Odkąd pojawiły się tańsze wycieczki lotnicze do Senegalu, Internet przesiąkł pięknymi zdjęciami z wybrzeża, kolorowymi targami i innymi zachwycającymi miejscami. By nie dublować tematów pokażemy Senegal od nieco innej strony. Od tej, którą pokazał nam od pierwszych chwil po wjeździe w większe miasta.
Zielona strefa lasów jeszcze przy granicy z Gwineą, gości kilka interesujących gatunków małp. Jest też sporo ptaków. Ciekawszym jednak okazało się zupełnie coś innego. Ludzie całkowicie przestali się nami interesować. Śpiąc gdzieś między drzewami na uprawnych poletkach, przechodzili obok nas i co najwyżej przyjaźnie pomachali. Czy to wciąż Afryka? Dziwne zjawisko, dziwne uczucie. Nie musieliśmy się zrywać wcześnie rano, by nas nie namierzyła setka dzieci obserwatorów i druga setka wyciągająca po coś rękę. Wygląda na to, że wkraczamy w strefę, gdzie będziemy mogli odpoczywać.
Obrzeża stolicy
Sama podróż przez kraj nie jest zjawiskowa. Konfiguracja terenu niestety całkowicie się już wypłaszczyła więc uznaliśmy, że jedyną atrakcją tego kraju musi być wybrzeże. Zbliżając się do Dakaru, pierwsze swoje kroki kierujemy na południowe wybrzeże miasta. Tam wpadliśmy w wielkie błota, z którymi mierzyć się musiały zwykłe osobowe samochodziki. Często woda sięgała powyżej ich progów. Dzielnica widać się dopiero rozwija. Powstają wille, hotele, lecz infrastruktura, o którą winno zadbać miasto – wciąż kuleje. Wybierając więc hotel na wakacje, wcześniej zrób dobry rekonesans nie tyle czy ma piękny basen i palmy co rekonesans przyległej okolicy. Mimo, że taksówka bądź hotelowy bus sprosta warunkom terenowym, by cię tam dowieźć, Ty będziesz musiał borykać się z tym problemem cały swój pobyt. Miejscowości w tym rejonie również pozostawiały wiele do życzenia. Wszechobecny brud, smród z nad morza, a restauracje typowo afrykańskie dalece odbiegające od standardów europejskich. Bezpośrednie otoczenie stolicy jest równie mało atrakcyjne. Zarówno od południa skąd wjeżdżaliśmy, jak i od wschodu gdzie wyjeżdżaliśmy. Chaos, przewalające się śmieci na podwórkach i na ulicy. Kanały odwadniające również wypełnione są śmieciami, czego efektem są zalane ulice nawet po krótkich opadach. Ludziom jak widać nie przeszkadza to co stanowi ich bezpośrednie otoczenie, bo nie widać nikogo, kto próbowałby to zmienić.
Mówisz Senegal – myślisz Dakar
Centrum Dakaru to już zupełnie inna historia. Zatłoczone miasto z pięknymi drogami obudowanymi obustronnie przez nowoczesne budynki. Większość czasu w Dakarze – a było to kilka dni – spędziliśmy na samym przylądku, który jest najdalej wysuniętym na zachód punktem kontynentu afrykańskiego. To tu mieści się Ambasada Polski, do której zostaliśmy zaproszeni przez Anię Harris oraz tu mieści się hotel, w którym odbywała się impreza zamykająca rajd Paryż – Dakar. Piękni ludzie, pięknie ubrani przeplatają się jednak wciąż z tymi mniej zamożniejszymi wciąż walczącymi o przetrwanie w szalonym tempie, jakie narzuciła stolica. Na wybrzeżu znajdzie się sporo restauracji choć wciąż mimo przyjemnych wieczorów, w tygodniu ciężko o większą klientelę. Udało nam się mimo wszystko trafić wspólnie z poznanymi tam nowymi znajomymi na koncert lokalnej muzyki. Podczas gdy my raczyliśmy się wyśmienitą baraniną, na którą zostaliśmy zaproszeni, na scenie co chwilę zmieniali się wykonawcy a tym samym i muzyczne rytmy. Baranina niestety jak to w Afryce – przyrządzona była wspólnie z kośćmi, jednak mimo wszystko wyborna, jak i sam koncert. W stolicy można wszystko. Jak widać nawet i w Afryce. Chcesz iść do kina – idziesz do kina. Jak nie, to zagrasz w tenisa, pójdziesz na fitness albo na basen. Prócz sportów wszelakiej maści, bardzo tu popularnych kultura widać również w rozkwicie. Naszym przewodnikiem po stolicy początkowo była Basia z Beninu, która przekazała swe obowiązki Adze. Aga, nieokiełznany duch, chwytający życie garściami pokazała nam fajne zakątki miasta i zasugerowała kolejne miejsca do odwiedzenia. Zatrzymaliśmy się u niej, w olbrzymim domu z basenem na te kilka dni, by odpocząć, pozwiedzać no i jak się okazało - powymieniać się podróżniczymi doświadczeniami.Turystów oczywiście nie brakuje. Spotkaliśmy ich na dwóch popularnych tu wyspach obleganych w ciągu całego roku. Jedna z nich Ngor znajduje się na północy miasta. Piękne, urokliwe alejki prowadzące od jednej do drugiej restauracji, poprzeplatane licznymi kawiarniami. Tu zjesz pyszne i niedrogie owoce morza. Tu wypijesz lokalne piwko Gazelę i tu wykąpiesz się w równie pełnym ludzi oceanie. Druga odwiedzona przez nas wyspa to Goree związana bezpośrednio z przerzutem niewolników, o czym wspominała już Dominika. Dziś jednak prócz pomników historii rozwinęła się i tu turystyczna gastronomia ale przyciąga coś jeszcze. Muzeum Historii. Znaleźć tu można sporo eksponatów począwszy od dawnych narzędzi, strojów, broni i biżuterii, kończąc na czaszkach ludzkich z przekroju wszystkich epok. Tak wyspy, jak i samo centrum Dakaru przesiąknięte są pamiątkami. Trafiliśmy na dwa targi. Jeden z nich to ogólny ryneczek jednak pokaźnych rozmiarów, gdzie kupić można materiały w afrykańskich kolorach oraz uszyte z nich gotowe ubrania. Drugim targiem są rękodzieła również z tych materiałów ale głównie jednak z hebanu i innych egzotycznych drzew. Kupić można również afrykańskie maski oraz tysiące bibelotów i cepeliady, którą raczej nie jesteśmy zainteresowani. Chętnie natomiast przyglądałem się jak te wszystkie sprzedawane figurki powstają. W zakątku targowiska pomiędzy straganami, znalazłem wąskie przejście do dziedzińca, na którym pracowało kilku mężczyzn. Umiejętne i wprawne dłonie potrafiły wykonywać artystyczną pracę niczym maszyny. Wszystko spod ich rąk wychodziło niezwykle dokładne i przede wszystkim szybko.
Żeby nie było…
Senegal to nie tylko śmieci i bród. By nie pozostawiać wam tej błędnej świadomości, muszę sprostować, że drzemała we mnie potrzeba ukazania tego wszędobylskiego niechlujstwa, syfu, śmieci i po prostu trafiło to na Senegal. Podobnie jednak jest także w pozostałych krajach Afryki, ale i w Senegalu potrafi być ładnie. Dla zobrazowania sytuacji przedstawię jeszcze kilka obrazków, które zapadły nam w pamięci i utrwaliliśmy na fotografiach. Są to miejsca z dzikiego północnego wybrzeża kraju. Tam piękne piaszczyste plaże ciągną się dziesiątkami, nawet setkami kilometrów. Otaczają je gęste iglaste lasy, które przypominały nam nasze polskie morze czy polskie jeziora, za którym aż zacząłem tęsknić. Tam można się zaszyć na kilka dni mając kontakt jedynie z lokalnymi rybakami również żyjącymi na plaży. Niestety i tam na plaży przewalają się śmieci, choć bardziej są tymi wyrzuconymi przez fale niż pozostawionymi przez plażowiczów, gdyż ciężko o nich tutaj.
Postkolonializm
Odwiedziliśmy jeszcze jedno miasteczko. Polecane. Do dziś nie wiemy dlaczego. Miało być pięknie – mówili. Piękne postkolonialne miasteczko. Mowa tu o Saint Louis, będącym w czasach swej świetności wielkim portowym miastem. Mostem wjeżdżamy więc na jeden cypel, potem na kolejny… Choćbyśmy chcieli dostrzec jakieś piękno, to znów widzimy jedynie chaos, syf a do tego przekrzykujące się nawoływania do modlitw płynące niestety już dziś jedynie z głośników. To ostatnie akurat rozumiem. Nawet mi się to podoba, choć te głośniki zepsuły już całość klimatu. Śmieci, oddawanie publicznie moczu na ulicach w centrum, wypasanie zwierząt w odpadkach i kałużach pomyj przed własnym domem jest już poza moimi granicami akceptacji. Wróciliśmy zatem na ląd, bo może uroków należy szukać w centrum, na lądzie? Przemierzywszy wzdłuż i w poprzek nie odnaleźliśmy niestety niczego. Może jeszcze dziesięć lat temu dało się wyodrębnić tu interesującą architekturę miejsca z tła mieszkających tam ludzi. Dziś jednak wszystko się zniszczyło, farba odpada wraz z tynkiem a mieszkańcy wrośli w to wszystko pozbawiając walorów tego miejsca. Konserwacja? Estetyka? Higiena? Te pojęcia są tu czasami tak obce, że ciężko przejść koło tego obojętnie.