Tanzania w pigułce

Nie lubię pisać, kiedy temat nie jest porywający a taka właśnie jest Tanzania. Nie porwała mnie. Choć nie zaprzeczę, że jest piękna. Najchętniej wrzuciłabym tu po prostu zdjęcia, żeby nacieszyć oczy. Jednak, żeby być wobec Tanzanii w porządku (w końcu poświęciła mi trzy tygodnie swojego życia) pozbieram parę wniosków i wskazówek dla tych, którzy się tu wybierają lub zastanawiają czy warto.

Dzikie noclegi

O tak, wreszcie po północnej Afryce mogę powiedzieć, że się da. Tanzania, jako kraj sporych rozmiarów nie cierpi na przeludnienie jak Uganda, Rwanda czy Etiopia. Można złapać trochę oddechu mijając zielone przestrzenie zarośnięte lasami. I w jednym z tych lasów bez większego problemu można się zaszyć, nie spotykając żadnego człowieka. Żadnego! Oj dawno takiego luksusu nie dostąpiliśmy.

Drogi

Jeśli chcesz przejechać Tanzanię szybko nic prostszego. Główne drogi oblane są przepięknym asfaltem, po którym sunie się jak po maśle.

Jedyny problem stanowi policja, która w pokaźnych ilościach oblega główne szlaki, zaopatrzona w „suszarki” oraz sprzęt do drukowania na bieżąco mandatów. Natomiast zjazd z drogi głównej owocuje pięknymi widokami. Przejazdy przez tanzańskie wioski pokazują, że rząd nie dzieli się dochodami z turystyki po równo ze wszystkimi. Drogi pokryte są czerwoną ziemią, która w porze suchej pokrywa wszystko w koło kilkucentymetrowym pyłem. Żyje się tu ubogo, utrzymując się najczęściej z ciężkiej pracy w polu. A w tym upale jest podwójnie ciężka.


W Tanzanii chcieliśmy trochę nadgonić czas i wypocząć na Zanzibarze więc przyznajemy się bez bicia, że zdarzało nam się przecinać dziennie po 400 kilometrów pięknymi asfaltówkami. Biliśmy się jednak czasem w pierś, uświadamiając sobie, że to żadne wyścigi i zjeżdżaliśmy z głównych. Zawsze widoki były wspaniałe.

Ludzie

Skoro już jesteśmy przy ludziach to muszę przyznać, że żyło nam się z nimi wybornie. Nie ze względu na wyjątkową gościnność. Niestety to nie Azja. Ale bardzo docenialiśmy poszanowanie prywatności. Bardzo sympatyczni i serdeczni.

Warto wyróżnić w tym miejscu Masajów, bardzo charakterystyczną grupę etniczną, zamieszkującą Tanzanię oraz Kenię. Wiodą ciężki żywot, gdyż ze względu na utworzenie parków narodowych zostali wysiedleni ze swoich terenów. A żyli w zgodzie ze zwierzętami, zamieszkując busz.

Przesiedlono ich chociażby z terenu obecnego Parku Serengeti, Ngorongoro, wąwozu Olduvai. Wszystko po to, aby pod przykrywką ochrony przyrody zarabiać pieniądze na turystach.

Parki Narodowe

Tanzania obok Kenii, Namibii i RPA może pochwalić się najlepiej rozwiniętą infrastrukturą turystyczną w obszarze parków narodowych. Niestety w przeciwieństwie do RPA nie wychodzi turystom naprzeciw. Ma nastawienie mocno komercyjne: ściągnąć jak najwięcej $$$. RPA oferuje kartę ważną rok, która uprawnia do odwiedzania wszystkich parków narodowych i kosztuje niespełna 200 dolarów. Dla porównania park narodowy, który bardzo chcieliśmy odwiedzić w Tanzanii, mianowicie Ruaha, poza opłatą za wjazd do parku życzy sobie 150 dolarów za wjazd własnym samochodem naszego pokroju, DZIENNIE! Niestety odpuściliśmy. Niemniej, z tego co słyszeliśmy, ten i inne parki warto odwiedzić, jeśli tylko pozwala na to budżet. Park Ngorongoro, chyba najbardziej popularny, z ogromną kalderą o szerokości 20 kilometrów, to już koszt 400 dolarów własnym autem… Serengeti około 160 dolarów. No ceny z kosmosu. Parków w Tanzanii jest mnóstwo, jest w czym wybierać. Pewnie bardziej opłacalne byłoby skorzystanie ze zorganizowanego safari, pomija się wtedy opłatę za wjazd autem. Plusem jest też to, że kierowcy dobrze wiedzą gdzie szukać zwierząt, są też w ciągłym kontakcie ze sobą i informują się wzajemnie o upolowanych” zwierzętach. Za to upychają Cię do kilkuosobowego auta. Wszystko ma swoje plusy i minusy. My mamy ten komfort, że eksplorację parków zostawiliśmy na dalszy etap naszej podróży, licząc na oszczędności.

Niemniej jednak w sporą część parków można wjechać jadąc drogą tranzytową, jak na przykład w Park Mikumi. Nie wolno wtedy oglądać zwierząt, a tym bardziej ich fotografować pod karą grzywny, co jest niebywałą komedią. Dowiedzieliśmy się o tym od rangersów, którzy zatrzymali się przy nas, podczas gdy fotografowaliśmy żyrafy!

Jechaliśmy też przez Kitulo Plateau National Park. By do niego trafić musieliśmy się wdrapać rozmytą po deszczach drogą. Na krótkim odcinku nasza wysokość skoczyła o 1000 metrów, dzięki czemu temperatura spadła i wreszcie noce były znośne. Sam park to fajne plateau z zupełnie odmienną roślinnością niż dotychczas spotykaną w Tanzanii. Za parkiem można odbić w jezioro kraterowe Ngosi.

Podsumowując bez płatnych wjazdów do parków zobaczyć możesz masę zwierzaków, o czym nie powie ci żaden z touroperatorów. Nie tylko w Tanzanii. My tak przejechaliśmy przez kilka parków a o to dowody.

Zwierzaki

One zawsze zasługują na miejsce na blogu. Mimo że nie wjechaliśmy do żadnego parku wypatrzyliśmy ich sporo. Nie zawiodły nas żyrafy, zebry, antylopa impala i guźce, które widzieliśmy już wcześniej.

Pojawiły się nowe ptaki.

Kleszczak afrykański

Dziobonóg kafryjski zagrożony wyginięciem.

Tutejszy pawian wygląda nieco inaczej

I zobaczyliśmy wreszcie gnu! Oczywiście zażerały się trawą w towarzystwie zebr. Kolejne fajne okazy.

Jedzenie

Cóż, tanzańska kuchnia nie zmieniła póki co mojego zdania na temat afrykańskich smaków. Szału nie ma. Najpopularniejszy składnik każdego dania to matoke, czyli gotowany banan (ale to inny gatunek niż ten, który znamy w Polsce, smakuje jak ziemniak). Inny dodatek to ugali, przybierający wygląd ziemniaków puree ale o białym kolorze. Ugali robi się z mąki kukurydzianej. Poza tym najpopularniejsze danie ulicy to frytki z ręcznie obieranych ziemniaków, a nie żadnych tam papek pokroju KFC czy McDonalda. Zwane są przez nich „chips”. Frytki są podsmażane i wsadzane do przeszklonej gabloty, a kiedy chcesz je zakupić wrzucane są ponownie na gorący olej, dosmażane a na koniec wbijają w nie jeszcze jajko. Do tego dostać możesz szaszłyka z kurczaka (kuku) lub krowy. Popularna jest także kukurydza, która niestety nie jest tugotowana a podpiekana na węglu drzewnym. Cała przyjemność z jedzenia znika. Tanzania bananami stoi. Wszechobecne są także ananasy, mango i awokado. Jesteśmy zrozpaczeni, że sezon na mango właśnie dobiegł końca. Na targu można także kupić pomarańcze, o dziwo zielone, a gotowe do spożycia. Nie tak pyszne jak hiszpańskie, ale da się jeść.

Pojawiły się wreszcie baobaby, których owoce także są jadalne. Skorupa w dotyku jest niczym zamsz, a w środku kryje pestki obrośnięte pianką, której używa się do produkcji soków.

Tanzańskie widokówki

Jest parę miejsc w Tanzanii, oprócz Parków Narodowych, które robią wrażenie. Taki na przykład wulkan Meru, czyli góra o wysokości 4567 m n.p.m. Najwyższy aktywny wulkan w Afryce. Ostatnia erupcja miała miejsce w 1910 roku. Sąsiaduje z Aruszą, główną miejscowością wypadową na safari do północnych parków narodowych. Wynurza czasem głowę zza chmur.

Nie sposób nie wspomnieć o Kilimandżaro, górze zaliczanej do „Korony Ziemi”. Co roku przyjeżdżają tu tysiące chętnych do szczytowania. Niestety przyjemność nie należy do tanich, jak większość atrakcji w Tanzanii. Woleliśmy pooglądać kolosa u jego stóp. Znaleźliśmy świetną miejscówkę z widokiem. Aż zasiedzieliśmy się dwa dni. W oba poranki Kili pokazało się w całej swej okazałości.

Z kolei niedaleko wybrzeża na północy fajną odskocznią od płaskich przestrzeni jest pasmo gór Usambara.

Skoczyliśmy też na Zanzibar, byliśmy już przecież tak blisko. Więcej na ten temat Marcin napisał tutaj.

Wielu miejsc w tym kraju nie widzieliśmy i trochę nawet żałujemy. Gdyby ktoś z Was się tam wybierał warto zobaczyć na przykład Ol Doinyo Lengai, kolejny z rekordowych wulkanów, tym razem jedyny wulkan karbonatytowy na świecie, ma około 500 stopni. Mało mi to mówi ale rekord jest. Innym ciekawym miejscem wydaje się Jezioro Natron, zjawiskowe słone jezioro o czerwonawym zabarwieniu. W wodzie zamieszkują cyjanobakterie oraz ekstremofilne tilapie, a natron to uwodniony węglan sodu, który pochodzi z wulkanicznego popiołu. Nad jeziorem można zobaczyć zwierzaki, które po zetknięciu z taflą jeziora ulegają zwapnieniu i zastygają, zakonserwowane na wieki.

I tak po trzech tygodniach ruszyliśmy na eksplorację Malawi.

Komentarze

komentarz

Comments are closed.