Rozpoczynamy nowy etap naszej afrykańskiej przygody. Botswana jawić ma się w końcu wielkimi przestrzeniami i wielkimi ilościami dzikich zwierząt. Cały czas na nie czekamy a w szczególności na lwy i nowe gatunki, których do tej pory jeszcze nie udało się uchwycić naszym amatorskim oczom. Wkraczamy zatem w granice Parku Narodowego Chobe, który ma kilka swoich mniejszych rejonowych parków.
Park Narodowy Savuti
Wczoraj przekroczyliśmy granicę kraju i niedługo później wjechaliśmy do parku. Tam zatrzymaliśmy się na noc by odpocząć i wcześnie rano rozpocząć eksplorację obszaru Savuti, zamykającego się w granicach Chobe. Dawno tak nie wstawaliśmy ale żądza odnalezienia lwa jest silniejsza niż sen tak więc o piątej nad ranem już dopijaliśmy poranną herbatę.
Gdy tylko ruszyliśmy bardzo piaszczystą drogą, tuż przy niej stał maleńki steenbok. Chwilę później, nadal przed rogatkami parku i tuż przed świtem, gdzie ciężko dostrzec coś wykraczającego poza blask reflektorów samochodu, z mroku wyłoniły się sylwetki kilku żyraf a chwilę przed nimi jeszcze kilku słoni. Czyżby te wstały jeszcze wcześniej niż my?
Słonie są tutaj olbrzymie. To największe zwierzęta lądowe, żyjące oczywiście współcześnie. Ponadto właśnie te, afrykańskie są jeszcze większe od azjatyckich. Odróżnić je można łatwo nawet nie tyle przez ich wielkość, co przez wielkie uszy. Ich rozpiętość sięga nawet półtora metra! Rozmiar nie jest przypadkowy. Wachlowanie uszami pomaga im w odprowadzaniu wysokich temperatur z ciała utrzymując właściwy balans przez ich wyjątkowo duże ukrwienie.
Po przekroczeniu rogatki parku rozpoczęła się nasza zła passa, która zdawać by się mogło ewoluowała. Już wspominaliśmy, że do tej pory jeżdżąc poza płatnymi parkami albo przejeżdżając je za darmo jedynie tranzytem, widujemy masy zwierząt i co rusz coś nowego ciekawego. Passa ta miała swe początki już w Zambii i objawiła się tym, że jeżdżąc po płatnych parkach jak South Luangwa nie spotkaliśmy praktycznie żadnych nowych gatunków zwierząt. Teraz w Savuti zanosiło się na coś jeszcze gorszego. Jeżdżąc po parku kilka godzin nie spotkaliśmy nic. Zupełnie nic. Nawet impali, których tu normalnie więcej niż saren w Polsce po zimie. Byliśmy zrozpaczeni. Nie mijaliśmy nawet żadnych samochodów innych wycieczek, które moglibyśmy spróbować śledzić, by zaprowadziły nas w odpowiednie miejsca… Nie bylibyśmy dobrymi myśliwymi. Zwierzęta aktywne są wcześnie rano i późnym popołudniem. Zaczęła się więc pora, gdy wszystkie chowają się głęboko w buszu przed palącym słońcem. Cóż. Widać trzeba czekać do wieczora.
Druga część parku okazała się być łaskawsza. Pokazały się pierwsze zebry, słonie, żyrafy no i oczywiście guźce! Bo czym byłby game drive bez obrzydliwie śmiesznych karłowatych guzików! Przemknęło też kilka nowych ptaszyn, z których najdostojniej prezentował się sekretarz o dostojnej pozie i długich nogach.
Słonie. Plączą się w grupach i samotnie. Czasami też z młodym. Co ciekawe, z młodymi wcale nie podróżuje cała rodzina a jedynie samice pod przewodnictwem dorosłej matki stada. Chłopcy po osiągnięciu dojrzałości (14-15 lat) po prostu są wyganiani i tworzą swoje grupy podrostków. Gdy dorosną, szwendają się już samotnie zbliżając się do samic jedynie w okresie rui. Wtedy zaczynają się igraszki i pieszczoty trąbami, jakie zdołaliśmy zaobserwować.
Każda kolejna godzina utwierdzała nas w tym, że wjazd do parku był dobrą decyzją. Wprawdzie z nowych zwierzaków wypatrzyliśmy jedynie szakala i sowę, ale sama jazda po parku okazała się być bardzo interesująca. Tuż przed wyjazdem wszystkie zwierzęta pojawiły się w zastraszająco wielkich ilościach. Zebry, żyrafy, antylopy gnu i przechadzająca się między nimi hiena.
Rzeka Kwai
Północny rejon rzeki Kwai to niby nadal rezerwat ale chyba już nie taki ścisły, bo nie wymagane są bilety. A jak nie są wymagane, to wedle naszej zasady – zwierząt wbród!
W pierwszej kolejności drogę przebiegł nam jakiś kocór… pewnie lampart ale było już po zmroku więc ciężko wyczuć. A skoro zmrok, to zjazd na bazę, ale słonie mają dziwne nawyki, które nie ułatwiają jazdy w terenie. W okresie suszy, gdy brak wody w zastoiskach, właśnie wspomnianymi ciosami kopią głębokie doły w poszukiwaniu mokrej gleby. Łatwo wpaść autem w takie pułapki, gdy szuka się miejsca na nocleg.
Noce na tych obszarach są po prostu nieprzespane. Słonie chyba nigdy nie śpią. Szarpią trawę, liście i drobne gałęzie do późnych godzin nocnych. Później nagle milkną. Ale często przy tym i po tym wydają przedziwne odgłosy. Rzadko trąbią bo dźwięki oznaczają zdenerwowanie ale często jakby chrząkają. Robią to w celu utrzymywania kontaktu w grupie po straceniu jej ze wzroku. Wydają też dźwięki niesłyszalne dla człowieka (infradźwięki), a słyszalne między sobą nawet z odległości 5 kilometrów. Te chrząkanio-chrapania bardzo przypominają odgłos lwa. A może jedne towarzyszą drugim? Jeszcze nie odkryliśmy. Tak czy owak dźwięki krążą nocą wokół auta. Nie mam obaw, że zamroczony w nie wejdzie. Bardziej, że będzie chciał się o nie poocierać jak to zwykł robić o drzewa, bądź jak okaże się zbyt ciasno. Stajemy więc z dala od drzew i staramy się unikać ich ścieżek. Nie unikniemy jednak słoni bo są wszędzie, co widać po ich odchodach już od samej Kenii. Taki to dopiero ma przemianę materii. Zjada 200 kg, wypija 200 litrów, a wydala blisko 100 kg. Sadzą te kupy gdzie popadnie. Na szczęście nad czystością otoczenia pracuje gwardia żuków gnojarzy.
Słonie są fajne. Już od rana nam towarzyszą. Pierwsze co robią - uzupełniają wodę. Potem kąpiel, a po kąpieli trzeba obrzucić się pyłem, by utworzyć swoistą skorupę, blokującą insektom dostęp do ciała oraz usuwać pasożyty. Świetnie pływają, co zaobserwowaliśmy w Ugandzie jak przepływając z lądu na wyspę, widać było im jedynie trąby i kawałek czegoś jeszcze… najprawdopodobniej głowy.
Są bardzo inteligentne i bardzo płochliwe. Gdy nas widzą robią krok wstecz i obchodzą bokiem. Raczej żaden z nich jeszcze nas nie wystraszył. Wręcz odwrotnie. Zawsze nam ustępowały, gdy byliśmy w aucie. Gdybyśmy je opuścili mogłoby być już inaczej. Potrafią stanąć w obronie młodych i kończy się sielanka bo potrafią biegać z prędkością 35 km/h.
Wzdłuż rzeki Kwai można zrobić mnóstwo kilometrów, jednak my postanowiliśmy odpocząć. Spędziliśmy sporo czasu z hipciami, by na koniec dnia wysączyć zimne piwko w pięknych okolicznościach przyrody. Do przyrody nocą tradycyjnie dołączyły słonie a rankiem najprawdopodobniej lwy. Tych ostatnich oczywiście nadal nie widzieliśmy.
Park Moremi
Przekraczamy mostem rzekę Kwai i wjeżdżamy do parku Moremi obejmującego deltę Okawango. Tradycyjnie zbieramy się o świcie, meldując się przy bramie tym razem nieco później, bo w okolicy siódmej rano. Już wiemy, gdzie wczoraj widziano lwy więc pierwsze kroki kierujemy w tamtą właśnie stronę. W myśl naszej zasady, próżno jednak ich szukać skoro zapłaciliśmy za park. Coś wprawdzie było słychać w krzakach, ale brak pewności. Brak też grup zorganizowanych więc zmieniamy miejsce eksploracji i znajdujemy kogo?
Słoni było pełno aż po horyzont. Nie ma naturalnych wrogów… prócz człowieka. Ten jak doskonale wiecie potrafił zabijać jedynie dla jego tak zwanych kłów choć czasem również dla skór i mięsa. Jednak to ciosy (tak naprawdę to siekacze a nie kły) słonia były najbardziej intratną zdobyczą. Największy jakie zarejestrowano mierzyły 3,1 metrów długości a jego waga przekroczyła 100 kg! Gdyby nie wprowadzenie zakazu handlu kością słoniową w 1989 roku, gdzie osobników z kilku milionów zostało zaledwie 700 tysięcy, pewnie dziś nie było by już ani jednego przedstawiciela gatunku.
To jednak nie wszystko. Jeszcze przed śniadaniem, mijany przez nas lokalny kierowca z grupką turystów – jak się później okazało z Polski – skręcił z utartej drogi w trawy. W trawy przecież zjeżdżać nie wolno! Nie zastanawiając się długo, podjechałem kilka metrów za nim, czego efektem było ustrzelenie geparda! Grzecznie leżał sobie pod krzakiem mimowolnie ziewając. Oddalił się wolnym krokiem, dopiero gdy nadjechały dwa kolejne auta.
My zmieniliśmy zatem lokalizację na basen z hipciami. Te w asyście krokodyli moczyły swe tłuste zadki w zimnej wodzie zbiornika.
Tu nie znaleźliśmy wiele czworonogów. Były chyba wszystkie do tej pory spotkane gatunki jednak nie aż tak licznie. Pojawiły się za to nowe ptaszydła i zmieniło się otoczenie.
Z suchej sawanny krajobraz przeobraził się w zielone pastwiska nasączone wodami Kwai i Okawango. Pora deszczowa jednak jest na tyle krótka, że wody brak dla starych drzew, których zaschnięte konary nadają kolorytu otoczeniu.
- A słonie?
- A słonie oparły się o drzewo i chyba wreszcie poszły spać.