Najmniejszy kraj Afryki

Wydawać by się mogło, że maleńkie enklawy zawierające się w granicach RPA jak Lesotho i eSwatini nie mają już konkurencji w rywalizacji o najmniejsze państwo kontynentu. Okazuje się, że jednak jest kraj, który jest mniejszy blisko dwukrotnie od eSwatini i prawie trzykrotnie od Lesotho. Mowa tu o Gambii, która również jest enklawą i zawiera się w granicach Senegalu.

Gambia jest naprawdę mała. Przejechanie jej zajęło nam jeden dzień. Od północy do południa to odległość zaledwie 50 kilometrów. Trochę więcej już ze wschodu na zachód więc właśnie w ten sposób poprowadziliśmy naszą trasę. Krajobrazowo niewiele różni się od otaczającego ją Senegalu. Kraj jest doliną rzeki Gambii. Ciężko tu w zasadzie mówić o dolinie bo całość kraju sama w sobie nie przekracza wysokości 50 m n.p.m. Powiedzmy więc, że jest otoczeniem tej rzeki. Rzeka miała znaczenie strategiczne już od czasów kolonialnych, o jej ujście współzawodniczyli europejscy konkwistadorzy, ostateczne przypadła Anglii. Dlatego też język angielski pozostał urzędowym aż do dziś.Kiedyś Policja była tu bardzo skorumpowana. Lokalnych jednak zwyczajowo traktowali zupełnie inaczej. Nawet jak ktoś nie miał tablic rejestracyjnych to wystarczało, by kochał własną rodzinę. Dziś poprawiło się w sferze obcokrajowców. Nie szukają powodów by wyłudzić łapówkę tylko grzecznie się uśmiechają pozdrawiając turystów. Gambia próbuje odnieść sukces na płaszczyźnie turystycznej. Ma interesujące czterdziestokilometrowe wybrzeże porośnięte pięknymi palmami. Już od jakiegoś czasu latają tu czarterowe samoloty znanego biura podróży ale włodarzom kraju w głowie większe miliony. Te tanie loty bardziej przyczyniły się niestety do pojawienia się sex turystyki. Kraj chce pozbyć się tej niechlubnej łatki stwarzając coraz to ciekawsze atrakcje. W 1979 roku sprowadzono szympansy podtrzymując lokalnie ich gatunek. Prócz bardziej powszechnych małp, jakimi są tu koczkodany możemy wybrać się na wycieczkę, by oglądnąć ich nową kolonię. Nad rzeką występuje też kilkaset gatunków ptaków. To tu częściowo migrują te, które lato spędzają u nas w Polsce. Towarzyszą nam cały czas, kiedy jedziemy drogą wzdłuż rzeki, lecz ich większe siedliska znajdują się w lasach Makasutu. My nie skupialiśmy się ani na jednych ani na drugich. Większość, które da się zobaczyć widywaliśmy już w innych miejscach Afryki. Dla mnie interesujące były jednak krokodyle. Nie widzieliśmy ich nad Nilem, nie widzieliśmy w jeziorach Etiopii ani Kenii a szkoda bo tam miały być olbrzymy. Dopiero Zambia okazała się być ciut łaskawsza i z rzeki Luangwa wyściubiły czasem nosek. Woda jednak była tak brudna, że ciężko było dostrzec coś więcej. Czasem jakiegoś większego wypatrzyłem wygrzewającego się w słońcu ale zawsze kilka kilometrów ode mnie. W Botswanie były tak małe, że prędzej bym je nazwał kajmanami. Gambia zatem była już chyba ostatnią szansą na spotkanie jakiegoś godnego wymiarem swej nazwy. Kilkukrotne przyglądanie się brzegom rzeki nie zaskutkowało niestety żadnym znaleziskiem. Nie spotkaliśmy też hipopotamów, które rzekomo można tu zobaczyć. Jedne i drugie na pewno można spotkać w parkach narodowych, jakie utworzyła Gambia jednak jakoś nam było nie po drodze tym bardziej słysząc, że krokodyle są w nich na tyle oswojone, że można je głaskać. Nie tego szukam… Gorzej, że ostatnią szansą na wielkie krokodyle jest już tylko Mauretania. Tam odnaleziono krokodyle pustynne podobne do tych Nilowych. Jednak, jako że zmieniliśmy trasę i nie wjedziemy tam od strony Mali, to odwiedziny ich przyczyniłyby się do dołożenia blisko tysiąca kilometrów. Wiedząc jednak jakie są szanse na ich odnalezienie i wypatrzenie – najprawdopodobniej odpuszczę temat.

Komentarze

komentarz

Comments are closed.