Krótka historia o błotnistych tarapatach.
Pokonywaliśmy bezkresne stepy, gdzie nie miały prawa funkcjonować żadne uprawy. Aż nagle docieramy do skrzętnie przygotowanych systemów irygacyjnych, które umożliwiły uprawianie czegokolwiek i okazały się dla nas... pułapką, której kompletnie się nie spodziewaliśmy. Wpadliśmy kołami do jednego z rowów, którym płynęła woda.
Próbowaliśmy różnych metod, używając całego sprzętu ratunkowego, w który zaopatrzyliśmy się na takie okazje. Żywcem zjadały nas meszki i komary, pot lał się po czole, mijały kolejne godziny a sytuacja nabierała coraz większej beznadziejności.
Podłoże było wyjątkowo grząskie, każda próba wygrzebania się z błota kończyła się jeszcze większym zagrzebaniem. Wokół pojawiało się coraz więcej pomocnych dłoni Mongołów, którzy bardzo chcieli nam pomóc. Z racji tego, że wokół jak to na stepach nie było ani kawałka wystającego drzewa wpadliśmy na pomysł, żeby wpakować na sztorc w ziemię drąga, przytachanego przez jednego z Mongołów. Bezowocnie.
Wtem nadjechał ratunek - Mongoł zaoferował przywiezienie swojego traktora. Bez większego zastanowienia Krzysiek wsiadł na motocykl i wyruszył po odsiecz.
Wyboista trasa, wiodąca przez rzeczne brody i bagniska dostarczyła mu chyba najfajniejszych doznań w tej podróży. Oczywiście w domu wybawiciela został ugoszczony herbatą i dopiero po uczcie zasiedli na pokład traktora. Potem doczołgali się na stację paliw żeby zasilić zbiornik z nawiązką i ruszyli na ratunek.
Samo zapięcie się o traktor okazało się nie wystarczające. W ruch musiała znowu pójść wyciągarka. I jak tu wytłumaczyć Mongołowi, który siedzi za kierownicą traktora i nigdy w życiu nie widział stalowej wyciągarki, że tu trzeba delikatnie a nie na huraaaa?
[geo_mashup_map]