Kto chce ten wierzy. Kto nie chce nie wierzy. Ale jak się z tym zetknie i nie zmieni zdania, to przynajmniej zacznie się zastanawiać i pewnie nie przywiezie w ramach pamiątki z Afryki maski z symptomami użycia jej w ceremoniach.
Piszę voodoo choć w Afryce nazwy często się różnią. Wiadomo jednak, że chodzi o czary. Nie nazwa jednak jest ważna. Voodoo to religia i to jest istotne. Obrzędy są nieco inne, może bardziej namacalne a liturgia dynamiczna i wypełniona energią. Istnieje od dawna i wciąż żyje równolegle obok innych religii. Nie tylko formalnie ale i fizycznie, gdyż w Afryce Zachodniej obok kościoła chrześcijańskiego i meczetu zobaczycie fetyszowe figurki, symbole i świątynie voodoo. Ponadto okazuje się, że wielu wiernych deklaruje się zarazem wyznawcami chrześcijaństwa i voodoo, w tym nawet kapłani. Wyznawców voodoo szacuje się w milionach. To nie jest wymysł. To wciąż funkcjonuje i mało tego, w niektórych krajach voodoo jest religią państwową! Nie myśl zatem, że voodoo kończy się na laleczkach symbolizujących pewną osobę, którą możesz dźgać igłami. Niby to prawda ale to tylko drobny element całości a do tego naznaczony jedynie złem a całość jest jednak zdecydowanie bardziej złożona niż pokazują to mroczne filmy. Owszem widujemy i laleczki ale symbolizują one zmarłe rodzeństwo - najczęściej jednego z bliźniaków. Towarzyszą one żyjącej osobie przez całe jej życie. Trzeba się nimi opiekować. Karmić, poić, zabierać na ważne święta a od czasu do czasu odprawiać ceremonie. W innych przypadkach laleczki noszone są przez kobiety, które mają kłopot z poczęciem dzieci. Laleczki są „przygotowane i spreparowane przez czarownika”. Kobiety noszą je często za pasem lecz i w tym przypadku o żadnym nakłuwaniu nie ma tutaj mowy. W trakcie ceremonii wykorzystuje się wprawdzie przeróżne gadżety, w tym szpikulce, ale nigdy w kontekście pokazanym w hollywoodzkich produkcjach.
Więc wiemy już, że voodoo to religia. Skoro religia to ceremonie. A ceremonie mogą odbywać się by sobie coś wymodlić. Można prosić o pogodę, można prosić o zdrowie, można a nawet trzeba - tak samo jak prosić – później podziękować za spełnienie. Kapłani voodoo cieszą się popularnością w całej wsi ale nie tylko w ich wsi. Ich sława obiega okolicę. Do znanych i skutecznych czarowników przejeżdżają nawet ministrowie i członkowie rządu. Oczywiście robią to pod osłoną nocy i niechętnie się do tego przyznają.
Kapłani mają wyraźną władzę. Ludzie często proszą o coś przynosząc w podzięce czy to jedzenie, czy gotówkę. Kapłani w kontakcie z duchami przodków wolą prosić o dobre rzeczy – tak jest bezpieczniej dla wszystkich. Duchy te są jedynie pośrednikami i to one okupione darami próbują wyprosić coś u jedynego boga, który nazywany jest Nana Buluku albo Mawu. Tak w praktyce bogów jest więcej. Każdy odpowiedzialny za inną dziedzinę życia. Zła nie należy wypraszać ale są i tacy kapłani, którzy za zdecydowanie większe profity mogą swe moce kierować w stronę zła. Tu na myśl od razu przychodzi wielka rola polityki. Głośną była kiedyś sprawa wieloletniego prezydenta Beninu (Mathias Kerekou) oskarżanego o praktykowanie voodoo w celach zastraszania opozycji. Opozycja nie pozostawała dłużna. Przypadków jest jednak więcej. Praktykowali i wciąż praktykują ją ministrowie i różne partie w walce o władzę. Ta religia jest aktywna i wciąż żyje. Sami byliśmy świadkami, że ludzie aby ściąć kilka palm na swoim podwórku, musieli odprawić ceremonię a jednym z darów dla fetysza był kurczak. Palmy zostały ścięte. Nie wiadomo jednak do końca dlaczego. Być może były w jakiś sposób „zasiedlone” przez duchy i należało je stamtąd wyeksmitować? Wszyscy mają świadomość mocy tej religii dlatego dobrze jest żyć ze wszystkimi w zgodzie nikomu nie podpadając.
Dla przykładu, sprawę naszego siódmego przykazania rozwiązuje się tu w prosty sposób. Chcąc by twoje plony były nienaruszone, ustawiasz fetysz pomiędzy nimi i już nikt nie będzie miał odwagi nic ukraść. Wie, że spłynie na niego zła moc w postaci choroby lub nawet śmierci, a jak nie na niego to sprowadzi ją na kogoś bliskiego. Dla opieki majątku przy domostwach buduje się posągi. Są to zazwyczaj zwykłe kopce ziemi, często wykonane z porzuconych termitier. Darem dla bóstwa częste jest polewanie ich olejem palmowym. Czasem żółtym a czasem czerwonym. Każdy fetysz ma swoje upodobania. Wszystko zależy od tego ale i od kalibru sprawy, z którą się zwracamy. Z natury się to sprawdza, ale czy aby to prawda? Czy faktycznie efekt ma związek z pozaziemskimi wytłumaczalnymi przez nas zjawiskami? Ciężko ocenić bo wszystko da się jakoś powiązać i wytłumaczyć. Spotkaliśmy jednak ludzi, którzy mieli z tym kontakt. Ludzi nie związanych z tą religią wcześniej.
Pierwszy przypadek w Ugandzie. Pozwolę sobie wrócić do Jasia, o którym już nieraz pisaliśmy. Gdy Jaś wchodził w społeczność wsi, w której teraz mieszka początki miał trudne. Był jednostką obcą więc łatwo komuś zaleźć za skórę. Obca kultura, obce zwyczaje, inny kolor skóry czyli pewnie bogacz. Po jakimś czasie, gdy jako tako nasz Jasio się już zaczął układać w środowisku, zaczęły nękać go bóle i choroby. Było to tak rozwleczone w czasie, że zaczął to już poniekąd akceptować i przyzwyczajać się do dyskomfortu. Jeden z jego nowych przyjaciół, gdy o tym się dowiedział uznał, że u niego w domu muszą panować jakieś złe moce. Bez większego zastanowienia zorganizował wizytę „czarodzieja” na działce. Ten jak tylko przekroczył próg od razu wyczuł działające prądy niosące zło. Rozglądnął się po domu penetrując wszystkie miejsca i natrafił na sypialnię. Polecił zerwać świeżo ułożoną drewnianą podłogę. Jaś niedowiarek zawetował. W końcu to kawał roboty a cała akcja budziła jego wątpliwości. Wymyślili więc wspaniały kompromis bo zdejmując jedną deskę ze schodka udało się dostać w newralgiczne miejsce wskazane przez czarodzieja. Bingo! Wyciągnęli małe zawiniątko, które okazało się być czaszką jaszczurki owiniętą skórą węża. Szamani dysponują wiedzą i mocą nie tyle w przygotowaniu odpowiednio „radioaktywnego” pakunku, co nawet w jego dostarczeniu. Przesyłkę mógł dostarczyć ktoś podczas budowy domu albo wysłannik w postaci na przykład ustawionej wcześniej myszy czy innego zwierzęcia. Tam nazywa się to Juujuu a nie voodoo. Czujecie temat?
Nie? Inni nasi znajomi również wspominali o swoich doświadczeniach. Podróżnicy. Mieli kontakt z kapłanem, który opowiadał im o faktach z ich życia, których nie mógł znać, bo był przypadkowo spotkaną osobą. Przewidział kilka wydarzeń, na których rozwiązanie wciąż czekają. Spowodował jednak poprawę wyproszonej sytuacji, o której wspomnieli lakonicznie, bo nie chcieli o tym mówić. Dziś jednak z pełną powagą mają zamiar ponownie odnaleźć tego kapłana, by przywieźć mu kurczaka w podzięce i ofierze za spełnienie.
W Pretorii nasłuchaliśmy się też o czarnej magii. Ludzie walczą o stanowiska i awanse czy o znalezienie pracy. By wspomóc się w tym stosują właśnie voodoo. Jest tam nawet targ fetyszy ale ciężko się na niego dostać. Wtedy jeszcze nie było ani potrzeby ani czasu, więc specjalnie się tam nie pchaliśmy. Tam prócz tradycyjnych rzeczy można kupić też składniki pochodzące od ludzi. A to palec, a to całą rękę. Największą mocą wykazują się artefakty rzadkie, trudne do zdobycia. Dlatego jak potrzebny jest ludzki palec to palec pochodzący od albinosa ma większą moc. Stąd na przykład w Tanzanii albinosi raczej się ukrywają a gdzieś indziej z kolei łatwiej ich spotkać. Może jest to zależne od intensywności kultu i modłów.
Sami też byliśmy ciekawi takiej ceremonii. Najlepszą porą jest 10 stycznia. Wtedy zjeżdżają do Beninu wszyscy wyznawcy z całego świata, by celebrować festiwal voodoo, choć tu, w Afryce Zachodniej (Benin, Togo, południe Nigerii i Ghany) znane jest jako vodoun. W Beninie to państwowe święto popularnie zwane jest Świętem Religii Vodoun, a oficjalnie nie tylko Vodoun ale wszystkich religii Endogennych bądź też pierwotnych. Inną doskonałą opcją obserwacji jest czyjś pogrzeb bądź rocznica pogrzebu. Są tańce, są wirujące fetysze Zangbeto a w powietrzu jest aura prawdziwości. Są tańczące kobiety często popadające w trans poprzez polirytmiczne dźwięki wydobywane z bębnów. Są więc bębny, śpiewy i muzyka. Na koniec Egungun będący symbolem ducha „powracającej” zmarłej osoby, przepędzany jest kijami przez młodych chłopców. Podobne zjawisko widzieliśmy jeszcze w Nigerii, ale już przy granicy z Beninem.
Benin w końcu jest kolebką voodoo i stąd wraz z niewolnikami wypłynął do Ameryki Południowej. Jak widać każda religia podróżuje. Voodoo rozszerza swój krąg działania może nie tak intensywnie jak islam, lecz wolnym krokiem po cichu. Nawet niegdyś w Anglii, wcale nie tak dawno bo zdaje się w 2005 roku, wyłowiono z Tamizy korpus dziecka. Bez głowy, rączek i nóżek. Ciemnoskórego dziecka. Najprawdopodobniej z Nigerii. Detektywi Scotland Yardu stanęli przed niezłym wyzwaniem uznając ostatecznie, że było to zabójstwo rytualne związane właśnie z kultem voodoo.
W czasie, gdy my wjechaliśmy do Beninu nic akurat takiego się nie działo, więc postanowiliśmy udać się do Kapłana osobiście. Wizytę zorganizowała nam Basia, gdyż kapłan z sąsiedniej wsi leżącej już w Togo, jest znany i poważany w okolicy. Zgodził się z nami spotkać. Na powitanie otrzymujemy tradycyjnie banię lokalnego destylatu z palmy. Część z kieliszka należy wylać na ziemię – dla przodków. Tak samo jak to ma miejsce w szamanizmie po drugiej stronie świata - w Mongolii i Buriacji, czego również byliśmy świadkami.
Po wstępnych rozmowach udajemy się w narożnik gospodarstwa. Tam parawany, za które wchodzić teraz nie można. W każdym miejscu podwórka coś kiedyś się działo. Tu jakaś czaszka zwierzęcia, tam kupka kości, gdzieś truchło ptaka lub wiszące pióra. Wszystko ma jakieś znaczenie i swoją rolę.
Dla specjalnych życzeń kapłan wcześniej musi się przygotować. Musi udać się na targ fetyszów, by skolekcjonować odpowiednie fanty. Największy taki targ jest w Lome – stolicy Togo - i właśnie tam ciągną rzesze turystów. Za opłatą wchodzi się z przymusowym przewodnikiem ale lepiej już zdjęć nie robić. Raczej nie wolno a jak już się uda to i tak okupione zostają opłatą. Można takową opłatę uiścić „z góry” poprzez przewodnika lecz mimo to zawsze może dojść do jakichś utarczek słownych. Po prostu sprzedawcy tego nie lubią. My podobny targ znaleźliśmy w stolicy Beninu, Kotonu ale i w innych miejscach na trasie. Tam na ogólnym wielkim targu miejskim Dantokpa wydzielona jest odpowiednia sekcja fetyszy. Pierwsze postawione tam kroki i od razu poczuwasz zupełnie inne powietrze. Nozdrza atakuje woń zgnilizny a wzrok przykuwają czaszki małp, całe małpy, głowy bawołów, psów, gepardów, skóry węży, kotów, szczury, wypreparowane krokodyle, ptaki i truchła przedziwacznych innych zwierząt, które aż ciężko wyodrębnić spośród masy aptecznego towaru. Tak. To lokalna apteka i każdy zakupiony tu artefakt stanowi składnik pewnej układanki, której moc możesz poznać po wizycie u Kapłana. Pomysł naszej wizyty narodził i zrealizował się tak szybko, że nie zdążyliśmy się przygotować. Nie wiedzieliśmy nawet o co moglibyśmy poprosić. Spytaliśmy więc o bezpieczeństwo naszego powrotu do domu. Gayard, bo tak miał na imię, zaprosił nas więc głębiej. Zdjęliśmy buty z szacunku do przodków i usiedliśmy wspólnie za jednym z parawanów. Wcześniej jednak, trzeba było oczyścić się wodą z ziołami wiszącą w przedsionku. Tam panował już półmrok. Gayard usiadł na specjalnym, malutkim stołeczku i rozpoczął rozmowę z duchem fetysza i z przodkami. Ustawił specjalną, rytualną miotełkę, polał ją alkoholem wciąż rozmawiając w niezrozumiałym języku. Tego zwykle uczą się w zgromadzeniach ale najczęściej od innych czarowników, u których pobierają nauki. W przypadku Gayarda był to jego ojciec. Czarownik o wielkiej sławie. Podobno miał zdolności teleportacji. Wziął do ręki muszelki kauri i rozsypał je weryfikując ich układ. Spadły właściwie. Pozytywnie. Dla potwierdzenia upuścił miotełkę. Nie przewróciła się. Powrót do Polski będzie pomyślny.