszeliśmy, że po wizę powinniśmy udać się do Polski. Pikanterii dodaje fakt, że w Polsce nie ma ambasady Ghany więc wszystko nie trzyma się kupy. Technicznie o wizę powinniśmy ubiegać się w… Berlinie. Gdzie tu sens? Sympatyczny Pan z Namibii zasugerował, że wizę może uda nam się uzyskać w kraju sąsiadującym z Ghaną. Może… a my zainwestujemy już wtedy kupę pieniędzy w wizy do Kamerunu i Nigerii, przebrniemy przez ten niemający dobrej sławy odcinek i dowiemy się, że nic z tego? Alternatywą jest jeszcze Burkina Faso ale sytuacja bezpieczeństwa znacznie się w tym kraju pogorszyła. Całe szczęście dobra dusza doniosła nam, że jest jeszcze jedna opcja – wiza tranzytowa możliwa do wyrobienia w Beninie, nie w Berlinie. Bierzemy! Taka wiza jest ważna na czterdzieści osiem godzin. Trochę mało ale i tak nastawiliśmy się, że chcemy trochę podgonić. Na granicy miły Pan celnik przywitał mnie szerokim uśmiechem
- Ile dni chce Pani spędzić w moim pięknym kraju?
- Przydałby się przynajmniej tydzień bo jest co oglądać – odrzekłam bo zawsze lepiej mieć jakiś zapas w paszporcie na wypadek nieplanowanej awarii.
- A to dam Pani dwa tygodnie. Proszę się dobrze bawić!
I tym sposobem wiza tranzytowa, która kosztowała kilkukrotnie mniej niż turystyczna stała się turystyczną cudownym przyłożeniem pieczątki Pana celnika.
- Welcome to Ghana!
O jak miło, że znowu mamy chwilę oddechu i można się dogadać po angielsku.
Kup pan, kup pan!
Kultura handlu ulicznego niczym nie różni się od innych krajów regionu. Z nowych rzeczy pojawiły się kokosy, które można pić prosto z ociosanego owocu. Do tego wszelkiej maści czapki, ubrania, buty.
Fascynuje mnie ten całkowity brak estetyki niektórych sprzedawców. Takie buty na przykład występują w postaci jednego wielkiego butowego kokonu, wyplątanego na dziesiątą stronę. Jakimś cudem wypatrzyłeś interesujący egzemplarz? To mam nadzieję, że nigdzie się nie spieszysz bo znalezienie drugiej części kompletu trochę Ci zajmie. Powodzenia! To już nawet nie świadczy o sprzedawcy ale o klientach skoro biznes się kręci, mimo że towar podany jest w ten sposób.
Żeby nie tracić zbyt dużo czasu na łażenie po ulicy ulica przychodzi do ciebie, kiedy na przykład stoisz w korku. Czego potrzebujesz? Zestawu do manicure? Wycieraczek do szyb? Butów? Czegoś do przegryzienia? Pasty do zębów? Proszku do prania? Chusteczek higienicznych? Wszystko dosłownie na wyciągnięcie ręki!
Ta smykałka do biznesu przełożyła się także na wymiar, wydawać by się mogło, duchowy. Większość mieszkańców Ghany to chrześcijanie, głównie protestanci i zielonoświątkowcy. Okazuje się jednak, że świat nie wiedział jeszcze co oznacza gorliwa wiara, dopóki Ghana nie wkroczyła w te progi. Tutaj w kolejce do nieba ustawiają się wszyscy. A skoro tak, to czemu by i na tym nie zarobić? Odłamy kościoła wyrastają tu jak grzyby po deszczu. Wystarczy przyglądnąć się na billboardy przydrożne. Co lepszy prezydent kościoła (bo jak inaczej nazwać taką osobę?) inwestuje w porządną kampanię reklamową, żeby pozyskać nowych klientów. Stopa zwrotu dość dobra bo przecież za przynależność do danego kościoła trzeba zapłacić. Akurat tak fajnie się złożyło, że wjechaliśmy do Ghany w niedzielę więc cały kraj śpiewał i tańczył.
Dzięki temu zdaliśmy sobie sprawę jak mnóstwo kościołów istnieje w każdej małej wiosce. Często wręcz obok siebie. Każdy z nich z dobrym nagłośnieniem, a nawet oświetleniem. Niektóre msze wyglądały jak porządna piątkowa impreza. Aż miło przyjść i się rozerwać. Wystroić się, coś pośpiewać, coś potańczyć, z kimś się spotkać.
Mistrzem jest dla mnie Główny Nadzorca Pan Komputer. Jest przedstawicielem Ministerstwa Generowania Nadziei. Pan Komputer (sam tak siebie nazywa) w garniturku i z biznesmenową miną oferuje parę usług. Jak ktoś potrzebuje cudu to we wtorki od 8.30 do 14.00. Od poniedziałku do soboty usługi doradcze. Jakby trzeba było się uwolnić od czegoś to w piątki. „Przyjdź i spotkaj się z Bogiem” przekonuje Pan Komputer. Możesz Pana Komputera oglądać na żywo!
Spodobała mi się także krzycząca z billboardu Pani Apostoł Lilian. W środy oferuje „boskie doradztwo”, „prorocze spotkania” w czwartki, a w niedzielny poranek możesz poczuć „Jego obecność”.
W Ghanie pierwszy raz w życiu zobaczyłam Panią Ksiądz w koloratce!
Po ulicach jeżdżą samochody przekonywujące, że możesz skonsultować się z Bogiem 24/7.
W Ghanie karierę robią tak popularni ostatnio w Polsce coachowie tylko bez wykształcenia i warsztatu. Wiedzą za to jak robić ludziom wodę z mózgu i brać od nich pieniądze. Jak grzyby po deszczu wyrastają nowe wersje religii. Na przydrożnych straganach można nawet znaleźć kościelne mównice we wszystkich kolorach tęczy. Aż takie zapotrzebowanie!
Ghańczycy starają się być wierni swojemu kościołowi ale jeśli jakiś konkurencyjny zaproponuje lepszą ofertę to czemu by nie skorzystać? Mechanik wymieniający nam olej w aucie powiedział, że tu każdy ma swój kościół, do którego przynależy ale jednocześnie szacuje inne odłamy. Nie ważne w co wierzysz, ważne żebyś wierzył.
Aga, z którą spędziliśmy parę dni w Dakarze mieszkała i pracowała kilka lat w Ghanie. Mówiła, że dla Ghańczyka zupełnie nie zrozumiałe jest pojęcie „ateista” a o wierze rozmawia się bardzo często. Początkowo mówiła im szczerze, że nie chodzi do kościoła, ale oni kompletnie nie rozumieli co ta baba do nich mówi. Jak to nie chodzi do kościoła? Nie wierzy? Przecież każdy w coś wierzy! Paru z nich próbowało namawiać ją w związku z tym na swoją wiarę, zapraszać na msze i nawracać. Znalazła więc lepszy sposób i zaczęła mówić, że jej kościoła po prostu nie ma w Ghanie więc chociażby chciała to nie może chodzić na msze, a wobec swojej wiary jest lojalna więc nie może uczestniczyć w obrzędach innej. I tym sposobem Aga znowu stała się szczęśliwym człowiekiem. Małe kłamstewko i święty spokój. W Ghanie trzeba wierzyć. Nie ważne w co, ale trzeba wierzyć bo co ludzie powiedzą!
Jedna z pracownic Agi do tego stopnia czuła powinność i chęć niesienia nawrócenia tym amerykańskim bezbożnikom, że na lotnisku podczas kontroli bagażu wręczała podróżnym ulotki namawiając na nawrócenie niczym u nas Świadkowie Jehowy.
Im więcej czasu spędzam w Afryce, tym bardziej śmieszy mnie generalizacja i próba charakteryzowania, że „Afryka jest taka i taka”. Bo jak można włożyć do jednego worka taką Ghanę, muzułmański Sudan, voodoński Benin i bardzo „zachodnią” Afrykę Południową?