Przypadkowe gwiazdy bankietu

Uzbekistan zauroczył nas przede wszystkim gościnnością.

Pokonujemy kolejne kilometry Uzbekistanu, kierując się do kolejnej mozaikowej perełki - Samarkandy. Zauważamy przydrożne szaszłyki z baraniny a że kiszki powoli zaczynały grać marsza ani chwili nie zawahaliśmy się, żeby się zatrzymać i szybko coś przekąsić. Okazało się, że te szybkie szaszłyki to tylko podpucha i żeby je zjeść trzeba wejść do restauracji. Na zewnątrz ponad 40*C a w środku klimatyzacja. Nie trzeba było długo nas przekonywać.

Zajadamy więc smakołyki a z sali obok słychać głośną muzykę. To dziwne bo jest 12 w południe a obowiązuje przecież ramadan. Przed wyjściem Marcin pyta kelnera czy może zaglądnąć do hucznej sali i zrobić zdjęcie. Znika za drzwiami. My z Krzyśkiem zaciekawieni nie mogliśmy przecież nie zapuścić żurawia. Momentalnie 50 par oczu wpatruje się w nas. Impreza zamarła i staliśmy się główną atrakcją.

Marcin nie zdążył zrobić jeszcze zdjęcia, a my już jesteśmy obtańcowywani przez wszystkich gości bankietu po kolei.

Następnie ktoś daje mi do ręki mikrofon, żebym opowiedziała wszystkim gościom o nas, o naszej podróży. Gadam po angielsku, nikt mnie nie rozumie ale wszyscy zgodnie kiwają głowami i uśmiechają się.

W międzyczasie wszyscy dostajemy talerz jedzenia i kieliszki po brzegi wypełnione lokalnym alkoholem. Wszystko dzieje się tak szybko! Każdy chce zamienić z nami dwa słowa, zatańczyć, napić się. Masa pozytywnej energii. Czuliśmy się jak długo długo wyczekiwane gwiazdy imprezy.

I nagle kelner daje nam porozumiewawcze znaki, że czas uciekać. Patrzymy na siebie z pytającymi wyrazami twarzy - kto prowadzi? Przecież nikt nie mógł oprzeć się skosztowaniu lokalnego bimbru 🙂

Komentarze

komentarz

Translate »