Jedziemy dalej? Chyba już nie… ale jest jeszcze szansa jak załatwimy tą wizę! No to próbujmy! Ale nie da się bo… ale da się inaczej! No to próbujmy! A może lepiej nie albo inną drogą? No to próbujmy! Jednak się nie uda, ale może próbujmy? Afryka co rusz kopie nas po brzuchu. Można zwyciężać bitwy i jechać, ale od razu całą wojnę? Zapomnij! By to zrozumieć trzeba spróbować samemu się z tym zmierzyć. Mimo to napisałem kilka słów, kilka historii, by Was w to choć trochę wprowadzić. Nie myślcie jednak, że to jest wszystko z czym mamy tu do czynienia…
Święta Wielkanocne
Zaczęło się w Ambasadzie Rzeczypospolitej Polskiej w RPA. Sama myśl o wizycie w naszej Ambasadzie powodowała radość w naszych sercach. Wreszcie polski język, może kawusia, albo wspólne zdjęcie na fejsa. Tak naprawdę nie jedziemy tam bez powodu. Chcemy wyrobić nowe paszporty. Takie tymczasowe, które pozwolą nam wrócić do Polski - po to zostały stworzone. Nasze biometryczne już są praktycznie pełne pieczątek. Afryka szybko je wyczerpała, przybijając często po dwie pieczątki wjazdowe, czasem trzecią dla kierowcy, a czasem jeszcze wklejając całostronicową wizę. Po przedstawieniu naszej sytuacji dostajemy pierwszy policzek informacją, że nie możemy otrzymać dodatkowego paszportu tymczasowego. Na nic nasze wyjaśnienia i prośby oraz tłumaczenia, że inni podróżnicy jakich znamy otrzymywali takie dokumenty. Niektórzy w formie wyjątku, inni bez specjalnych uzasadnień. No cóż. Paszporty zostaną nam wydane jedynie jak zdamy nasze stare.
- No ale jak to? Przecież okazując jedynie tymczasowy, niektóre kraje w ogóle mnie nie wpuszczą! Muszę mieć dwa.
- To nie mój problem – odpowiedziała Pani Konsul.
- To jest sytuacja wyjątkowa, muszę mieć dwa. Dodatkowo posiadam w paszporcie wizę do Rwandy, która może zaszkodzić w uzyskaniu wizy do Demokratycznej Republiki Konga. To wystarczający argument do uzyskania paszportu tymczasowego.
- Nie ma mowy. Musiałby mieć pan zgodę od Ministra – odparła.
- Zawiadomimy więc Ministerstwo – zaznaczam - Przecież takie sytuacje się zdarzają.
Konsulat wybuchł gromkim śmiechem. Zaczęły się szyderstwa i kpiny w naszym kierunku. Przykra sprawa. Byłem tak zbulwersowany, zawiedziony i przybity do parteru, że ciężko było mi powstrzymać zdenerwowane. Wiedziałem jednak, że muszę więc utrzymywałem umiarkowany ton dyskusji. Zbywano nas. Wypraszano kilkukrotnie. Ostatecznie sprawa stanęła na tym, że aplikowaliśmy o nowe paszporty biometryczne. Zamydlono nam przy tym oczy, że jest szansa, iż przyjdą jeszcze w przeciągu 3 tygodni. Tak się jednak nie stało. Na dodatek kosztowały dwukrotnie więcej niż koszt aplikacji w kraju.
W ambasadzie Pani Konsul dodała jeszcze, że Namibia nie wyda nam wizy jeśli nie będziemy aplikować w kraju pochodzenia czyli w Polsce. Czy może być gorzej? Mamy zakończyć naszą afrykańską przygodę już za 3 tygodnie? NO WAY! Na szczęście okazało się, że Pani Konsul się srogo myliła, i wizę otrzymaliśmy już kolejnego dnia. YEAH! Możemy ruszyć dalej. Ale czy czas, który stracimy w oczekiwaniu na nasz paszport nie wpłynie na naszą podróż? Oczywiście, że wpłynie!
Celne ograniczenia
W podróży do przekraczania granic własnym autem używamy dokumentów celnych w formie CdP (Carnet de Passage). Przyśpiesza to znacznie, a w niektórych krajach wręcz umożliwia. Wiele krajów na naszej trasie nie wpuszcza bez tych dokumentów. A sam karnet ważny jest jedynie rok od daty wydania, dlatego by nie tracić ani dnia z tego okresu aplikowaliśmy o niego w ostatniej chwili przed startem. Wtedy nawet nie przypuszczaliśmy, że nasza podróż będzie faktycznie aż tak długa… a jednak. Przekroczenie więc tego rocznego terminu wiązać będzie się z utratą olbrzymiego depozytu jaki zostawiliśmy w PZM. Strata więc miesiąca, a jak się później okazało, prawie dwóch w oczekiwaniu na paszport, zasadniczo odbiła się na planach i dalszych decyzjach. Próbujemy go więc przedłużyć, bo Polski Związek Motorowy poinformował nas, że możemy tego dokonać w trasie w państwach, które mają taką możliwość. No i faktycznie się da. Znajomi robili to w Tanzanii, czy innych krajach więc uznaliśmy że, bez problemu zrobimy to w RPA czy Namibii. Nic bardziej mylnego. Nie ma takiej możliwości. Po głębszej analizie wszystkich kolejnych krajów zachodniego wybrzeża okazało się, że jest to niemożliwe. Po konsultacji z PZM otrzymaliśmy jedynie potwierdzenie. Czy nie mogli nam tego napisać pół roku temu? Już wtedy zasiało się w nas ziarno, że zmiana kierunku okrążenia Afryki nie była dobrym rozwiązaniem. Mało kto robi to w tą stronę i trasa jest w ogóle nie przetarta. Brak jakichkolwiek informacji. Kierunek zmieniliśmy w ostatniej chwili bo uznałem, że jeśli już mamy transportować auto przez Morze Śródziemne to bezpieczniej będzie ze strony europejskiej. W konsekwencji tego ruszyliśmy bez wiz do Nigerii i DRK (Demokratycznej Republiki Konga). To bardzo trudne wizy do zdobycia szczególnie w trasie. A już praktycznie niemożliwe w trasie od strony wschodniej. Ale założyliśmy, że jednak się uda.
Brak paszportu, brak CdP… zaczynamy więc liczyć czas i wychodzi na to, że nawet pędem będzie kłopot wrócić do Europy w zadanym nam czasie. Rozpoczynamy więc procedurę organizowania frachtu morskiego na pewnym odcinku. Który odcinek wybrać? No chyba najlepiej pominąć niebezpieczny Kamerun i Nigerię. Dlaczego tylko te? Co z DRK? Po drodze wstrząsnęliśmy całym Internetem, forami i nowymi przyjaciółmi. Udało się więc uzyskać informacje, że pewna osoba z ambasady DRK może pomóc. Oszczędzając więc masę czasu i pracochłonnych procedur możemy uzyskać wizę. Nie zaoszczędzimy jednak grubej kasy, bo wszystko to jest wyjątkowo kosztowne, gdyż tej osobie naturalnie też należy się odwdzięczyć. Trudno. Afryka. Ważne, że uda się przejechać przez DRK. Bezpiecznych alternatyw dojazdu do domu nie ma.
To nie wszystko. Po wizycie w jednej z ambasad, podczas wyważonej i wnikliwej rozmowy, udało się też zaplanować otrzymanie wiz do Nigerii. Oficjalnie do Nigerii trzeba aplikować we własnym kraju. Okazało się jednak, że można otrzymać inny typ wizy. Siostra pracownika ów ambasady wystosuje dla nas wymagane zaproszenie, zorganizuje agenta, klepną nasz wniosek (bo ścieżka oficjalna kończy się zazwyczaj odmową) i wszystko gotowe. Kontaktów do podobnych nigeryjskich agentów powiązanych z ambasadą nagromadziliśmy wiele. Dużo zielonych banknotów ma wyjątkowo sprawczą moc w tej części świata! Problem tylko tkwi w tym, że nie możemy aplikować zbyt wcześnie, bo po klepnięciu wniosku mamy 14 dni na przekroczenie granicy Nigerii. Czy to w ogóle możliwe? Niby tak. Możemy zaryzykować wcześniej wydając kolejną kupkę dolarów na wizy do DRK, Kongo i Kamerunu. Znów obliczenia, czas, czas… goni nas! Ile na ten kraj, ile na tamten, jaki procent szans, że czasowy plan się powiedzie? Co jak coś się zepsuje, coś wyskoczy? Trudno!
Fracht auta – ale jak i gdzie?
No dobra. Wróćmy na ziemię. I tak nie zdążymy. Wróćmy więc do tego frachtu morskiego. Przeliczyliśmy, że jego koszt będzie zbliżony do wiz i dojazdu tam na kołach ale teraz zaczyna się walka z czasem. Sprawdzamy więc agentów. Na pierwszy ogień poszło Grimaldi, które przerzuciło nam auto z Grecji do Egiptu. To olbrzymia sieć. Mają statki rozesłane po całym świecie. Problem w tym, że z Afryki niewiele zabierają. Raczej tu przywożą, więc pierwszy przystanek po nadaniu auta z południa Afryki będzie w Europie. Potem powtórnie wycieczka do Afryki. Brzmi dla nas komicznie ale jest to jakiś punkt zaczepienia i może i głupio brzmiąca – ale możliwość. Na samym frachcie jednak tracimy od 40 do 60 dni.
Drugą opcją okazuje się Duncan. Duncan jest agentem z RPA, który organizuje takie zachcianki podróżnikom jak my. Może nam pomóc, ale wysyłając jedynie albo do Niemiec, albo do Hiszpanii i to jedynie z RPA. Ale my chcemy zobaczyć jeszcze Namibię i Angolę a później wszystko od Beninu w górę! Duncan znalazł jeszcze opcję do Beninu ale zdecydowanie drożej i bez pośrednika po drugiej stronie, który pomoże w dokumentach celnych i portowych, by ostatecznie móc odebrać auto. Znalezienie agenta w Beninie leżałoby po naszej stronie bo mamy odwrotny kierunek do wszystkich innych podróżników więc Duncan nie ma doświadczenia w tej części Afryki. W tym czasie nasze ziarenko złej decyzji odnośnie kierunku okrążenia kontynentu zaczyna kiełkować. Eh… nie podoba nam się wizja, że nasze auto odpływa z portu, w którym ktoś miał je odebrać, więc póki co zarzucamy jego oferty. Ciężko się szuka takich opcji frachtów w krajach, w których nie znamy zasad, kierunków ani portów transoceanicznych. Chodzimy więc po portach, szukamy agencji, od Kajfasza do Judasza po prośbie, by wreszcie ktoś zechciał od nas zabrać te 2-3 tysiące dolarów i przewalił nasze auto w inne miejsce. W międzyczasie Dominika wysłała dziesiątki maili do firm spedycyjnych operujących statkami. Setki formularzy pozostały w większości bez odpowiedzi, chyba głównie z powodu oczekiwanej przez nas rzadkiej destynacji. W poszukiwaniu frachtów pomógł nam też Volodia, który chwilę z nami podróżował. Również on podsunął kilka opcji.
Odwiedziliśmy Duncana w porcie w Kapsztadzie, kiedy pakował do kontenera samochód klienta. Jakież było nasze zdziwienie kiedy tym samochodem okazało się auto poznanej w Kenii rodziny Szwajcarów, z którą od razu zaiskrzyło. Pierre bez chwili zastanowienia zaproponował, żebyśmy spędzili razem wieczór. To był wspaniały czas.
Równocześnie skończyło nam się trzydziestodniowe zezwolenie na podróżowanie po RPA. Wciąż nie ma naszych nowych paszportów. Uznajemy więc, że za pośrednictwem kuriera odbierzemy je w Namibii. Przekraczamy zatem granicę i udajemy się do kolejnego portu w Lüderitz. Tam odnajdujemy agencję współpracującą z kilkoma sieciami. Dzięki uprzejmości pracującej tam Demi, do naszej listy opcji dopisujemy kilka nowych kierunków ale już z Namibii. Możliwy staje się transport do Beninu, Senegalu, Ghany niestety również przez Europę. Niezbyt dobrze, ale zawsze to lepiej niż powrót do Kapsztadu i nadawanie z Duncanem. Demi chętnie nam pomagała więc wycisnęliśmy z niej co tylko się dało. Przedstawiła kolejne rozwiązanie. Fracht z obu portów w Namibii przez Kapsztad do Hiszpanii. Oszczędzamy połowę czasu bo nie płynie do Niemiec. Jest coraz lepiej, tym bardziej, że od Demi otrzymaliśmy kontakty do agentów w kolejnych krajach na naszej trasie. Po kontakcie okazało się, że większość frachtów była nie do przyjęcia, jak np. wycieczka przez Szanghaj trwająca dwa miesiące, w której na dodatek nie możemy uczestniczyć osobiście. Jako, że znaleźliśmy opcję uzyskania wizy do DRK zapragnąłem prócz Angoli, zobaczyć jeszcze Kongo. Zaczęliśmy więc szukać agencji frachtowych w Kongo i w Gabonie. Porzuciliśmy już opcję podróży przez Kamerun i Nigerię, gdyż w ostatnich dniach zdecydowanie pogorszyła się tam sytuacja związana z bezpieczeństwem. Problem przy granicy pomiędzy tymi krajami wykluczał możliwość swobodnego przejazdu. Gdy jednak zaczęliśmy na nowo liczyć dni czy zdołamy jednak na kołach wrócić do domu, dziwnym trafem znaleźliśmy na to opcję. Zależności jednak były dziesiątki. Ale fakt że znaleźliśmy bezpieczną trasę wiodącą przez Nigerię otworzył nam furtkę. Droga ta wiedzie przez góry. Nie widnieje na żadnych mapach i nawigacjach ale uznaliśmy, że możemy spróbować się z nią zmierzyć. Ponoć jest niezwykle malownicza i wspaniała. Gorzej pewnie będzie z jej przejezdnością bo trafimy na porę deszczową, ale mimo wszystko chyba warto!
Jako, że nadal nic nie postanowione - bo wciąż nie mamy ani wiz ani nawet paszportów - w międzyczasie wciąż procedujemy opcje frachtów. Mamy jakieś kontakty o statku kursującym Kongo-Kamerun-Ghana. Brzmi nieźle. Problem w tym, że uzyskanie wizy do Ghany jest niezwykle trudne. Jak więc odzyskamy auto? Wysiadka w Kamerunie nas w ogóle nie satysfakcjonuje.
Zajmijmy się więc wizami. W sieci wypłynął przypadek amerykanki, zatrzymanej na granicy DRK. Miała wizę wyrobioną w trasie ale od maja DRK zmieniło przepisy. Wpuszczają już jedynie osoby, które otrzymały wizę w kraju własnego pochodzenia. Czyż to nie głupie? Do głupich przepisów z Nigerii i Kamerunu dołączyło DRK. Dziewczyna tkwiła na granicy parę dni. Poruszyła jednak swoją ambasadę, by otrzymać wsparcie. Ambasada USA skontaktowała się więc z Ambasadą DKR lecz i to nie pomogło. Ambasada spróbowała więc ścieżki spotkania bezpośredniego w imieniu swojej obywatelki i wreszcie to rozwiązało jej problem. Przejechała przez DRK. Mając wprawdzie przykre doświadczenie z naszą ambasadą w RPA, napisaliśmy prośbę o wsparcie. Tym razem do Angoli, bo w DKR nie mamy swojego konsulatu. Odpowiedź przyszła szybko i taka jakiej się spodziewaliśmy – podobnie jak to było w przypadku takiej samej prośby do Ambasady Polski w Nigerii. W skrócie – Nie zawracajcie nam głowy. Wystąpcie sobie o wizę w Polsce. My nie zajmujemy się takimi sprawami. W Polsce? Co to za kraj? Oj. Zaczynam żałować, już któryś raz w moim życiu, że jestem Polakiem. O ile byłoby prostsze podróżowanie z paszportem jakiegokolwiek innego kraju niż Polski. Chyba pora poważniej pomyśleć o zmianie obywatelstwa. Ok. wracając do sprawy….
Możemy wysłać paszporty do Polski i aplikować o wizy. Ale najpierw one muszą z tej Polski do nas przyjść a wciąż ich nie ma. Potem rozpocząć procedury wizowe za pośrednictwem agencji pośredniczących a to zajmie kolejny miesiąc bądź dwa. Wraca więc temat CdP.
Liczymy raz jeszcze czas, jaki zająć może nam trasa i załatwianie wszystkich wiz po drodze i jednak nie wychodzi tak kolorowo. Możemy nie zdążyć wjechać do Europy, by podbić ostatnią pieczątkę w CdP (dokumencie celnym). Przecież musi dać się przedłużyć ten głupi papier. Jakiś nieprzemyślany przepis może pozbawić nas kupy przeżyć i pieniędzy. Jakoś wszystkie inne kraje Europy czy Ameryki załatwiają to bez problemów. Ot odsyłają stary CdP i otrzymują nowy przedłużony. Dlaczego w Polsce się nie da? Dlaczego pozbawiają nas marzeń?
Piszę więc raz jeszcze do PZM Travel o uzyskanie jakiegoś odstępstwa, czy oni podlegają jakiemuś Ministerstwu, z kim mam rozmawiać by coś załatwić? Nasza sytuacja staje się nad wyraz wyjątkowa. Odpowiedź nas niesamowicie zaskoczyła. Okazało się, że się da ale jest to skomplikowane. Skomplikowane? – pytam się sam siebie! Chyba wszystkich urzędników trzeba wysłać do Afryki na dwumiesięczne praktyki. Poziom komplikacji tego procederu jest pewnie banalniejszy niż pierdnięcie więc niech mi nie opowiadają farmazonów – myślę. Zobaczą, że tu wszystko jest skomplikowane i ta komplikacja jest tak powszechna, że aż naturalna. Zobaczą też, że większość spraw to właśnie oni komplikują. Urzędnicy! Tak więc z nowymi informacjami uruchamiamy pozamykane szufladki w naszych mózgownicach i zaczynamy wszystko od nowa. Piszę więc list do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji z prośbą o umożliwienie operowania dwoma ważnymi paszportami. Nigdy nie wiadomo na co mogą się przydać. Choćby nawet, by aplikować równocześnie do dwóch ambasad, by szybciej kolekcjonować nowe wizy. Do dziś nie dostałem żadnej odpowiedzi.
Szukamy też nadal frachtów.
Najgorsze jest to, że agencje proszą nas o detale. Nie ma opcji zapytania typu „poproszę o wydostanie naszego auta z Angoli do Hiszpanii”. Oni zawsze chcą o wskazanie wszystkiego, włączając konkretne porty. A skąd my mamy u licha wiedzieć, jakie oni porty obsługują a tym bardziej który jest najtańszy? Zaczynamy więc strzelać.
– Poprosimy do Barcelony.
- Nie mamy do Barcelony. Do widzenia.
Tak się pracuje w Europie. Wszyscy w kołowrotku masy zadań. Do tego doprowadziła nas cywilizacja. Nie dziwi nas to bo znamy to z autopsji, z własnej pracy i z kręgów w których się obracamy, ale w podróży jest to niezwykle frustrujące. Głupia odpowiedź zbywająca potencjalnego klienta przychodzi po tygodniu a ty się martw. Ja odbębniłam zadanie. Krótkowzroczne, ale pani agent ma tydzień spokoju bo mail nie pozostał bez odpowiedzi.
Nowe informacje. Stolica Kongo, gdzie mamy zrobić wizę do Kamerunu jest teraz w czerwonej strefie z uwagi na wysoki stopień zagrożenia. Tego typu informacje bombardują nas z każdej strony. Sytuacja podobna jest też w Burkina Faso, dlatego wykluczyliśmy podróż przez ten kraj na rzecz Wybrzeża Kości Słoniowej. Działający w Burkinie terroryści z ramienia Boko Haram w ostatnich tygodniach w profesjonalny sposób zaczęli skupiać się na porywaniu turystów. Ich macki sięgnęły również północy niegdyś bezpiecznego Beninu. To jest znak, że stają się coraz mocniejsi. Ostatnio porwali francuskich turystów chcąc wywieźć ich do Mali. Tam mają swoje bazy. Francuska Policja na szczęście ich odbiła, jednak w akcji zginęło dwóch funkcjonariuszy. Czy jest tam, gdzieś polska Policja? A czy jakakolwiek inna się nami zainteresuje w podobnej sytuacji? Raczej będzie podobnie jak z Polską Ambasadą więc weryfikujemy raz jeszcze nasze drzewko decyzyjne, które jest już tak duże jak drzewo, które wyrosło z ziarenka złej decyzji obranego kierunku podróży z Egiptu do Maroka a nie odwrotnie. Pół roku temu sytuacja na zachodnim wybrzeżu była zdecydowanie stabilniejsza.
W grę jeszcze wchodzi wysłanie auta do Algeciras w Hiszpanii. Jest to port zaraz przy cieśninie Gibraltarskiej. Odsyłamy wtedy CdP do Polski i zjeżdżamy w głąb Afryki Wschodniej. Hmm… no nie do końca. Senegal i Ghana nie wpuści nas bez tego dokumentu.
Jaka opcja jest właściwa? Jaka możliwa?
Czekamy na sprecyzowanie możliwości przedłużenia nieszczęsnego karnetu celnego i wciąż poszukujemy bardziej bezpośredniego frachtu niż przez Szanghaj. Czekamy też na paszporty.
Kręcimy się po tej Namibii zwalniając tempo naszej wędrówki wręcz do zera. Zatrzymujemy się to tu to tam na kilka dni. Nie byłoby problemu gdyby łatwo było coś fajnego znaleźć ale tu wszystko ogrodzone. Tracimy więc czas zamieszkując nie tyle niespecjalne miejsca co czasem nawet na poboczu drogi. Ale….! Jest! Nasze paszporty są gotowe do odbioru! Ruszamy więc do stolicy Namibii, do Windhuk, by nadać nasze stare do RPA celem ich anulowania. Tak. Taka procedura ale nie mamy innego wyboru. Kasa leci, lecą i paszporty. O dziwo w tym całym nieszczęściu okazało się, że dotarły zaraz na drugi dzień. Dodatkowy dzień na zorganizowanie i opłacenie kolejnego kuriera i odesłanie naszych nowych z RPA do Namibii i gotowe! Ale… No. Pani konsul – jak to ładnie określiła - dla naszego dobra nie odesłała nam naszych starych paszportów. Tych z wizą kraju, w którym się aktualnie znajdujemy. Bo ona miała obawę, że jak DHL nie doręczy nam nowych to pozostaniemy bez żadnych. Przy okazji poinformowała nas, że jak już dotrą to mamy zorganizować kolejnego kuriera. Wtedy już nie wytrzymałem. Napisałem do niej kilka mocniejszych słów. W końcu wiedziała, że dla nas liczą się nie tylko pieniądze ale i czas. W tych ostatnich okolicznościach czas grał szczególną i coraz większą rolę. Uniosła się ponownie, lecz ostatecznie odesłała dokumenty na koszt ambasady i na szczęście doszły równie błyskawicznie. Jak twierdziła, zaczęła się o nas martwić, zaczęła wydzwaniać i pisać wiadomości na fejsie niczym nasza nowa przyjaciółka… na przyjaźń jednak było już za późno.
W międzyczasie, znaleźliśmy sobie ustronne miejsce w stolicy gdzie spędziliśmy dwie noce w oczekiwaniu na te dokumenty.
Miejsce jak się później okazało – średnio bezpieczne. Tam skradziono nam nasze dwa telefony komórkowe. Te same, które już nam wcześniej ukradziono w Etiopii, w tym jeden z nich dwukrotnie. Prócz Ambasad, stałymi bywalcami byliśmy więc i na komisariacie. Składaliśmy zeznania, sprawdzaliśmy co w naszej sprawie.
Widząc jednak jak to działa, kupiliśmy kolejny telefon z ogłoszenia internetowego. Już pierwszego dnia jego użytkowania wiele zaczęło wskazywać na to, że to jeden z naszych. Póki co milczymy i nie zgłaszamy tego, bo jeśli się mylimy, może się okazać, że skradziony jest komuś innemu a problemów mamy już za nadto. Na policji jest ciekawie. Jedna z funkcjonariuszek zakrawająca na wyjątkowo uczciwą formalistkę, zaraz później w luźnej rozmowie o samochodach wymyśliła, że może bym jej zorganizował jakieś auto z Europy. Odrzekłem więc, że przecież fracht i opłaty celne będą tak wysokie, że raczej się to nie opłaci. Bez chwili zastanowienia, zostałem pouczony, że w takim wypadku trzeba fikcyjnie zaniżyć wartość auta w Europie. Ja wiem jak to się robi, jednak czar uczciwości prysł. Dodam tylko, że chodziło o nowego Range Rovera. Wróćmy jednak do naszego nudnego tematu.
Pisaliśmy też do Ambasady DRK w Warszawie o potwierdzenie naszej sytuacji, że jesteśmy w podróży i prosimy o aprobatę aplikacji o wizę w trasie. Pisaliśmy też w tej sprawie do innych ambasad. Bez echa. Ruszyliśmy zatem z naszymi nowymi paszportami na personalny rekonesans. Okazało się, że wiza DRK będzie kilkukrotnie droższa niż taka sama w RPA. Dlaczego? Nie wiadomo.
- Lećcie sobie do RPA i tam zróbcie – usłyszeliśmy.
- A ile się na nią czeka? Będzie jutro? Bo nasz kolega załatwił to z dnia na dzień jakiś czas temu.
- Będzie może za tydzień – odparła pani z sekretariatu. - Wcześniej jednak musicie pokazać, że macie wizę do Konga.
Jedziemy więc do Ambasady Konga. Tam dowiadujemy się, że by o nią aplikować musimy przedstawić wizę do DRK i Angoli. Witamy ponownie w Afryce! Udaje się dogadać z miłym człowiekiem, że wystarczy mu Angola. Robimy więc wizę do Angoli i wracamy z powrotem. Tu bez wymaganych dodatkowych opłat, konsul zdecydował wydać nam wizę z dnia na dzień. Zawieźliśmy więc paszporty do DRK. Tam wiedzieliśmy, że bez łapówki się nie obędzie. Czekamy na telefon ale cisza. Wchodzę więc po kilku dniach do sekretariatu i mówię, że ja po paszporty. Wtedy zaświeciło słońce mimo, że nie wyciągnąłem jeszcze asa z rękawa, który pewnie nie wiele by pomógł. W sekretariacie, prócz kobiety, z którą załatwialiśmy papiery były jeszcze dwie osoby. Jedną z nich zapewne ktoś znaczący, być może nawet ten kto podpisał naszą wizę. Kobitka wywróciła oczami, że w tej sytuacji nie mogła wyłudzić od nas łapówki jak to miało miejsce w przypadku innych podróżników i wydała nam dokumenty. Na wizie widniała data sprzed dwóch dni. Grała więc z nami na czas ale przypadkiem my wygraliśmy. Mamy komplet wiz na kolejne trzy kraje. Mimo, że wydaliśmy na nie fortunę, wciąż nie mamy niestety żadnej pewności czy do nich zdołamy wjechać. Zaraz opuszczamy Windhuk. Gnuśnieliśmy w tej Namibii już prawie miesiąc drepcząc w miejscu, że już zapomniałem co to podróż i aż dziwnie się czuję na samą myśl o niej. Przyzwyczailiśmy się do spokoju, bezpieczeństwa miejsca. Ot jak w domu. A tu znów trzeba ruszyć w nieznane. W żyłach znów zaczyna płynąć adrenalina.
Demi podesłała nam kolejne kontakty od frachtów morskich z Angoli. Piszemy. Czekamy. Choć to już mniej aktualne. Przygotowują nam też wyceny z Konga Brazzaville – te nas teraz najbardziej interesują. Gorzej wygląda sprawa z CdP. Przesłaliśmy fotokopię naszego karnetu bo zaszło prawdopodobieństwo, że już w Egipcie źle uzupełniono informacje w urzędzie celnym. Problem uzupełniania karnetu pojawił się też przez urzędników z RPA. Zmroziło nam to krew w żyłach, bo efektem tego, w najlepszym wypadku, może być odmowa jego przedłużenia. Po kilku dniach przyszła jednak aprobata. Jest ok. Będziemy go mogli przedłużyć o kolejne trzy miesiące. To powinno nam wystarczyć by przepchnąć się przez tą trudniejszą część kontynentu.
A życie płynie
Część przesiadujemy w górach gdzieś na pustyni. Czasami zakradamy się bokami na jakieś farmy, by upłynęło kilka dni na oczekiwaniach i by nie spać na drodze.
Gramy w karty, jemy, czytamy książki albo sami coś piszemy.
Czasami zajeżdżamy na piwko i internet na jakiś kemping, by coś poczytać o aktualnych sytuacjach na naszej drodze ale nie dłużej niż jedno popołudnie, maksymalnie dzień – bo drogo. Po tym jak ukradli nam telefony, spaliśmy już na check-poincie przy drodze. Bo przy policji niby bezpieczniej. Choć od Leona - farmera, który nas tam znalazł i zabrał do siebie słyszeliśmy, że policja będzie pierwsza by spierniczać w obliczu zagrożenia. Drobni przestępcy jednak trzymali się z dala. Tak więc kilka ostatnich dni mieszkaliśmy na farmie między końmi. Leon – bardzo sympatyczny człowiek wspomniał nam o życiu na farmie, ale i o czasie wojny z Angolą, w której osobiście uczestniczył. Pewnie też on sam montował tam miny, które będziemy musieli omijać jadąc przez ten kraj. Czas oczekiwań pozwolił nam na zawarcie kilku kolejnych znajomości. Dla przykładu szukając banku w galerii handlowej rzucił mi się w oczy facet w pięknej koszuli. Podszedłem, powiedziałem że ładna a ten od razu zaprowadził mnie do swojej żony i oznajmił jej, że mi taką da bo w domu ma kilka podobnych na sprzedaż. Skorzystaliśmy z zaproszenia ale żadna z koszul nie była tak ładna jak ta jego. Od Lidii i Omaniego wróciłem z jego piękną koszulą.
Sypianie przy Policji też zaowocowało fajnymi znajomościami.
Sporo dowiedzieliśmy się o lokalnych plemionach, spośród których wywodzili się poszczególni funkcjonariusze. Jeden z nich wraz ze swoją dziewczyną, zabrał nas wieczorem do dzielnicy, w której w ogóle nie pojawiają się biali. Katutura słynie z rozbojów i z tego, że zamieszkiwana jest głównie przez takie właśnie elementy społeczeństwa. My jednak w asyście policjanta czuliśmy się swobodnie i bezpiecznie.
Tak czy owak, życie w trasie nie jest usłane różami. Nocami przy aucie spacerują szakale i małpy. Czasem w zależności od rejonu pojawiają się i lamparty. Fajnie brzmi ale inaczej się tego doświadcza, gdy nierzadko w środku nocy musisz iść poszukać sobie toalety. Bezpiecznie jest jedynie w obliczu antylopy i zebry, ale i one potrafią cię zerwać w środku nocy strącając kamienie przy próbie forsowania sąsiedniej góry.