Ekscytujące zwierzęta Mongolii

Zabieramy Was do mongolskiego świata zwierząt.

Poza doświadczeniem niewyobrażalnych przestrzeni, których nie da się objąć wzrokiem, do Mongolii warto wybrać się, żeby poobcować trochę z dzikimi zwierzętami, których w Polsce nie uświadczysz.

Na pierwszym miejscu w rankingu zwierzaków, na które patrzeć można godzinami znajdują się jaki. Nie ma takiej opcji, że spotkasz dwa podobne. Każdy jest na swój sposób wyjątkowy. Sporo występuje też miksów jaka i krowy czyli sajłyków i chajnaków.

Te piękne włochacze zaopatrują mongolskie rodziny w mleko, mięso i opał (ich wysuszone odchody wykorzystywane są w jurtach jako ogrzewanie), służą też do transportu a ich wełna do wyrobu ciepłych skarpet. I nie są takie ociężałe jak nasze krowy. Wręcz przeciwnie - są bardzo zwinne. Nie udało mi się przez to spełnić marzenia i się do takiego jegomościa przytulić. Uciekały gdzie pieprz rośnie, mimo że w Mongolii chyba nie rośnie.

Innymi czterokopytnymi zwierzętami, których w Mongolii co niemiara są konie. Mówi się, że żyje ich tu więcej niż ludzi i coś w tym faktycznie jest.

To zapewne spuścizna Czyngis-chana, za którego czasów poza tym, że konno jeździli wojownicy, to świetnie rozwinięta była poczta konna. Ponoć konie transportowały towary w tempie do 600 km dziennie a wszystko dzięki rozmieszczonym co ok. 200 km stadninom, gdzie "listonosz" mógł odstawić zmęczonego konia i wymienić go na kolejnego. Obecnie świetnie rozwija się też turystyka konna. Mongolia jest chyba jednym z najbardziej atrakcyjnych krajów do konnych przejażdżek. Nawet nie wprawieni jeźdźcy mogą spróbować tam swoich sił.

Wypatrzeć można tu wyjątkowy gatunek - koń "Przewalskiego", który wygląda trochę jak pokraczny kucyk, niby dorosły a niedorośnięty.

"Konie" występują też w nieco innej odsłonie, w której nie wiedzieć czemu zakochał się Marcin. Coś na kształt konika polnego z wystającym z odwłoka żądłem budził na początku postrach, by później zaskarbić sobie serce naszego kierowcy.

Postanowił nawet takiego konia przywieźć do bocheńskiego muzeum motyli, w którym można znaleźć okazy z całego świata. Opiekował się nim bardziej niż resztą swoich współtowarzyszy podróży. Wybadał co lubi jeść i podsuwał najlepsze źdźbła wysuszonej trawy o poranku, wyprowadzał na spacery, rozmawiał... Niestety pewnego dnia jegomość postanowił spieprzyć. Uznał chyba, że może i fajnie byłoby być odkrywcą nowych lądów, poznać Polki bo ponoć to ładne dziewczyny są, ale wszędzie dobrze a w domu najlepiej. Zawinął żądło i zniknął. Nie trzeba było długo czekać, by Marcin przygruchał sobie nowego "konia". Niestety ten zginął śmiercią tragiczną, zaatakowany nocą przez mrówki.

Wśród robali różnej maści wypatrzyliśmy też cykającego, czerwonoskrzydłowego, który nie tylko mozolnie chodził, ale nawet latał, pokazując swoje wyraziste barwy i wydając przy tym bardzo głośne dźwięki.

Kozy z kolei to jedne z głównych żywicielek rodziny. Wszędzie ich pełno, szczególnie na mongolskich talerzach. Przy okazji trzeba zaznaczyć, że koziny to mongołowie przyrządzać nie umieją. Kroją mięcho razem z chrząstkami, niespecjalnie je nawet przyprawiając. Smakosze nie znajdą tam nic co zaspokoiłoby ich wysublimowane podniebienia.

Kozice wypatrywały nas z dystansem. Pewnego wieczora, kiedy zaszyliśmy się na nocleg w wąwozie, usłyszeliśmy osypujące się kamienie. Było już ciemno więc wytężaliśmy wzrok, w świetle księżyca dostrzegając jedynie kontury. Pośród skał wypatrzyliśmy nieśmiało podglądającą nas kozicę, chyba nawet bardziej zainteresowaną nami niż my nią.

Nie mogłoby zabraknąć w tym zestawieniu wielbłądów - baktrianów, które występują zarówno w wydaniu dzikim, jak i hodowlanym. Dwugarbne dorodne zwierzęta zaskakiwały nas swoją wszechobecnością. Występowały zarówno na wysuszonych zakątkach Gobi, całkowicie wyzutych z jakiegokolwiek sensownego pożywienia czy zapasów wody, jak i w zazielenionych odludnych stepach. Przecudownym uczuciem było obudzić się rano w wąwozie (swoją drogą w tym samym, w którym zaskoczyła nas nocą kozica) i zobaczyć przechadzające się dzikie wielbłądy. Prawdziwa jedność z przyrodą!

Wielbłądy nie są jednak w żaden sposób przyjazne, szczególnie jak przybliżysz się do dużego stada. Ich niesympatyczne pomruki i grymasy twarzy raczej przyprawiają o gęsią skórkę niż chęć przytulenia.

I taką niespodziankę na czterech nogach można wypatrzeć! Renifery występują na północy kraju, w rejonie jeziora Chubsuguł. Hodowane są przez plemię Tsaatan, które stety/niestety mocno się skomercjalizowało. Ponoć wciąż żywe są tam białe renifery. Niestety nie udało nam się ich wypatrzeć. Zimą schodzą w niższe partie gór w okolice Tsaannuur, gdzie udało nam się dojechać na kołach. Niestety w okresie letnim ze względu na wysokie temperatury zmykają w wyższe partie gór, do których dotrzeć można tylko pieszo lub konno. Plemię Tsaatan mocno otwiera się na turystów, za opłatą zapraszając ich, by oglądali ich życie z bliska. Latem zabierają swoje renifery w okolice asfaltowych dróg, gdzie znowu za opłatą, można je obfotografować.

Szczęśliwcy mogą wypatrzeć nawet pędzącą gazelę! My mieliśmy taką okazję na Gobi. Gatunek niestety grozi wyginięciem ze względu na coroczne nielegalne odstrzały sięgające nawet 200 tysięcy sztuk. Przemierzając pustynię widzieliśmy je kilkukrotnie w niewielkich dzikich stadach, m.in. w centralnej części Gobi w rejonie granicy chińskiej. Gnały z prędkością ok. 70 km/h, wiemy bo się z nimi ścigaliśmy i ciężko było za nimi nadążyć w warunkach terenowych.

Warto czasem popatrzeć w niebo. Nierzadko krążyć na nim będą orły, orłosępy i sępy kasztanowate o rozpiętości skrzydeł sięgające nawet 2 metrów!

Wypatrzeć też można ptactwo mniej pokaźnych rozmiarów, np. żurawie stepowe.

Częstym widokiem były kormorany suszące skrzydła w słońcu.

Zdarzało się też, że to ptactwo nas wypatrywało.

Zejdźmy na ziemię. Zobaczcie istne „surykatki” w wydaniu mongolskim czyli susły.

Są również grubaśne bobaki ale występuje ich tu znacznie mniej niż w centralnej Azji. Ustępują miejsca susłom.

Szczekuszka mongolska (Pallas Pika), niby wygląda trochę jak mysz ale przy spotkaniu twarzą w twarz budzi kompletnie inne emocje 🙂

Widzieliśmy też stworzenie niesłychane - skoczka długouchego, który z zaciekawieniem przyskakiwał do naszego obozowiska, wręcz skakał pod naszymi siedzeniami, kiedy graliśmy wieczorami w karty. Jednak za nic nie dał się sfotografować.

Jeszcze bliżej gruntu, na wysuszonej słońcem Gobi niemało wężów i jaszczurek. Na zdjęciu prawdopodobnie Elaphe dione pallas, którego Krzysiek znalazł o poranku pod namiotem.

Były tez chwile grozy czyli spotkania z pająkami gigantami. Nie wiemy do tej pory co to za gatunek.

Jakby na to nie patrzeć dinozaury to też zwierzęta 😉 W Mongolii żyło ich sporo ale niestety wiele odnalezionych śladów zostało wywiezionych za granicę. Próżno szukać ich samodzielnie po pustyni. W Ułan Bator warto zaglądnąć do muzeum dinozaurów, chociaż szczerze mówiąc mocno rozczarowała nas ilość eksponatów. Ze smutkiem trzeba przyznać, że o wiele więcej o wiele większych szkieletów można znaleźć chociażby w muzeum w Londynie. Niestety Mongolia nie zadbała wystarczająco o przypilnowanie swoich skarbów...

Jak widać każdy znajdzie coś dla siebie 🙂

Jeśli znacie któryś z fotografowanych gatunków zwierząt piszcie w komentarzach! Chętnie się poduczymy 🙂

Komentarze

komentarz

Comments are closed.