Przeczytałam gdzieś, że każde marokańskie miasto jest w jakiś sposób wyjątkowe i różni się od pozostałych. Ciężko się nie zgodzić.
Od wielu miesięcy nie widzieliśmy absolutnie żadnej ciekawej architektury i nie jedliśmy żadnego smacznego ulicznego jedzenia. Wobec Maroka mieliśmy spore oczekiwania. Nawet specjalnie dla niego przyspieszyliśmy w poprzednich krajach, żeby tu na spokojnie spędzić przynajmniej miesiąc.
Agadir – miasto bez płci
Zaczęliśmy od Agadiru, który jest ponoć najbardziej turystycznym miastem ze względu na najgęstszą siatkę połączeń międzynarodowych. Miasto zostało zniszczone przez trzęsienie ziemi W 1960 roku więc nie może pochwalić się starówką, czyli tak zwaną medyną, jak pozostałe. Jest miastem raczej nowoczesnym a tym samym bez duszy. Nie znaleźliśmy w nim nic ciekawego. Jedynie nasze podniebienia zostały zaspokojone świeżymi owocami morza w rozsądnych cenach, gdyż mocnym atutem miasta jest położenie nad Oceanem, a tym samym dziesięć kilometrów piaszczystych plaż. Przylatują tu głównie emeryci z Zachodniej Europy na wypoczynek.
Ajt Bin Haddu – filmowe tło
Osada zyskała swoją sławę dzięki paru hollywoodzkim produkcjom, które upodobały sobie to miejsce jako scenerię filmów. Gladiator, Aleksander, Klejnot Nilu i Gra o Tron to najwięksi promotorzy miejsca. Znajduje się także na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Miasteczko faktycznie jest ładne, położone na wzniesieniu, otoczone gajem palmowym oraz rzeką - która akurat była wyschnięta - ale szczerze mówiąc wystarczy poszwendać się po południu kraju i podobnych wioseczek z kasbami, czyli ufortyfikowanym zespołem obronnym, znaleźć można na pęczki. Różni je tylko ilość przeciskających się przez wąskie uliczki turystów, ilość sprzedawców pamiątek i wszelakich naciągaczy.
Marrakesz – turystyczna mekka
Marrakesz to jedno z tych miast, które trzeba odwiedzić. Bardzo podoba mi się spójność architektoniczna. Nawet nowe budynki powstają w jednorodnym stylu. Jednostajna kolorystyka i kształt sprawiają, że czujesz się jakbyś przeniósł się w czasie. Miasto jest spore ale najbardziej wyjątkowa jest część starego miasta. Otoczone murami, zbudowanymi głównie z czerwonej cegły, jest jakby miastem w mieście. Część murów, które sięgają pamięcią XII wieku przetrwała do dziś w niezmienionym kształcie.
Warto poszwendać się po wąskich uliczkach i poszukać rzemieślników, którzy ręcznie wykonują towary sprzedawane później przez męczących handlarzy w sklepikach. Ucieszą się jeśli kupisz coś bezpośrednio od nich, a Ty unikniesz dzięki temu całego teatru związanego z targowaniem się i ostatecznie zapłaceniem i tak więcej niż towar jest wart. W zaułkach trafiliśmy na producentów torebek, plecaków czy butów.
Skoro już jesteśmy przy kupowaniu targi w Maroku nazywane są souk i kupić na nich można co dusza zapragnie, od pamiątek, wyroby garmażeryjne, dywany, po świeżo wyciskane soki z pomarańczy i pyszne przekąski.
Dla tych nie mających swojego domu na kółkach warto przespać się w tak zwanym riadzie, czyli charakterystycznym marokańskim hoteliku, wyłożonym z reguły pięknymi ceramicznymi płytkami z pokojami wychodzącymi na dziedziniec, po środku którego nieraz znajduje się basen.
Fez – ceramiczny raj
Fez może pochwalić się prawdziwym labiryntem. Bardzo łatwo się zgubić w gęstej sieci wąskich uliczek. Medyna, podobnie jak ta w Marrakeszu, została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Wysokie budynki skutecznie zakłócają sygnał gps i nie ma co liczyć na telefoniczną nawigację. Zagubionemu turyście chętnie pomogą lokalni ale często nie zaprowadzą go tam gdzie chciał, a do swojego sklepiku lub co gorsza do ciemnej uliczki, w której łatwo można zostać obrabowanym. Nie chciałabym tragizować ale przeżyliśmy to na własnej skórze. Pewien sympatyczny młodzieniec zaproponował, że wskaże nam drogę na plac, do którego próbowaliśmy dojść. Szedł krętymi uliczkami zmieniając zupełnie kierunek, mój gps odnajdywał się co jakiś czas i dawał mi wyraźne sygnały, że coś jest nie tak. Na dodatek zboczyliśmy z uliczek, po których chodzili ludzie, spotykaliśmy tylko osnutych chmurą haszyszu podejrzanych typów. Czuliśmy się nieswojo, skręciliśmy więc szybko w bok i wróciliśmy z powrotem na uczęszczane uliczki. Nasz „przewodnik” wdał się na koniec w kłótnię z jakimś szemranym gościem. W tym przypadku lepiej trzymać się utartych szlaków.
Fez znacznie różni się od wcześniej wspomnianych miasteczek. Tu można poczuć klimat średniowiecza. Niektóre budynki nawet pamiętają tamte czasy. W miasteczku można zobaczyć sporo zabytków, głównie starych meczetów, nie do wszystkich wstęp jest możliwy dla innowierców.
Fez jest królestwem ceramiki. Kiedy sprzedawcy mówili nam, że ich ceramika z Fez jest wyjątkowa braliśmy to przez palce. Zrozumieliśmy co mają na myśli, kiedy oglądaliśmy ceramikę w innych miasteczkach. Ta z Fez jest naprawdę wysokiej jakości. Ręcznie malowana, wykonana z kunsztem, artystyczna.
Drugim skarbem są wyroby ze skóry. W Fez znajdują się dwie duże farbiarnie, w których wciąż bardzo tradycyjnym sposobem ręcznie farbuje się skóry w barwnikach rozpuszczonych w betonowych zbiornikach. Wokół farbiarni unosi się fetor, dlatego przy wejściu na punkt widokowy dostaje się liść mięty. Zobaczenie farbiarni z góry jest darmowe, trzeba jednak przejść przez spory sklepik z wyrobami skórzanymi. Tam w dość wymowny sposób jest się zachęcanym do zakupu jakiegoś towaru, twierdząc, że u źródła, czyli przy farbiarni, są towary najlepszej jakości i w najlepszych cenach. Nie jest to jednak prawdą, a przynajmniej to drugie się nie zgadza. Nigdzie nie spotkaliśmy tak bezczelnych sprzedawców jak tutaj. Jeden z nich zapytany o cenę towaru wiedząc już, że jesteśmy z Polski powiedział, że to nie dla nas bo nie będzie nas na niego stać gdyż ludzie z Polski są biedni. Tutaj kupują ludzie z Ameryki i z takimi lubi robić interesy. Dosłownie takich słów użył.
Szafszawan – błękitne wytchnienie
Na koniec zostawiliśmy sobie tak zwane niebieskie miasto, znowu zupełnie inne od poprzednich. Położone na wzniesieniu, pomalowane błękitną farbą. Prosty zabieg nadał miastu duszę. Starówka jest bardzo malutka, można zaglądnąć w każdą niemal uliczkę, czasem niechcący wparowując na czyjeś podwórko, na którym zazwyczaj w słońcu wygrzewa się kocór. To miasto, w przeciwieństwie do poprzednich, może pochwalić się spokojem. Nie ma tu krzyczących sprzedawców walczących o każdego klienta, nie ma głośnych rozmów, muzyki. Przechadzkę po mieście naprawdę można nazwać spacerem. Po takim zwiedzaniu warto zasiąść w restauracyjce, których wzdłuż głównego deptaku jest kilka i skonsumować tadżina lub po prostu napić się herbaty. Nam udało się znaleźć taką, w której stołowali się lokalni. W takim przypadku można liczyć na większe i tańsze porcje. Oczekując na posiłek w spokojnej atmosferze można oddać się urokom obserwacji płynącego tu życia.
Co kupić w Maroko?
Jak wspomniałam wobec Maroka mieliśmy spore oczekiwania, chcieliśmy przywieźć stąd sporo pamiątek różnej maści. Nie zawiodło nas. Wybór jest ogromny, wszystko jest kwestią wyszukiwania dobrych miejsc do zakupu i dobrego targowania. Marcin jest w tym temacie mistrzem. Można kupić piękne torby, buty, plecaki ze skóry owcy, kozy, krowy lub wielbłąda, choć ta ostatnia została poddana w wątpliwość przez jednego ze sprzedawców. Do skórzanych wyrobów doszywane są charakterystyczne dywanowe wstawki. A propos dywanów, w Maroku ręcznie produkowane są przepiękne kilimy, choć ceny niestety zwalają z nóg. Ceramika tylko z Fez! Talerze, kubki, flizy, cukierniczki, tadżiny, mnóstwo kształtów, mnóstwo wzorów. Piękne rzeczy. Nie kupujcie ceramiki nigdzie indziej. Do tego warto zaopatrzyć się w przyprawy, które pięknie ułożone krzyczą wręcz żeby trochę ich ze sobą zabrać. Kurkuma, chilli, imbir, pieprz, kmin, a do tego suszona róża, dodawana do herbaty, czy drzewo sandałowe używanego jako kadzidła. Z pyszności warto kupić jeszcze oliwki, daktyle czy owoce opuncji. I pomarańcze po 1,5 zł za kilogram! Panie warto, żeby zaopatrzyły się w olejek arganowy i w perfumy różane, z Doliny Róż. Wodę różaną można kupić wszędzie.
Poniżej podam Wam parę cen za jakie nam udało się kupić wymienione towary. Nie dajcie się naciągać jak już tu przyjedziecie. Często ceny tych produktów były sporo wyższe… nieraz kilkukrotnie.
- 100 g ciecierzycy 2 dirhamy
- 100 g kurkumy 10 dirhamów (choć w dużym markecie udało nam się kupić po 2,5 dirhama)
- 100 g pieprzu białego 10 dirhamów
- 100 g suszonej róży 20 dirhamów
- 100 g zielonej herbaty 5 dirhamów
- 100 g hibiskusa 12 dirhamów
- 100 g migdałów 12 dirhamów
- 1 kg daktyli 30 dirhamów
- 1 kg grochu 15 dirhamów
- 1 kg oliwek 16-40 dirhamów
Smacznego!