Chaos Nigerii

W 1966 roku, a dokładniej 15 stycznia, zaraz po północy we wszystkich czterech stolicach regionów Nigerii równocześnie dokonano zamachu stanu. Wojsko postanowiło wziąć sprawy w swoje ręce. Władzę od tej chwili stanowić będzie Najwyższa Rada Wojskowa.

Mimo, że Nigeria była niepodległa od pięciu lat w kraju wcale nie wiodło się lepiej niż za czasów kolonialnych. Błyskawicznie ludzie stracili pracę, zapanował głód, brakowało szkół do ciągle rosnącej populacji kraju. Entuzjazm niepodległościowy opadł a obywateli ogarnął niesmak. Czekali cierpliwie na zmiany lecz kasta, która dopchała się do koryta nie patrząc na problemy niższych warstw społecznych, rozkradała kraj bogacąc się na wszystkich. Ministrom wiodło się wspaniale. Mieli dziesiątki samochodów, domów, wielkie połacie ziemi i wprost opływali bogactwem. Średniej klasy w zasadzie nie było. Nie było też przemysłu ani banków. Całość wielkiego kapitału wciąż była w rękach ustępujących kolonizatorów więc rządzący bogacić mogli się jedynie okradając swoich obywateli. Wydawać by się mogło, że wojsko wykonuje dobry ruch. Obywatele uwierzyli i znów jak po odzyskaniu niepodległości, wyszli na ulicę świętować prawdziwą wolność.

 

Potyczki drogowe

Nie spędziliśmy zbyt wiele czasu w Nigerii, gdyż po bezpośrednim zmierzeniu się z rewolucjonistami w Kamerunie chcieliśmy szybkim tempem opuścić mimo wszystko wciąż policyjny i tym samym zniewolony kraj. Nigdy nie wiadomo kiedy znów pęknie bańka rozgoryczonego ludu. Zaobserwować mimo wszystko dało się jedno. Ten ponoć najbogatszy kraj Afryki, zaraz po Egipcie, wciąż mierzy się z biedą. Bieda na każdym kroku. Zacznijmy od samochodów, jakie wciąż poruszają się w ruchu drogowym. Samochody te nie mają lusterek, często nawet szyb i lamp. Są całe poobijane, a wręcz z brakiem elementów blacharskich jak drzwi, błotnik itp. Kopcą niemiłosiernie. Ich elementy związane sznurkiem… już nawet nie drutem. Przednia oś przesunięta względem tylnej zostawiając tym cztery ślady – zapewne po niejednokrotnym wypadnięciu z drogi. Auta dalej jeżdżą bo muszą. Mają któreś życie z kolei ale pracują nad tym, by utrzymać przy życiu rodziny swoich właścicieli. Ludzi jest tak dużo, że prawie walczą na ulicy, by cokolwiek sprzedać kierowcy… by zarobić kilka groszy bądź co lepszy nawet kilka złotych. Sprzedają swoje produkty jak pączki, orzeszki, banany, ale i chińskie badziewie. Przewalają się ich setki na każdym kilometrze. Nowe władze w nic nie inwestują. Niby trwają jakieś przebudowy dróg lecz wszystko idzie w tak ślimaczym tempie jakiego jeszcze nie zaobserwowaliśmy. Resztę Afryki prężnie budują Chińczycy. Tu raczej stagnacja. Próbują skończyć drogę ekspresową. Dwa pasy w każdym z kierunków. Bezpieczniej dla podróżujących? Nie sądzę. Jeśli komuś wydaje się, że jego jezdnia jest kiepskiej jakości bądź wywróciła się na niej ciężarówka w wielkim błocie, po prostu mija pas dzielący w poszukiwaniu lepszego toru jazdy. Wielokrotnie z mroku tuż przed maską wyłaniała mi się ciężarówka bez żadnego oświetlenia jadąca moim pasem pod prąd. Takie tu są autostrady.

W tym wielkim rozgardiaszu, potężnym chaosie zdezelowanych samochodach stukrotnie przekraczających normy spalin zatrzymuje nas Policja. Pierwsza sprawdza paszporty i pyta co dla nich mamy. Druga też. Potem Żandarmeria i jeszcze kilka innych, których już nie sposób wymienić z nazw. Najlepsza była służba drogowa. Gdy w tle przemykały fragmenty samochodów – bo ciężko niektóre nazwać samochodami, ci zapytali mnie o trójkąt ostrzegawczy. Wygrzebaliśmy go więc z czeluści ku ich zaskoczeniu. Potem gaśnica… matko jedyna, myślę! Co tu się dzieje. Mieliśmy na szczęście dwie bo wiedzieliśmy, że potrzebne są w Egipcie. Obie jednak mocno przeterminowane. Okazało się jednak, że panowie błędnie zinterpretowali datę uznawszy 22 dzień miesiąca za 2022 rok ważności. Nie wyprowadziłem ich z błędu ale przedstawienie nadal trwa. Panowie sprawdzają wycieraczki, spryskiwacze, potem światła. Drogowe, kierunki, wsteczne, pozycyjne… o! Prawy pozycyjny nie działa! Myślą - mamy go! Jako, że już dwukrotnie spalił mi się w tej podróży bezpiecznik odpowiedzialny za prawą pozycję mówię, że wiem o co chodzi i zaraz to wymienię. Mówię oczywiście po Polsku, bo panowie rozmawiają po angielsku. Brak narzędzia komunikacji jest dla nas dobrą bronią, którą postanowiliśmy używać od samego wjazdu do Nigerii. Krótkie wymiany kluczowych słów jak nazwy miejscowości skąd i dokąd jedziemy bo to zawsze chcą wiedzieć, a następnie lawina polskich zdań, niestety niejednokrotnie ich obrażająca z uśmiechem na ustach. Zawsze chcieli na koniec kasę, prezentów albo jedzenia. Dlatego z uśmiechem oznajmialiśmy, że nic nie rozumiemy i mogliśmy kontynuować podróż. Nie tym razem jednak. Tu mieli haka. Zmiana bezpiecznika nie pomogła a i tak oficer nie chciał mnie dopuścić bym go zmienił. Straciłby haka! Ostatecznie powiedział, że to zagrożenie na drodze i musi mnie ukarać mandatem, ale tego nie zrobi. Wystarczy jak mu coś dam. Że już mi nerwy puszczały, powoli odzyskiwałem zdolności komunikacyjne w języku angielskim. Próbowałem mu więc wyjaśnić, że ja nie chcę sprawiać niebezpieczeństwa i naprawię usterkę. On był nieugięty. Naprawa może poczekać, mogę zrobić to kiedyś indziej a teraz mogę już jechać, ale daj mi coś. Choć na wodę. Dałem więc wodę, wziął. Dodał szybko, że on młody może pić wodę ale starsi koledzy co stoją tam pod drzewem to piją wino. Nie wytrzymałem. Odebrałem mu moje dokumenty, wsiadłem do auta i odjechałem.

Czy to bieda? Czy to władza? Chyba jedno z drugim. Ci na wyższych szczeblach tym na niższych na pewno płacą zbyt mało. Dali za to im narzędzia do zarobienia na siebie. Stąd dywersyfikacja władzy na dziesiątki różnych służb. Ludzie zbrojnie nie wystąpią. Wojska, Policji, Żandarmerii, Oddziałów Specjalnych i innych służbistów jest tak wiele, że lud się nie ośmieli. Każda akcja będzie szybko stłumiona w zarodku. Rewolucjoniści zostaliby zlikwidowani a naród nawet by się o tym nie dowiedział. Zbrojnie nikt nie wystąpi. Nawet nie wchodzi w grę teraz kolejny zamach stanu przez frakcje wojskowe, bo każdy podległy jest komuś innemu. Ciężko teraz się skrzyknąć do kolejnego obalenia rządu. Na drogach mają broń i tym samym możliwości by zarobić. Doliczyć można się setek rogatek chcąc przejechać cały ten kraj. Nas zatrzymało jedynie 31 razy. Naszych znajomych jadących w odwrotnym kierunku aż 297 razy. Czujecie ten koszmar? Niejednokrotnie chcą przetrząsnąć auto. Czasem w poszukiwaniu broni i narkotyków a czasem po prostu by się rozglądnąć i znaleźć coś dla siebie. A Ty, jako kierowca musisz wdawać się w rozmowę z każdym i każdemu odmawiać fantów, albo dawać fanty, albo udawać, że ich nie rozumiesz. Lokalnych tak bardzo nie kontrolują. Może płacą abonamenty, czasem coś wcisną w garść oficera i jadą dalej bez zbędnej straty czasu. My nie znając konwenansów i wiedząc ile czeka nas jeszcze kontroli, postanowiliśmy jedynie tracić na nie czas. Na to nas było stać.

 

Korupcja

Korupcja jest na każdym kroku wewnątrz kraju. Trzeba dać w łapę ze strachu, by coś przyśpieszyć albo po prostu z czystej świadomości, że służbiści niewiele zarabiają. Do końca prawdziwych powodów nie znam. Wnioskuję raczej z obserwacji. Jednak każdy poziom władzy to inne uwarunkowania i inne zależności. Ci na górze to na pewno mają kasę bo oni rozdają karty. Z mechanizmem korupcji w Nigerii spotkaliśmy się już w RPA. To był szczebel administracyjny. Chcąc wyrobić wizę udaliśmy się do ambasady Nigerii. Tam usłyszeliśmy, że się nie da ale elegancka kobieta udzielająca nam informacji, może sekretarka, może nawet sam konsul – ciężko było określić, powiedziała, że może pomóc. Zna bowiem agenta, który pomoże nam odpowiednio wypełnić wnioski o wizę i wystartuje procedury. To drugie to klucz. Wniosków bowiem wypełniliśmy już w Afryce chyba kilkadziesiąt. Wszystkie z powodzeniem. Nie ma więc większych trudności. Administracja wizowa musi jednak klepnąć przycisk zatwierdzam. Klikają tylko, gdy dostaną kasę. Wspomniani agenci opłacają odpowiednie osoby i problem znika. Faktycznie znika, ale każda twarz ma zostawić 200 dolców. Ponadto oczywiście opłata wizowa to 51 dolarów i jeszcze 20 dolarów opłaty serwisowej. Te dwie ostatnie opłaty są oczywiście oficjalne do Skarbu Państwa. Te dwieście już nie. Kontakt z piękną panią utrzymywaliśmy do samej granicy. Nawet jednym podróżnikom uratowaliśmy skórę gdyż utknęli przed granicą aplikując bez skutku. Piękna pani ruszyła procedury a dzięki temu i my nabraliśmy pewności, że prócz urody ma przełożenia. Sami jednak szukaliśmy wciąż tańszej opcji i natrafiliśmy na Agenta, który zdaje się być pracownikiem Ambasady wciskającym OK lub ANULUJ przy składanych wnioskach. Zaczęło się od 100 dolarów prowizji a skończyło na 50 dolarach. Przekonał nas tym, że jak to ładnie ujął – jest ekspertem. Bez takiego człowieka jak on na pewno źle wypełnimy wniosek i nasza aplikacja zostanie odrzucona. Dla potwierdzenia przysłał nam rozmowę z innym podróżnikiem jadącym z całą rodziną. Jego wiza kosztowała 100 dolarów. Przemnożona przez pasażerów dawało już 500 dolarów. Ów agent zaakceptował w systemie tylko jedną aplikację, mimo że każda była dokładnie taka sama. Zaproponował po 80 $ ekstra prowizji od każdej odrzuconej aplikacji. Podróżnik wylał pomyje na agenta rezygnując ze swoich planów Afryki południowej. Pozostał w Burkina Faso. My jednak nie mogliśmy sobie na to pozwolić bo Nigeria stała na naszej drodze do Europy.

 

Lagos

Dziurawe drogi są nawet w największym mieście w kraju, które jeszcze do niedawna było stolicą. Z naszej perspektywy,  a byliśmy jedynie na jego obrzeżach, jawi się przepychem, jednak często przeplatającym się z bałaganem. Miejscami jest jedną wielką dziurą w drodze. W sumie to nawet dla tych form dziur powinno się wymyślić jakąś nową nazwę. Może jamy? Wjechaliśmy tam ekspresówką ale wyjeżdżaliśmy inną główną. Tam dziury były po kolana. Krawędzie niektórych dziur były jak schody i mimo, że mamy terenówkę zdarzało się uderzyć podwoziem. Wyobraźcie sobie co dzieje się z tysiącami lokalnych osobówek przemierzającymi te drogi. Organizacja ruchu? Nie istnieje. Niby dwa pasy ale przynajmniej trzy rzędy samochodów. Do tego każdy co chwilę zmienia „pas”. Hałas niemiłosierny. Do tego tysiące motorków i przebiegający piesi wypełniający wolne luki między samochodami. Masa porusza się jednak płynnie i sprawnie. Nikt nie ginie na naszych oczach, mimo że w pierwszej minucie powinno już być z tuzin zgonów.

Zapala się czerwone. To czas handlu. Wypełzają więc handlarze zegarków, wycieraczek, ciasteczek, serwetek, papierów toaletowych, owoców, farbek i kabelków. Wszystko oczywiście noszą na głowach a jak zdarzy się jakiś klient to bez zdejmowania z niej całego kosza czy miski, wiedząc gdzie co leży, sprawnie podają wymagany towar. Są też buty, piłki, koszulki. Wszystko możesz przymierzyć. Nie ten rozmiar? Zaraz przybiegnie i dogoni cię w korku z nową parą. Nie ten kolor? Coś dobierzemy. Kolejna zmiana świateł – masa ponownie rusza.

Nogi nasze postawiliśmy też na międzynarodowym lotnisku w Lagos. Nie, że chcieliśmy już uciekać – wręcz przeciwnie. Musieliśmy się tam pojawić pod koniec naszej wycieczki przez Nigerię, by wyrobić wizy. Nagle zgasło światło. Wyłączyły się komputery i inne maszyny. Ot brakło prądu. Nic szczególnego jak się później okazało.

Droga wylotowa oznacza już brak wielkich budynków w sąsiedztwie ale ruch nie ustępuje a nawet się wzmaga. To właśnie na peryferiach miasta żyją wciąż ci najubożsi. Wciąż żyjący z dnia na dzień i walczący o jutro. By mieć dziś co do garnka włożyć. Może to nie aż takie slumsy, o których pisał Kapuściński ale wciąż są to slumsy. Domki z blachy falistej albo z cegły mułowej a nie z gałęzi. Sprzedawca dziś ma już nie tylko garnek, ale może nawet trzy i do tego jeszcze gliniany grill i parę chochel. Tym samym na przestrzeni czterdziestu lat niewiele się tu zmieniło. Bardzo przykra sprawa. Wciąż walczą o byt. Bywaliśmy w takich miasteczkach, gdzie o zmroku handel wciąż trwał. Różnica względem dnia była taka, że sprzedawcy zapalali swe oliwne lampki rozświetlając swoje stanowiska. Aura podobna z cmentarzy niezmiennie więc trwa nadal. Klimat archaiczny wręcz. Niepowtarzalny i wspaniały.

Największy szok przeżyłem jednak widząc człowieka na pasie dzielącym. Leżał nagi. W ręku trzymał kolbę kukurydzy jakby jeszcze przed chwilą ją przygryzał. Tak samo przed chwilą chyba oddał stolec. Również na leżąco. I do tej pory pozycji nie zmienił. Czy on już wyzionął ducha? To był przerażający widok. Na szczęście podobnych więcej nie było. Nie wiem czy bardziej przerażający było on czy fakt, że ludzie przechodzili obok jakby go tam nie było…

Komentarze

komentarz

Comments are closed.