Handel niewolnikami praktykowano już od czasów starożytności. Jednak skala tego procederu określana jako handel transatlantycki, rozpoczęta w XV wieku nie mieści się w głowie. Oficjalnie te czasy mamy już za sobą, ale czy na pewno?
Benin zainspirował mnie do napisania tego tekstu. Co rusz miejsca, które odwiedzaliśmy przypominały o przeszłości. Nie takiej wcale zamierzchłej przeszłości.
Miasto Ouidah na terenie Beninu stanowiło główny ośrodek handlu niewolnikami w Afryce Zachodniej. Tylko stąd wywieziono około milion niewolników. Istnieją szacunki, że od XVI do XIX wieku drogą morską przetransportowano około dwunastu milionów ludzi. Sprzedawani byli holenderskim, francuskim i brytyjskim handlarzom niewolników, a następnie wykorzystywani do niewolniczej pracy na plantacjach i w kopalniach w Brazylii a także koloniach brytyjskich, francuskich, hiszpańskich i holenderskich w basenie Morza Karaibskiego oraz na terenie obecnych Stanów Zjednoczonych. Niewolnicze szlaki były zdominowane głównie przez Portugalczyków i Anglików. Powstał trójkąt handlowy: niewolnicy wywożeni byli z Afryki do Ameryk jako siła robocza. Na te same statki pakowano następnie towary wytworzone dzięki ich pracy i wysyłano do Europy. Z Europy statki wracały do Afryki, gdzie czekały na nie kolejne rzesze pojmanych w głębi lądu Afrykanów.
Nie można przemilczeć faktu, że w 1726 roku król Dahomeju, obecnego Beninu, zasugerował Europejczykom, aby zakładali plantacje na terenie jego królestwa, w zamian za co on dostarczy niewolników. W handel uwikłani byli wszyscy. Zło czaiło się w wielu elementach tej układanki i zdecydowanie nie było „czarno-białe”.
We wspomnianym Ouiudah, zanim niewolnicy zostawali ładowani na statki musieli przejść czterokilometrowy odcinek z fortu do plaży, na której obecnie znajduje się monument nazywany Bramą Bez Powrotu. Dziś zastaliśmy tam pomnik. Tak zwana Droga Niewolników ma swój początek w portugalskim forcie, będącym obecnie muzeum.
Pojmani trzymani byli na dziedzińcu. Ich historie były różne. Część z nich była jeńcami wojennymi, część przechwytywana w wyniku walk międzyplemiennych. Inni łapani byli w głębi lądu przez swoich pobratymców, następnie zakuci w łańcuchy prowadzeni nocami na targ niewolników. Biali składali zamówienie, ale realizacji „zlecenia” podejmowali się miejscowi - czarni. Sprzedawali swoich.
Istniały w tamtych czasach tak zwane chaty zomai, które miały na celu przyzwyczajać niewolników do warunków, w jakich przyjdzie im żyć podczas morskiego transportu, a mianowicie do ciemności, ciasnoty i smrodu. Część umierała już na tym etapie, następni na statkach.
Życie na wodzie
Kolejnym miejscem-symbolem na naszej trasie była wioska Ganvie. Mieszkańcy dobrze poradzili sobie z niewolnictwem. Wioska została założona prawdopodobnie w XVI wieku, kiedy handel niewolnikami rozkwitał. Zbiegli niewolnicy z grupy etnicznej Tofinu szukali sposobu na schronienie się przed rodakami, handlarzami niewolników z ludu Fon, którzy sprzedawali ich następnie Portugalczykom. I udało się, agresorzy zgodnie ze swoimi religijnymi zasadami nie mogli wchodzić do wody. Tofinu szybko znaleźli rozwiązanie i postanowili zamieszkać na wodzie. W ten właśnie sposób na jeziorze Nokoué, daleko od brzegu zaczęto budować osadę. Nazwano ją Ganvie, czyli "przetrwaliśmy".
W dno wbijano pale, a na nich stawiano domy. Z czasem powstawały także budynki użyteczności publicznej: kościół, meczet, restauracje, sklepy, szpital, szkoła, a nawet poczta. Szkoła jako jeden z niewielu budynków została postawiona na suchym gruncie, z wykorzystaniem nasypu.
Mieszkańcy żywią się głównie rybami, opracowali bardzo skuteczny sposób ich hodowli a wręcz uprawy, montując labirynty podwodnych ogrodzeń oraz zagród. Są one zbudowane z trzciny oraz liści palmowych. Ciekawe czy prawo własności na wodzie jest umowne, czy może jakoś sformalizowane?
Dziś Ganvie wciąż ma się dobrze. Mieszka tu wedle różnych źródeł dwadzieścia do trzydziestu tysięcy osób. Jak się okazuje życie na wodzie jest możliwe. Wszyscy poruszają się łódkami, co lepsze wyposażone są w silnik. Handel odbywa się nie tylko w przeznaczonych do tego celu budynkach, ale także bezpośrednio na wodzie. O poranku panie wypiekają pączki i podpływają do domów lub innych łódek, żeby je sprzedać. Normalne życie, tylko zamiast aut są łodzie, a zamiast ulic rzeka.
Niewolnictwo odeszło w niepamięć ale wioska mierzy się z innymi problemami: brakiem kanalizacji, systemu zarządzania odpadami oraz masową turystyką. Wioska nie bez powodu stała się atrakcją turystyczną, co wyraźnie nie podoba się mieszkańcom, którzy codziennie odwiedzani są przez łódki pełne białych, fotografujących ich ludzi. Niby wszystko jest sformalizowane. Na lądzie znajduje się oficjalne biuro Ganvie z cennikiem za wjazd do wioski. Dodatkowo należy wynająć przewodnika. Ciężko jednak powiedzieć kto czerpie z tego profity, bo wygląda na to, że jednak nie mieszkańcy. Przeciskając się przez wąskie „uliczki” zostaliśmy zablokowani przez kilka łodzi z niezbyt przychylnie nastawionymi mężczyznami. Między naszym łódkowym a nimi nastąpiła ostra wymiana zdań. Płynąć dalej mogliśmy dopiero po dodatkowej opłacie przekazanej wprost w ręce blokujących. Fajnie jest tak interesujące miejsce zobaczyć ale zdecydowanie nie czuliśmy się tam mile widziani i doświadczenie wspominać będę raczej bez entuzjazmu. Niewykluczone, że w potomkach niewolników wciąż drzemie niezagojona rana.
Życie w fortyfikacji
Na północy Beninu trafiliśmy do Boukoumbe, gdzie żyje grupa etniczna Sombe, która nie miała do dyspozycji jeziora.
Z handlarzami niewolników radzili sobie inaczej – budowali domy, zwane tata, wyglądające jak fortece, jak małe zamki.
W dolnej części znajduje się izba kuchenna z paleniskiem, zaś na piętrze przestrzeń sypialna, wykorzystywana również do suszenia żywności.
Na piętro wyszliśmy po drewnianej kłodzie z wyrzeźbionymi w niej stopniami. I strop i ściany wyglądały solidnie. Musiały przecież stanowić wystarczający opór.
Te mini fortyfikacje spotykamy nie tylko w Beninie ale i w Togo. Właściwie Togo zadbało nawet o to by wpisać je na listę UNESCO. Dziś wciąż sporo tych budowli po obu stronach granic jednak dla wygody ludy te powoli przechodzą na tradycyjne dziś kwadratowe domki z pustaków. Co ciekawe, styl fortów pozostał i zespalają je wciąż murem tak, by nikt niepożądany nie przedarł się na dziedziniec gospodarstwa.
Życie na wyspie
Odwiedziliśmy wyspę Goree, na którą płynie się z wybrzeża Dakaru w Senegalu. Znajduje się tam muzeum oraz tak zwany Dom Niewolników, upamiętniający czasy niewolnictwa. Wyspa miała dobrą lokalizację oraz port, które były punktem wypadowym do dalekiego handlu. Ponoć więziono, sprzedawano i ładowano tu na statki ludzi, którzy byli wywożeni za ocean. Choć obecnie przypływa tu wielu turystów muzeum uważa się raczej za symbol. Większość handlu prowadzona była w innych częściach wybrzeża.
Koniec ery zniewolenia
Oficjalnie niewolnictwo zostało zniesione finalnie końcem XX wieku. Jako ostatnia zniosła go w 1962 roku Arabia Saudyjska, choć trafiłam na informację jakoby Mauretania nie mogła sobie z nim poradzić aż do 2007 roku. Droga to tego sukcesu była bardzo kręta. W grę wchodziły ogromne pieniądze, przecież potęgi gospodarcze wielu krajów budowane były rękami niewolników.
Stany Zjednoczone formalnie wyswobodziły niewolników i nadały im prawa. Sprytnie jednak chcieli się ich pozbyć, i pod przykrywką dobrych intencji zorganizowały im powrót na swój kontynent, wysyłając statki na tereny dzisiejszej Liberii. Kraj niedługo później rządzony był przez byłych niewolników, którzy, co ciekawe, szybko sami stali się oprawcami dla rodowitych mieszkańców tych terenów. Wprowadzili „kopiuj-wklej” system społeczny, który znali z Ameryki, w którym się wychowali. To tutaj narodziła się idea apartheidu, społecznego podziału na uprzywilejowanych i nieuprzywilejowanych. Łatwo zgadnąć kto trafił do tej lepszej grupy. Podczas gdy zachodnie kraje zakazały niewolnictwa w XIX wieku, Liberia dopiero w XX.
Rok 2006, Lagos w Nigerii. Podczas budowy parkingu trafiono na ludzkie szczątki. Jak się okazało był to zbiorowy grób, w którym spoczywało aż 155 osób. Archeolodzy ustalili, że szkielety pochodzą z okresu XV-XVII wieku, czyli właśnie z czasów rozkwitu niewolnictwa. Postanowiono zrobić w tym miejscu Muzeum Niewolnictwa. Kto sfinansował ten projekt? Urząd Gminy Lagos oraz Portugalski Komitet Projektu „Szlaki Niewolnictwa”. Czy to kolejna pralnia wyrzutów sumienia? Analogiczna do Muzeum Ludobójstwa w Rwandzie sfinansowanego przez Niemców.
Handel niewolnikami został uznany za zbrodnię przeciwko ludzkości.
Współczesne niewolnictwo
Czy faktycznie ten niechlubny proceder się skończył, czy jedynie zmienił formę?
Australijska Fundacja Walk Free zajmuje się między innymi badaniem współczesnego niewolnictwa. Opracowała ranking osób żyjących we współczesnym niewolnictwie, tak zwany Global Slavery Index. Według szacunków w 2018 roku aż 40,3 miliona ludzi żyje w stanie tzw. nowoczesnego niewolnictwa. Raporty, które publikują dotyczą wielu form, takich jak na przykład zmuszanie do małżeństw, praca przymusowa dorosłych i dzieci, handel ludźmi, zniewolenie w wyniku niespłaconego długu, przymusowa prostytucja czy zwodnicza rekrutacja do pracy lub usług. Jak sami twierdzą:
Problemy, które opisują dotyczą w zasadzie wszystkich kontynentów. Jeśli chodzi o Afrykę to skupiają się między innymi na sektorze kakaowym w Ghanie i Wybrzeżu Kości Słoniowej, jako że aż 60% światowej produkcji kakao pochodzi właśnie z tych krajów.
W Ghanie krzyżują się dwa szlaki handlu ludźmi: Burkina Faso – Wybrzeże Kości Słoniowej oraz Togo – Benin – Nigeria – Kamerun. W tym kraju, ale też w wielu innych dzieci sprzedawane są przez własnych rodziców, którzy nie są w stanie zapewnić im utrzymania. Przyczyną jest ubóstwo, desperacja, ale też ignorancja, brak edukacji i świadomości planowania rodziny, a przy tym społeczne przyzwolenie. Rejon Wolta znany jest z wykorzystywania dzieci do przymusowej pracy przy połowach.
Innym krajem z afrykańskiego podwórka jest Etiopia, która mierzy się z tym problemem w sektorze kawowym. Z kolei Erytrea według raportu „wykorzystuje system poboru do wojska, aby zmuszać swych obywateli do ciężkich robót”.
W kwietniu tego roku przeprowadzono naloty na bazary w Abudży w Nigerii oraz Kotonu w Beninie. Interpol poinformował, że uratował 216 osób z kilku państw Afryki, które były zmuszane do prostytucji i przymusowej pracy. Policja aresztowała prawie 50 podejrzanych o przestępstwo osób. Wspomniana fundacja szacuje, że aż 1,4 miliona mieszkańców Nigerii żyje w niewoli. Z kolei w Beninie około 58 tysięcy osób.
W raporcie z 2018 w „czołówce” znalazły się również Korea Północna, Afganistan, Pakistan, a także Stany Zjednoczone, Wenezuela, czy Haiti. Tematyka jest bardzo interesująca. Fundacja porusza wiele wątków i niewygodnych tematów.
Istnieje wiele prób ograniczania problemu współczesnego niewolnictwa. Jednak jestem przekonana, że będzie ono funkcjonowało zawsze w takiej czy innej formie. Przykrą prawdą jest, że tak samo jak w XVI wieku, tak i dziś z efektów przymusowej pracy korzystamy wszyscy, kupując ubrania, słodycze, buty i wiele innych produktów, tylko boimy się to powiedzieć na głos, próbując oszukać nawet własne sumienie.