Hello Pen!

Można powiedzieć, że Etiopia to miejsce wyjątkowe na mojej podróżniczej mapie. Ale ta wyjątkowość nie jest żadnym powodem do dumy. To pierwszy kraj, spośród ponad pięćdziesięciu odwiedzonych, o którym muszę napisać „nigdy więcej”. Pierwszy raz zdarzyło mi się spotykać ludzi, którzy nie byli w żaden sposób sympatyczni, a nawet powiedziałabym, że odpychający. Bardzo to przykre. Nie o takiej Afryce marzyłam. Welcome to Ethiopia!

Kiedy przekraczasz granicę sudańsko-etiopską czujesz się jakbyś wkraczał na inną planetę. Krajobraz z pustynnego i płaskiego przeistacza się w górzysty, tryskający zielenią. I wreszcie widać kobiety w pełnej okazałości, nie zakryte chustami, ze starannie przygotowanymi fryzurami. Wszystko pięknie, poza dźwiękami. Zewsząd słyszysz „you, you, you, give me, give me, give me”.

Roszczeniowa bieda

Jak to jest, że sąsiad, Sudan, który ma dużo trudniejsze warunki życia ma honor? Ciężko tam cokolwiek uprawiać, wkoło tylko piasek. Gospodarka ledwo przędzie, ceny żywności lecą do góry, brakuje paliwa. A mimo to na terenie całego kraju spotykaliśmy się tylko z ludzką życzliwością, z uśmiechem, pomocną dłonią i bezinteresownością. Te cnoty praktycznie nie występują w Etiopii. Tu każdy traktowany jest jak mobilny bankomat, jak kolorowy stragan, z którego można wszystko brać garściami za darmo. Bo skoro Ty masz, a ja nie, to musisz mi dać. Musisz. A jak nie dasz to rzucę w Ciebie kamieniem. Tak, nie żartuję, wielokrotnie dzieci kamieniowały nasz samochód. W naszym światku podróżniczym, mało który rowerzysta decyduje się na jazdę przez Etiopię. Autem uciekniesz, ale oberwanie kamieniem w plecy, a co gorsza patyk w szprychy, to już poważna sprawa. Dlatego wielu rowerzystów jadących z Egiptu do RPA, czy odwrotnie, inwestuje w samolot, pakuje rower i Etiopię omija górą. Motocykliści także nie mają łatwego życia. Słyszałam historie kamieniowania od paru z nich.

Hello Pen

Najgorsze są dzieci, widząc z oddali samochód wybiegają na ulicę z gestem żebrzącej dłoni, krzycząc na pełny regulator “you, you, you!”. Nie jest to okrzyk wesołego powitania, to krzyk domagający się tu i teraz prezentu, najlepiej w postaci pieniędzy. Czasem pod przykrywką długopisu. Tak, to bardzo częsty zabieg. Kiedy dziecko prosi Cię o długopis myślisz „pewnie, że dam dziecku długopis, pewnie nie ma czym pisać, pomogę mu”. I dawaliśmy się tak nabrać na początku, rozdaliśmy wszystkie nasze długopisy. Jednak to się nigdy nie kończy. Dasz długopis, wypatrzy coś jeszcze i o to też prosi. Zawoła też kolegów i nagle masz wokół auta dziesiątkę krzyczących dzieci. Przemierzyliśmy Etiopię wzdłuż i wszerz i niestety hasło „hello pen” pojawiało się wszędzie. Nie „hello, nice to meet you”, ale „cześć, daj mi długopis”. Pasuje się głębiej zastanowić skąd to się wzięło? Odpowiedź jest prosta, to my je tego nauczyliśmy, turyści przyjeżdżający do biednej Afryki, Ci z wyrzutami sumienia, niektórzy dzielący się naiwnie z dobroci serca. To tak zwany syndrom świętego mikołaja.

- Jestem na wakacjach, mam pieniądze, pewnie nigdy tu już nie wrócę, dam im coś, podzielę się.

Niby nie ma w tym nic złego, wątpię, żeby ktokolwiek miał złe intencje, ale rozdawnictwo to nie jest sposób na polepszenie bytu tych ludzi.

Dawać czy nie?

Fred, którego spotkaliśmy w trasie powiedział bardzo mądrą rzecz na temat pomocy.

- Są trzy stopnie pomocy. Pierwszy, najprostszy to odpowiadanie wprost na potrzeby. Dziecko potrzebuje długopisu? Daj długopis. Drugi stopień jest trudniejszy, bo musisz powiedzieć dziecku „nie”. Nie dajesz mu długopisu, wspierasz szkołę, w której się uczy, aby mogła edukować i wspierać dziecko w rozwoju (to taka alegoria naszej ryby i wędki). Jednak najbardziej złożony i najbardziej wymagający jest trzeci stopień. To zrobienie jeszcze kilku kroków wstecz, spojrzenie na złożony problem obiektywnie, próba zdiagnozowania jego przyczyn i wprowadzenie zmian na poziomie politycznym, zmian systemowych, które sprawią, że dziecko nie będzie musiało prosić o długopis.

Oczywiście ten trzeci stopień jest najtrudniejszy i ciężko wymagać od przeciętnego turysty, aby angażował się w systemowe rozwiązywanie problemów świata. Myślę jednak, że na początek wystarczy świadomość krótko- i długofalowych skutków „dawania” i głębokie zastanowienie się nad sensownością rozdawania długopisów na prawo i lewo. Podczas super turystycznej wycieczki do pustyni danakilskiej, jaką sobie zafundowaliśmy, spotkaliśmy mnóstwo turystów, którzy przylecieli do Etiopii na tydzień czy dwa, odpocząć od przepracowania. Przelotni goście, którym się wydaje, że nic w tym łańcuchu nie znaczą, że ich drobne gesty nic nie zmienią. Bardzo się mylą. Nie zapomnę jak pewien Amerykanin opowiadał rozemocjonowany i w pewnym sensie dumny:

- Przewodnik zawiózł mnie do małej wioski i zaraz podbiegły dzieci prosząc o długopisy. Zobaczyłem sklep i wykupiłem wszystkie, jakie mieli, ze sto i dałem im wszystkie!

Wiecie co słyszałam o dalszym losie takich długopisów…? Często wracają do sklepu, gdzie wymieniane są na pieniądze, przekazywane następnie rodzicom. Niestety wielu mężczyzn uzależnionych jest od ziela narkotyzującego khat i tak właśnie kończy się niejedna historia bezrefleksyjnego dawania.

Inny scenariusz, nie tak jaskrawo pesymistyczny, jest taki, że dziecko faktycznie będzie używało tego długopisu. Ale jak tylko nadarzy się okazja poprosi o kolejny, a kiedy zobaczy, że bez problemu może dostawać za darmo rzeczy, zapyta o pieniądze. A potem dorośnie z wyrytym w mózgu roszczeniem i przekonaniem, że jemu się wszystko należy.

Niestety wiele dzieci wybiera złą ścieżkę już w bardzo młodym wieku. Mogę to potwierdzić z własnego doświadczenia. Dwukrotnie zostaliśmy okradzieni, właśnie przez dzieci, nauczone, że turysta ma za dużo, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żeby mu coś zabrać.

Nasuwa mi się na myśl takie porównanie: jesteśmy na przedbiegu rozliczeń podatkowych. Pewnie lada dzień osaczać Was będą kampanie dotyczące przekazywania 1% podatku na rzecz organizacji pożytku publicznego. „1% ma znaczenie”, usłyszycie. Bo nawet jeśli Twój 1% podatku wydaje Ci się niczym w morzu potrzeb, pomyśl, że pomnożony przez miliony podatników da w efekcie okrągłą sumę, która realnie może rozwiązać konkretny problem społeczny. W świecie „dawania” sytuacja jest nieco inna, tu wydaje Ci się, że Twój ruch, Twój gest jest jednorazowy i nic nie zmieni w skali globalnej. Pomyśl, że takich jak Ty jest mnóstwo i prawdopodobnie większość pomyśli tak samo. Jaki będzie efekt?

Odwrócony porządek

Z reguły omijamy miasta dużym łukiem. Jeśli nie ma konieczności unikamy stolic. Wychodzimy z założenia, że cwaniaczki i kombinatorzy gromadzą się właśnie tam, a my nie mamy żadnej potrzeby, żeby ich poznać. W Etiopii okazało się, że w stolicy, w Addis Abebie spotkaliśmy tyyyyyle dobra i życzliwości. Choć jakby się głębiej zastanowić może to była po prostu normalność? Może mieliśmy zaburzoną percepcję przez to wszystko, czego doświadczyliśmy?

Intruz

Nie znoszę tego uczucia, że w każdym zbliżającym się do mnie człowieku widzę intruza. Nie chcę go poznać, nie chcę mieć z nim nic do czynienia, zamykam drzwi na klucz. Nigdy wcześniej w żadnym kraju mi się to nie zdarzyło!

Bardzo chcę to w sobie zwalczyć bo nie o to chodzi w podróżowaniu. Trzeba być otwartym na ludzi, na kulturę, na doświadczenia. Spotykani podróżnicy, którzy mają już za sobą południową Afrykę, zgodnie twierdzą, że będzie lepiej, że Etiopia jest pod tym względem wyjątkowa w złego tego słowa znaczeniu. I owszem, piszę ten tekst siedząc w Kenii, otoczona dzikimi zebrami. Wszyscy spotkani po drodze Kenijczycy witali nas z szerokim uśmiechem. I oby tak zostało. Coraz częściej myślę, że najważniejszym czynnikiem sprawiającym, że podróż jest udana, jest człowiek. To od niego zależy Twoje poczucie bezpieczeństwa i komfort. Zdrowie, natura, owszem również, ale spotykanie dobrych ludzi jest kluczem.

Happy end

Źle mi z tym, że napisałam tu tyle złego o ludziach, bo spotkaliśmy się również z kilkoma miłymi gestami. Można powiedzieć, że osoby powyżej dwudziestego roku życia są raczej w porządku. Kiedy widziały, że dzieci nas osaczały zwracały im uwagę i je przeganiały. Prosili, żebyśmy nie dawali im pieniędzy. Co więcej młodzi w ich towarzystwie byli w miarę grzeczni, wygląda na to, że czuli do nich respekt. Niestety wystarczyło, że dorosły zniknął z zasięgu wzroku…

Chyba ktoś chciał, żebyśmy jednak nie wyjeżdżali z kraju z poczuciem rozgoryczenia i podsunął nam Sintayehu, człowieka o wielkim sercu, z którym spędziliśmy dwa ostatnie dni. Interesujący, mądry, życzliwy i pomocny. Poświęcił nam sporo czasu, pomógł zorganizować zapas wody na trudny offroadowy odcinek, który nas czekał, wymienił walutę na kenijską, zapewnił nocleg. Zrobił to zupełnie bezinteresownie i udowodnił, że w Etiopczykach drzemie sporo dobra. Dzięki Sintayehu!

Komentarze

komentarz

Comments are closed.