Pustynia. Ze wszystkich terenów po jakich jeździmy to pustynie kocham najbardziej. Czujesz do niej respekt, bliskość z naturą, oderwanie od cywilizacji. Cisza dudni Ci w uszach. W Egipcie przyciągała jak magnes. Nie kawał historii odciśnięty na piramidach, przeciskanie się przez tłumy w Luxorze, muzea pękające w szwach od antycznych pozostałości po naszych przodkach. Pustynia.
Życie w oazie
Egipt, szczególnie ten zachodni mierzy się z niełatwym wyzwaniem, opanowania piasku. Ludzie próbują sobie go podporządkować z różnym skutkiem. Dość dobrze wychodzi im to w oazach, bo tylko tam da się żyć. Znajduje się tu tzw. Wielka Pętla Pustyni Zachodniej: Siwa, Baharija, Farafra, Dachla i Charga. Ale te oazy dalekie są od wyobrażeń o samotnej palmie i małym źródełku pośrodku hektarów żółtego piasku, gdzie strudzony wędrowiec może ugasić pragnienie. Oazy są sporymi wioskami, miasteczkami, które skupiają głównie rolników, ale także małych przedsiębiorców, w tym właścicieli hotelików oraz organizatorów safari. Kiedy tylko pojawi się źródło wody sprawnymi systemami irygacyjnymi zasilane są uprawy. Nawadniane są pomarańcze, palmy daktylowe i figi.
To niesamowity obraz, kiedy z jednej strony drogi po horyzont rozpościera się pustynia, a z drugiej, soczysta zieleń dająca życie. Deszcz zagląda tu bardzo rzadko: dwa, trzy razy do roku. Można znaleźć sporo gorących źródeł, z których woda pompowana jest z głębokości nawet 800 metrów. Prawdziwy rarytas. Między oazami na do pokonania mamy czasem setki kilometrów lecz dziś nie jest to straszne, bo drogi są w całkiem niezłej kondycji a ponadto na totalnym pustkowiu co jakiś czas zobaczyć można małe budynki, a w nich karetki pogotowia.
Tutaj panowanie nad naturą wychodzi całkiem nieźle. Czasem jednak człowiek przegrywa. Wiele razy między oazami widzieliśmy wydmy wędrujące, głównie barchany, które pochłonęły misternie zbudowaną drogę asfaltową. Góra piachu postanowiła utrudnić życie i pokazać kto tu rządzi. Ogromna część Egiptu, naprawdę ogromna, jest totalnie dzika i nieużyteczna dla człowieka. Jeszcze sporo lat musi upłynąć, zanim Egipt nauczy się gospodarować piaskiem tak, jak robi to Arabia Saudyjska czy Izrael.
This is for your own safety
W zachodniej części Egiptu jednym z najczęściej słyszanych słów jest „bezpieczeństwo”. Przez nie wielu turystów rezygnuje z odwiedzenia najpiękniejszych zakątków kraju. Dzięki temu, że poznaliśmy w Aleksandrii policjantów z couchsurfingu sporo zrozumieliśmy. Zresztą im dłużej tu przebywasz, tym bardziej rozumiesz jak to działa.
Aby dotrzeć do pustyni czarnej i białej z głównej drogi biegnącej od Kairu do Asuanu należy odbić na zachód i kierować się do strefy oaz. Szczególnie niebezpiecznie jest przy granicy z Libią, gdyż przenikają tamtędy przemytnicy. W porządku, rozumiem, że nie ma się tam co pchać i szukać na siłę guza. Ostatecznie zrezygnowaliśmy z odwiedzenia oazy Siwa, która znajduje się zaraz przy Libii po konsultacji z naszymi zaprzyjaźnionymi policjantami. Powiedzieli, że droga między Siwą a Bahariją nie jest obstawiona przez wojsko i nie ma się tam co pchać. Nasi znajomi nie posłuchali tej rady i jakież było ich zdziwienie, gdy w połowie tej drogi zostali zatrzymani, eskortowani z powrotem do Siwy i po kilku godzinach pertraktacji z podkulonym ogonem musieli jechać okrężną drogą do oazy, co kosztowało ich łącznie jakieś tysiąc kilometrów. Poza tym pętla z Fajum przez Farafrę aż do Luxoru jest piękną asfaltową drogą i z przejazdem nie ma najmniejszego problemu.
Z tym bezpieczeństwem jest tak, że policja chucha i dmucha na zimne bo nie chce brać na siebie żadnej odpowiedzialności. A musicie wiedzieć, że policjant to chyba najpopularniejszy zawód w Egipcie. Jest ponoć siedem rodzajów policji, w tym tajniacy i policja turystyczna. Ta musi wiedzieć wszystko o każdym kroku turysty. Dlatego jesteśmy nieustannie śledzeni, eskortowani, sprawdzani, spisywani, zaopiekowani bardziej niż tego potrzebujemy. Zdarzało się nam nawet, że po starych fortach mieliśmy przewodników, osobistych bodyguardów, którzy szli za nami krok w krok dbając o nas.
- Czy naprawdę jest tu niebezpiecznie i musicie nas tak pilnować?
- Nie, jest bardzo bezpiecznie ale szef mi kazał. Takie mamy w Egipcie zasady.
Jest w tym wszystkim sporo hipokryzji. Niby tak o nas chcą dbać ale jak odcinek do przejechania jest za długi i policjantowi nie chce się organizować eskorty podkłada Ci pod nos papier, w którym oświadczasz, że nie potrzebujesz eskorty i rączki czyste. W Bahariji na ulicy zaczepia Cię pięciu organizatorów safari, którzy proponują, że zabiorą Cię na białą pustynię. Obok nich, dosłownie sto metrów dalej jest posterunek policji turystycznej, która mówi, że na białą pustynię nie wolno jeździć. Więc pytamy jak to możliwe, że przed chwilą tyle ludzi proponowało nam wycieczkę? Komendant otwiera szeroko oczy i pyta:
- Kto wam proponował? Podajcie nazwisko!
A doskonale wie, że z tego żyją miejscowi, że turyści docierają do Bahariji tylko po to, żeby zobaczyć białą pustynię. Taka tajemnica Poliszynela, teatrzyk. Nikt nie mówi głośno, ale wszyscy wiedzą.
Bezpieczeństwo ponad wszystko. Jest to może i irytujące ale uwierzcie mi, że w rejonie oaz czuliśmy się bardzo bezpiecznie i bardzo się cieszę, że nie daliśmy się przestraszyć, bo być w Egipcie i nie być na pustyni białej to jak nie ruszyć się z domu.
No właśnie, miało być o pustyni.
Zaczęło się od Fajum, a konkretniej od północnej strony jeziora Fajum. Najpierw asfaltowa droga co rusz zasypywana była piaskiem, pustynia walczyła o swój teren i nie poddawała się łatwo ludzkim zapędom imperialistycznym. Ale nie dla asfaltu tu przecież przyjechaliśmy. Skręcamy.
Pierwsze piaski pod kołami to zawsze doświadczenie intensywne i przyprawiające o ciarki na całym ciele. Ciśnienie z opon spuszczone, wszystkie napędy pozapinane, noga na pedał gazu i przed siebie!
- Czy to dobry pomysł znowu jednym autem pchać się w pustkowie? Co się stanie jak ugrzęźniemy z dala od cywilizacji?
Myśli krążyły nam po głowach, oboje jechaliśmy w milczeniu ale czuliśmy to samo - strach połączony z poczuciem wolności, radości i satysfakcji, że wreszcie tutaj jesteśmy, że wreszcie zaczyna się nasza przygoda, zapisuje się pierwsza karta.
Za nami pięć kilometrów, dziesięć, piętnaście. Każdy kolejny jest mieszanką większej pewności siebie z coraz większą ilością pytań. Jest pięknie! Połacie żółtego piasku, przestrzenie, pustka i cisza. Powoli zaczyna się ściemniać a na pustyni nie ma jazdy po zmroku. Trzeba szybko zatrzymać się na nocleg. Musimy nauczyć nasz organizm nowego trybu życia, takiego któremu rytm wyznacza słońce. Pobudka o świcie i relaks po zmroku, który zapada wcześnie, bo około 17-tej. W oddali dostrzegamy zarysy jakiegoś miasteczka, choć dziwne to bardzo bo jesteśmy przecież po środku niczego. Dopiero rano dowiemy się, że spaliśmy niedaleko starej opuszczonej osady Soknopaiu Nesos (Dima el Sebaa), w której wprost na piasku leżało mnóstwo rozbitej ceramiki. Przez chwilę poczuliśmy się jak mali odkrywcy.
Muszę wtrącić, że po drodze widzieliśmy flamingi!!! Patrzcie jakie piękne.
Kolejny nocleg zafundowaliśmy sobie na szczycie wydmy. Widok zjawiskowy. Jak cudownie, że tu dotarliśmy!
Na dodatek na piasku trafiliśmy na numulity czyli małe okrągłe muszelki. Okazuje się, że podczas budowy piramid przyklejały się do budulca i można ich dostrzec sporo. Wierzy się, że antyczni Egipcjanie używali tych muszli jako monet. Znaleźliśmy ich tyle, że moglibyśmy być w tamtych czasach miliarderami.
Kolejnego dnia dotarliśmy do Wadi al-Hitan, doliny wpisanej na listę UNESCO, w której znajduje się Muzeum Skamieniałości i Zmian Klimatycznych. Odkryto skamieniałości wymarłych zwierząt morskich, które zamieszkiwały naszą planetę, m.in. rekinów, krokodyli, żółwi oraz prawaleni. Znajdują się tu również skamieniałe szczątki lasów namorzynowych z eocenu. Bardzo podobało się nam, że sporo odkrytych skamieniałości pozostawiono w naturalnym środowisku, a nie w sztucznym muzeum za gablotami. Trzykilometrowy spacer między formami skalnymi powstałymi w wyniku erozji wiatrowej, pozwala wczuć się w klimat.
W muzeum dowiedzieliśmy się, że do Bahariji tą drogą nie dojedziemy, musimy się wrócić i zrobić wielkie koło. Ale jak to nie dojedziemy?! Przecież wystarczy przeciąć tą pustynię. Mamy już wprawę, a że wracać się nie lubimy... obraliśmy kierunek i jazda. Grunt to nie stanąć, nie zatrzymać się bez potrzeby. Co jakiś czas spotykaliśmy pojedyncze ślady, które następnie znikały pod świeżo przywianym piaskiem. Ponieważ oficjalnie jeździć tędy nie można wiedzieliśmy, że możemy liczyć tylko na siebie. Mocno dawały nam w kość tylne sprężyny zawieszenia, które zmuszały nas do hamowania przed większymi nierównościami terenu. A zatrzymywanie auta w większości było kompletnie niewskazane. Te niemal sto kilometrów było dla nas prawdziwą szkołą życia i pierwszym prawdziwym egzaminem dojrzałości na pustyni.
Po pustynnej rozgrzewce chcieliśmy więcej i więcej. A przed nami największe rarytasy pustyni Zachodniej, czyli Pustynia Czarna i ta najbardziej wyczekana, Pustynia Biała. Zacznijmy od bardziej mrocznej i przenieśmy się na chwilę na księżyc. Oczom naszym ukazuje się pustynia obsypana czarnym powulkanicznym żwirem i bazaltem z mnóstwem wierzchołków przypominających stożki wulkaniczne. Podłoże twarde więc spokojnie można poszaleć, nawet jadąc w pojedynkę, tak jak my. Kończy się zasięg telefoniczny. Tylko my i pustynia.
Po drodze zahaczamy o Kryształową Górę (Gebel al-Izaz), która jak nazwa wskazuje składa się z kryształów kwarcu. Można powiedzieć, że Góra jest przedsionkiem do Białej Pustyni, której nie da się porównać do niczego, co do tej pory widzieliśmy.
Na terenie parku narodowego zobaczyć można formacje w kształcie królika, grzyba i wszystkiego co podsunie nam wyobraźnia. Zaszyliśmy się na noc między skałami, wsłuchując się w dźwięki wydawane przez lisa pustynnego fenka, który mówił coś do nas, choć nie bardzo mogliśmy zrozumieć co. Ponoć te niesforne lisy z wielkimi uszami lubią skradać turystom buty.
Na pustyni nie spotkaliśmy nikogo. Byliśmy całkiem sami. I bardzo się cieszymy, że nie daliśmy się zbałamucić żadnemu przewodnikowi, który twierdził, że sami nigdy nie znajdziemy na pustyni tego, co on nam pokaże. Znajomi spotkani na trasie ulegli i co? I zobaczyliśmy wszystko, co oni, nawet więcej, a w kieszeni zostało 100 euro 😉 Teraz czekam na pustynię Namib. Ciekawe czy pobije Białą. Zostawiam Was z paroma zdjęciami tego zjawiskowego miejsca na ziemi.