DRK leży na złożach. Diamenty, miedź, kobalt, cyna, koltan, złoto. Czego dusza zapragnie. A kiedy bogactwo naturalne połączone jest z chaosem organizacyjnym kraju i konfliktami etnicznymi, zamiast do rozwoju prowadzi do destabilizacji i gnicia od środka. Dokładnie tak wygląda historia Konga.
Wpadła mi w ręce książka, która wchłonęła mnie na dłuższy czas „Kongo. Opowieść o zrujnowanym kraju” Davida van Reybroucka. Autor chciał dowiedzieć się coś o Demokratycznej Republice Konga. Poszedł więc do biblioteki. To, co znalazł kompletnie go nie usatysfakcjonowało. Postanowił więc poświęcić parę lat życia i napisać wyczerpującą książkę o tym kraju. Taką, jaką sam chciałby przeczytać.
Pozwólcie, że będę o Demokratycznej Republice Konga pisać w skrócie Kongo. Choć nie jest to określenie poprawne, mając na uwadze, że sąsiad nazywa się Republiką Konga. Potocznie dla rozróżnienia określa się je Kongo-Kinszasa i Kongo-Brazzaville. Mimo podobnej nazwy dzieli je bardzo wiele.
Zniewolenie
Kongijska klęska zaczęła się od pozyskiwania najtragiczniejszego surowca – człowieka. W szesnastym wieku, kiedy kwitł handel niewolnikami poszkodowana była większa część zachodniego wybrzeża. Aż trzydzieści procent handlu atlantyckiego stanowili niewolnicy z Konga. Główni handlarze to Portugalia, Holandia, Francja, Brytania i USA. Z pasa liczącego czterysta kilometrów wywieziono aż cztery miliony ludzi!
Ambicje szaleńca
Kiedy Europa robiła zakusy na przejęcie nowych ziem na nieokiełznanym kontynencie afrykańskim, król niewielkiego kraju z wielkimi ambicjami postanowił ugrać coś dla siebie. Wiedział, że nie ma szans z dużymi graczami i nie dostanie swojego kawałka tortu bez kombinowania. Wymyślił więc, że zaprosi do Belgii znamienitych podróżników, co uczynił. Na spotkaniu pojawił się między innymi Stanley, który zasłynął już na arenie międzynarodowej jako dziennikarz, który przemierzył Afrykę Środkową. Do tej pory jego wyprawy finansowała Anglia, na kolejną jednak nie chciała wyłożyć pieniędzy. Z okazji skorzystał król Belgii i zaoferował potrzebny budżet jednak nie za darmo. Można powiedzieć z tej długiej perspektywy czasu, że Stanley się sprzedał. Pojechał na tereny Konga w roli poniekąd belgijskiego urzędnika i dyplomaty. Jego zadaniem było zakładanie w Kongo placówek. Powstało Międzynarodowe Stowarzyszenie Konga, następnie przekształcone w prywatne przedsiębiorstwo z kapitałem międzynarodowym. Rozlokowani po kraju ludzie mieli spotykać się z wodzami wiosek, podkładać im do podpisania umowy w języku, którego nie rozumieli. W ramach umowy zrzekali się ziemi na rzecz Belgii. W Kongo nie znano pojęcia prawa własności. Nie mieli oczywiście świadomości co robią. Wszystko utrzymywane było w pozornym charakterze partnerstwa i przyjaźni. Otrzymywali skrzynię ginu, tkaniny czy korale, nie wiedząc, że tym podpisem przyczynili się niechcący do oddania swojej ojczyzny innemu krajowi. Tak kawałek po kawałeczku Stanley, brytyjski odkrywca wykupywał dla Belgii Afrykę.
Końcem XIX wieku europejscy przywódcy narysowali niemal od linijki granice podziału między siebie kontynentu afrykańskiego. Sprytem i przebiegłością król niewielkiego państewka belgijskiego położonego w sercu Europy uzyskał kilkukrotnie większy od siebie teren, nazwany Wolne Państwo Kongo. Co ciekawe nie była to oficjalna kolonia belgijska, a poniekąd prywatna własność Leopolda II.
Prywatna kolonia
Ponieważ Kongo jest terenem bogatym w surowce król rozpoczął rozdawanie koncesji na wydobycie. Chyba wielu obecnych przywódców się na nim wzoruje bo przeważnie on sam był głównym akcjonariuszem spółek.
I nagle bum – Dunlop wynalazł opony. A do ich produkcji niezbędnym surowcem jest kauczuk. Bum! Kauczuku w Kongo mnóstwo!
Leopold stał się milionerem ale nic z zarobionych pieniędzy nie przeznaczał na rozwój Konga. Żeby zrozumieć tragedię tubylców musicie wiedzieć jakim niewdzięcznym surowcem jest kauczuk. Zbierano go z dzikich drzew, a pozyskiwanie jest bardzo czasochłonne. Trochę na ten temat Marcin pisał tutaj. Król wymyślił, że w ramach płacenia podatków każdy będzie musiał oddać określoną ilość kauczuku. W ten sposób darmowa siła robocza dostarczała surowiec. Efektywności doglądali uzbrojeni wojskowi, którzy otrzymywali wynagrodzenie w zależności od wydajności. I tak zaczął się terror. W administracji Wolnego Państwa Kongo pracowali skrajni rasiści i sadyści. Chłopi byli wycieńczeni i niedożywieni. Nie starczało im czasu na pracę na własnych polach, żeby zapewnić swoim rodzinom byt. Byli tym samym jeszcze bardziej podatni na choroby. Śpiączka przenoszona przez muchy tse tse zbierała swoje żniwo. Osiągnęła poziom pandemiczny.
Belgia przejmuje kolonię
W 1908 roku Belgia oficjalnie przejęła teren i nadała jej status kolonii. Powstaje Kongo Belgijskie.
Zaczyna się odkrywanie nowych złóż i wydobywanie na ogromną skalę. Mimo oficjalnego sprzeciwu wobec niewolnictwu wprowadzono w Kongu nową formę niewolnictwa – pracę w kopalniach. Wprowadzono nawet kary śmierci, żeby trzymać władzę.
W tym czasie kwitnie antropologia. Naukowcy scharakteryzowali grupy etniczne i stworzyli wielką encyklopedię, która stała się samospełniającą się przepowiednią. Nadane danej grupie cechy mocno wniknęły w jej tkankę. Ludność zaczęła się z nimi utożsamiać, przez jej pryzmat oceniać inne grupy. Z roku na rok pogłębiały się podziały międzyetniczne.
Nie mogę się powstrzymać. Muszę zacytować Wam fragment jednej z najstarszych piosenek szkolnych w języku suahili:
Dawniej byli z nas idioci
z grzechami dnia codziennego
pchłami piaskowymi na nogach
zagrzybionymi głowami
dzięki, czcigodni ojcowie!
Dzięki czcigodni ojcowie! Wybawiciele! W takim duchu wychowywane były kolejne pokolenia.
Do tego wstrętna propaganda. Oczywiście, że media trzymane były w białych rękach. W oficjalnych zarządzeniach dotyczących prowadzenia polityki prasowej można było wyczytać:
Wszyscy kolonialiści jednomyślnie mają uznać, że czarni są jeszcze dziećmi - pod względem intelektualnym i politycznym.
I dla przykładu jeśli jakiś film był zakazany dla białych dzieci, równocześnie zakazany był dla czarnych dorosłych.
Na to wszystko nakłada się okres wojen światowych, które mocno odbiły się na kontynencie afrykańskim. Jak wiadomo wojna matką wynalazków. A także matką wydobycia złóż. Łuski produkowane z miedzi, pociski przeciwczołgowe z wolframu, kobalt wykorzystywany do produkcji rakiet, ołów, cynk, mosiądz, we wszystko to bogate były tereny Konga. Nie dziwi, że kolejny gracz zaczął z zainteresowaniem spoglądać w tą stronę – Stany Zjednoczone. Amerykańskie bomby atomowe były produkowane z katangijskiego uranu. Bomba zrzucona na Hiroszimę w Japonii pochodziła z Kongo. To dzięki uranowi z Konga USA wygrały drugą wojnę światową.
Burzliwa dekolonizacja
Kiedy na kontynencie nabierała na sile odwilż i proces dekolonizacyjny w społeczeństwie kongijskim zaczęły tworzyć się kontrastujące obozy. Niepodległość była oczywistym krokiem dla każdej ze stron. Jedni jednak chcieli rozważnego procesu przejścia, we współpracy z Belgią, inni rewolucji. W 1960 roku niepodległość uzyskało aż siedemnaście krajów. Wśród nich było także Kongo. Niepodległość miała nastąpić za pół roku, 30 czerwca 1960. Pół roku na stworzenie własnych struktur państwowych, ustalenie nowych zasad funkcjonowania państwa, dogranie przyszłych stosunków politycznych i gospodarczych z kolonizatorem, obsadzenie stanowisk, to zdecydowanie za mało. Szczególnie, że mamy do czynienia z krajem ogromnym.
Bez większego zaskoczenia największymi wygranymi byli Belgowie, szczególnie w obszarze wydobycia. Poukładali sobie świetnie stosunki ekonomiczne. Mieli przewagę w doświadczeniu i edukacji ekonomicznej, której brakowało świeżo upieczonym pretendentom do władzy. Bo skąd mieli wiedzieć jak zarządzać, jak negocjować, na co zwracać uwagę w perspektywie długofalowej, makroekonomicznej? Przecież kolonizatorzy od lat szczelnie blokowali jakikolwiek rozwój nawet zdolnych jednostek. Po to właśnie, by zapewnić sobie bezpieczną przyszłość. Belgia wywalczyła, że duże przedsiębiorstwa mogą wybrać czy będą podlegać pod prawo belgijskie czy kongijskie. Pozbawiło to Kongo wielkich wpływów z podatków.
Pierwsze lata niepodległego Konga to chaos, bunt wojska, ucieczki Belgów, załamanie gospodarki i administracji, zbrojna interwencja wojsk belgijskich, zaangażowanie ONZ, a także ZSRR i USA, zabójstwo premiera.
Zairyzacja
W latach siedemdziesiątych niejaki Mobutu dokonuje przewrotu, zrywając ze starym systemem. Wprowadza nową nazwę kraju, Zair. Zmienia też nazwy miast. Leopoldville staje się Kinszasą, Stanleyville – Kisangali. Wszystko ma stać się zairskie. Zabroniono nawet ubierania się po zachodniemu. Wszyscy mieli nosić lokalne stroje. Za tymi patriotycznymi ideami krył się przekręt polityczny. Wybory ustawione, ilość kadencji bez ograniczeń. Szybko Mobutu znalazł się na liście najbogatszych ludzi świata. Rządził krajem jakby był jego prywatną własnością. Podpisywał umowy międzynarodowe, ale zyski z tych umów wędrowały do jego kieszeni. W 1975 roku zadłużenie kraju wynosiło 887 milionów dolarów aż w 98 bankach zagranicznych. A w 1990 wzrosło aż do 9 miliardów dolarów. W 1994 roku średnia roczna inflacja wyniosła 9769%! Konsorcja bankowe przestały udzielać pożyczek obawiając się, że nigdy nie zobaczą swoich pieniędzy. Wymogły na Mobutu reformy.
Po Mobutu nastały czasy Kabili, kolejnego dyktatora. Rozpoczęła się wielka wojna, która trwała kilkanaście lat. Zaangażowali się między innymi Angola, Zimbabwe, Namibia, Libia, Sudan, Czad, Rwanda, Uganda, Burundi. Ci ostatni przyssali się do regionu, w którym wydobywa sie złoto, cynę i diamenty. Wydobycie odbywało się bez płacy, zabezpieczeń, odpowiedniego ubrania, obuwia, często pod bronią. Nowe wcielenie niewolnictwa. Handlowano także drewnem tropikalnym, herbatą i kawą. Najmniej z tego wszystkiego mieli rdzenni obywatele Konga, dla których dobra naturalne stały się klątwą.
Koltan, kolejny gwóźdź do trumny
Koltan jest niezbędnym składnikiem do produkcji telefonów komórkowych. Stosuje się go także do produkcji kondensatorów, pancerzy czołgowych oraz statków kosmicznych. Kiedy zaczęła się komórkowa gorączka Kongo zaogniło się na nowo. Na terenie tego kraju znajduje się aż 70% światowych złóż. Oczywistym jest, że każdy chciał na tym zarobić. Kopalnie okupowała Rwanda, opłacając rebeliantów, dostarczając broń. Roczny eksport tego surowca to 240 milionów dolarów.
Sieć handlarzy surowcami na terenie całego kraju wymknęła się spod kontroli. Każdy chce coś ugrać, każdy zarobić. Liczą się pieniądze, wpływy, przekupstwa.
W całej tej układance pojawia się jeszcze trzeci sektor, czyli organizacje pozarządowe, które ślą pomoc do Konga. Część z nich przejęła nawet obowiązki rządu, na przykład w zakresie ochrony zdrowia. To bardzo krzywdzące dla rozwoju kraju. Uczy wygodnictwa. Prezydent przyznał dla przykładu większy budżet na swoje wydatki niż na ochronę zdrowia bo wiedział, że strumień dolarów spłynie od darczyńców. I spływał z każdej strony. Efekty wieloletniego rozdawnictwa widać dziś. Na nasz widok wszyscy jak jeden mąż wyciągali rękę po coś. Po jedzenie, po ubranie, po okulary przeciwsłoneczne, bo przecież Ty jesteś biały, biali zawsze coś dawali. Zachodni świat bezczelnie wykorzystał i zepsuł tą część Afryki. Nie tylko tą zresztą.
Surowcowa klątwa
Surowcowa klątwa nie przynosi jedynie konsekwencji ekonomicznych, ale także polityczne i środowiskowe. Wydobycie złóż odbywa się kosztem środowiska naturalnego. Wiele złóż wydobywanych jest na terenie parków narodowych. Lokalna ludność gnębiona jest przez rebeliantów, zmuszana do niewolniczej pracy. Walczące o wpływy grupy interesów dostarczają broń, po ich myśli jest brak stabilizacji w regonie, gdyż tak mogą łupić, bez większej kontroli, bez obserwatorów zagranicznych, bez zasad i reguł. Wiele międzynarodowych koncernów zaprzecza jakoby korzystała z surowca wydobywanego w Kivu, ale wszyscy wiedzą, że korzystają.
Teraz w Demokratycznej Republice Kongo zaczął się nowy rozdział, rozdział chiński. Rząd kongijski podpisał umowę z Chinami, które w zamian za koncesję na wydobycie złóż mają postawić szkoły, szpitale, lotniska, drogi i tak dalej. Idea wydaje się słuszna, ale jednocześnie kraj zadłuża się u Chińczyków. W oczach międzynarodowych graczy to neokolonizacja. Przyszłość tego ogromnego kraju nie rysuje się zbyt kolorowo.