Wyjeżdżamy z Mauretanii jednak to wcale nie oznacza, że wjeżdżamy już do Maroka. Król Maroka robi jednak wszystko byśmy tak myśleli – i w dużej mierze mu się to udaje bo nie zgłębiwszy spraw historycznych będziemy łykać propagandę, jaką sprzedaje całemu światu a świat jedząc mu z ręki sprzedaje nam.
Spoglądając na mapę wzdłuż wybrzeża Atlantyku widzimy rozciągające się olbrzymie Maroko. Przedzielone jest przerywaną kreską, pod którą niektóre mapy wyodrębniają Saharę Zachodnią lecz tak naprawdę nie wiadomo dlaczego. Dla nas istotnym teraz jest, by opuścić Mauretanię i bezpiecznie wjechać do Sahary przez strefę międzygraniczną. Strefa ta usiana jest wrakami samochodów wyglądając niczym krajobraz z filmu Mad Max a wszyscy powtarzają, że usiana jest minami. Marokańczycy podczas konfliktu z Saharyjczykami zaminowywali co rusz to nowe tereny, przesuwając z wolna swoją granicę i budując solidny mur podczas przejmowania ich terytorium. Przypomina nam się teraz tragiczna historia rajdu Paryż – Dakar, w którym straciło życie kilka osób po najechaniu właśnie na owe miny. Nawet jeszcze nie tak dawno, przewinął mi się aktualny news z jakiejś gazety, że kolejne auto trafiło na minę. Wszystko to pobudza właśnie wyobraźnię bo w strefie międzygranicznej brak asfaltu. Odprawiliśmy się na wyjeździe z Mauretanii i teraz najlepiej byłoby jechać za kimś w bezpiecznej odległości. Przejście jednak zaraz zamykają więc ruch się skończył i nikt już nie jeździ. Klucząc więc między tymi wrakami, z duszą na ramieniu po czyichś śladach opon przesuwam auto metr po metrze. Ślady nikną od porywistego wiatru. Nikną też, gdy trafiają na skałę. Wypatruję kolejne i pośpiesznie udaję się w ich kierunku. Strefa ta nie jest długa. Druga jej część ma nawet asfalt lecz nieraz zjechać z niego zaledwie o krok… Jesteśmy pod bramą muru. To granica Maroka. Marokański strażnik już zamknął bramę i nie zamierza jej otworzyć do rana. Pracownicy celni wciąż pracują, widzę za bramą kilka samochodów czekających na odprawę więc próbuję negocjować ze strażnikiem lecz sprawa nie jest prosta z uwagi na zainstalowane wszędzie kamery. Nie może nas wpuścić i koniec. Nie uśmiecha mi się jednak nocleg na polu minowym więc proszę go, by skontaktował się z przełożonym. Łatwo nie było, ale dał się namówić, choć wiedział z góry jaki będzie werdykt przełożonego. Zostajemy więc pod bramą do rana.
Więc Sahara Zachodnia czy Maroko?
Sprawa ma długą i tragiczną historię, która ma zostać zapomniana. Kto chciałby ją zgłębić polecam oddanie się lekturze Bartka Sabeli. Zrobił on znakomite rozeznanie tematu na wysokim poziomie dziennikarskim czego owocem jest książka pod tytułem „Wszystkie ziarna piasku”. Tak naprawdę gdyby nie ta książka, bylibyśmy ofiarami propagandy a tak po niej, kolejnych opracowaniach i raportach ONZ-tu otworzyły się oczy. Historia Sahary Zachodniej sięga samych czasów kolonialnych, kiedy europejskie mocarstwa spotkawszy się w Berlinie i podzieliły całą Afrykę między siebie. Kto miał ambicje brał więcej, kto nie – dostawał ochłapy. Wyrysowano więc granice prostymi kreskami i tak między innymi powstała Sahara Zachodnia, która trafiła się Hiszpanii. Terytorium to, nie przedstawiało wyjątkowych walorów więc Hiszpania skupiła się na innych swych koloniach. Saharyjczykom żyło się wciąż tak samo. Ani Hiszpania ani nikt inny z Europy tu nie inwestował. Sąsiednie kraje jak Maroko, Algieria i Mauretania trafiły się Francji. Gdy ruchy narodowo-wyzwoleńcze rosły w siłę w poszczególnych krajach afrykańskich kolonializm wreszcie upadł. Upadł tak naprawdę jedynie pozornie, bo oddano niepodległość, jednak wpływy polityczne, gospodarcze a nawet militarne – wciąż pozostały. Jest rok 1960. Przyjmijmy, że oficjalnie kolonializm nie istnieje. Trzy lata później zawiązano Organizację Jedności Afrykańskiej, której głównym celem jest walka tak z kolonializmem, jak i z neokolonializmem. Wszyscy członkowie zaakceptowali granice narzucone przez kolonializatorów jako niezmienny wyznacznik aktualnych granic. Wszystkie afrykańskie kraje przyłączały się do niniejszej unii zaraz po swym oswobodzeniu. Przystępowały też do ONZ, które na mocy rezolucji z 1960 roku potępiło wszystkie przejawy kolonializmu. No i byłoby pięknie ale niestety 10 lat wcześniej, na terenie Sahary Zachodniej odkryto największe na świecie złoża fosforanów. Później zlokalizowano również i złoto, tytan, uran a na dnie oceanu ropę i gaz ziemny. Hiszpania, widząc panujące nastroje narodowo-wyzwoleńcze w innych krajach Afryki, postanowiła szybko wziąć się w garść i rozpocząć wydobycie póki jeszcze się da. W międzyczasie okazało się jeszcze, że wody oceaniczne u wybrzeży Sahary wyjątkowo bogate są w ryby. Kapitał Hiszpański pozwolił stworzyć struktury ekspansji lądu i wody. Tanią siłę roboczą stanowili rdzenni nomadzi, którym mimo wszystko z dnia na dzień zaczęło żyć się coraz lepiej. Lepiej nawet niż Marokańczykom i Maurom.
Przyszedł w końcu czas, gdy Hiszpania musiała ustąpić. Pozostawiła po sobie dobre wrażenie ale wówczas o wpływy po dekolonizacji zaczęły zabiegać sąsiadujące Maroko, Mauretania oraz sama Francja. Surowce, które zazwyczaj przynoszą szczęście i dobrobyt zaczęły przekuwać się w zło i nadciągającą klęskę. Król Maroka rozpoczął wielką propagandę twierdząc, iż tereny Sahary Zachodniej kiedyś należały do Maroka. ONZ (UN) to zdementowało jednak mimo to rozpoczął się pokojowy Zielony Marsz. Marsz miał za zadanie zasiedlenie terenów Sahary przez Marokańczyków. Czy nie przypomina to nieco technik jakie później wprowadzał Putin na Krymie i posowieckich republikach? Rozpoczęły się liczne potyczki partyzanckiego frontu POLISARIO broniącego niepodległości Sahary, zarówno z Marokiem jak i Mauretanią. Niebieskie Land Rovery powodowały powstawanie gęsiej skórki na ciele wroga. Liczne sukcesy dały mocno popalić Mauretanii, która w ostateczności odpuściła, ale król Maroka okazał się być nieugiętym zawodnikiem. Wielokrotnie dostał w kość, bo POLISARIO było wspierane militarnie przez Algierię i ZSRR, jednak Maroko też uzyskiwało wsparcie z zewnątrz. Broń szła z Francji i z USA. Marokańczycy niosąc w rękach Koran dotarli do al-Ujun będącego stolicą Sahary Zachodniej. Zatruwano wodę w studniach, zabijano wielbłądy, ale co najgorsze - zaczęli ginąć ludzie. Liczni rewolucjoniści zostali zakatowani w więzieniu. Nie respektowano praw człowieka. Później na wioski zaczęto zrzucać napalm. Saharyjczycy zaczęli więc uciekać na tereny przygraniczne zaprzyjaźnionej Algierii. Tam na uchodźstwie utworzyli obozy, rząd ze stolicą w Tinduf i stamtąd prowadzili działania militarne. Dziś żyje tam połowa obywateli Sahary Zachodniej (180 tys. – 250 tys.) a walki ustały. Dzięki wsparciu płynącemu głównie z Algierii powstał tam system edukacji a nawet opieki zdrowotnej. Nie ma zatem wojny ale nie ma i pokoju. Sytuacją zainteresowało się ONZ (UN) więc rozpoczęto tam misję. Misja o kryptonimie MINURSO miała za zadanie zorganizowanie referendum wśród obywateli Sahary, czy chcą przyłączenia do Maroka czy wolą pozostać niepodległym krajem. Po 30 latach stacjonowania, misja wciąż nie przynosi żadnego efektu. Król skutecznie zmieszał populację Zielonym Marszem i ONZ nie wie kto jest upoważniony do głosowania. Rząd na uchodźstwie w tym czasie kooperując z obywatelami mieszkającymi na okupowanej Saharze stara się przeprowadzać demonstracje. ONZ jednak ich nie widzi, ponieważ Król Maroka dysponując swoimi siatkami informatorów doskonale wie kiedy one nastąpią i obserwatorom z ONZ organizuje alternatywne rozrywki i wycieczki wywożąc ich z miasta. Efekt? Wciąż porywają, więzią i katują aktywistów w czarnym więzieniu mieszczącym się tuż przy siedzibie ONZ. Nikt nic nie widzi a co ciekawe siedziba bezstronnej ONZ, w której wisi flaga Maroka strzeżona jest przez marokańską policję. Wszystko drzemie i wybuchnąć może w każdej chwili bo krew Saharyjczyków jest gorąca i czeka jedynie na moment. Król Maroka w tym czasie zaciera ręce budując doskonałe stosunki z Europą i Stanami Zjednoczonymi sprzedając koncesje na połów ryb z wód Sahary, co jest niezgodne z prawem międzynarodowym, jak i sprzedając w dobrej cenie fosforany transportowane prężnie działającym pasem transmisyjnym. Sahara Zachodnia jest zatem jedynym krajem, który wciąż jest kolonią i to o dziwo nie Hiszpanii ale już Maroka. Król tym samym nie stosuje się do prawa OJA nie respektując granic odziedziczonych po kolonialistach. Ktoś się sprzeciwia? Nie! Byłoby to nie na rękę. Z 84 krajów świata, które po upadku kolonializmu uznały Saharę jako niepodległy kraj, 39 pod wpływem nacisków wycofało swoje deklaracje bądź je zamroziło. Dziwi mnie jedno. Polska jako kraj z taką historią, tyloma latami wojen o niepodległość w podobnym duchu walki również nie uznała Sahary Zachodniej. Jest mi z tego powodu po prostu wstyd. Widać polityka i gospodarka ważniejsze są dziś od honoru. Na stronie naszego ministerstwa widnieje jedynie informacja, że Sahara Zachodnia jest „terytorium administrowanym przez Maroko od 1975”.
Maroko ogrodziło się murem. Nie zabrało wprawdzie całych terenów jakie Sahara odziedziczyła po kolonii Hiszpańskiej. Pozostały niewielkie obszary zwane terenami wyzwolonymi. Wróćmy zatem do min. Wojska Maroka na tych terenach zostawiły 7 milionów sztuk min. Action on Armed Violence rozminowując je zidentyfikowało 158 regionów zbombardowanych bombami kasetowymi i 37 pól minowych. Do tego 10 tysięcy subbomb kasetowych i 2 tysiące konwencjonalnych niewybuchów. Rajd Paryż – Dakar prowadził przez mur. Otwierano wtedy bramę, rozminowywano teren i do czasu aż w 2001 roku jeden samochód nie zjechał z trasy wybuchając, uczestnicy nawet nie wiedzieli gdzie tak naprawdę się znajdują.
Sahara dziś
Gdy wreszcie udało nam się przekroczyć granicę, otoczenie tak naprawdę się nie zmieniło. Sama granica jednak nie jest łatwym punktem na trasie tranzytu międzynarodowego. Nam się udało bo wystarczyło jedynie skanowanie pojazdu. Wyładowane jednak towarem wielkie ciężarówki musiały zostać opróżnione całkowicie. Ruszyliśmy lecz wciąż otaczała nas pustka i piach po sam horyzont. Wszystko jest monotonne. Dziś magistrala wiodąca wzdłuż Atlantyku jest już piękną asfaltową drogą wybudowaną przez Maroko lecz wokół niej nie ma zupełnie nic. Rozciąga się na przestrzeni tysiąca kilometrów a po drodze znajdziemy jedynie trzy miasta. Dakhla, Boujdour i al-Ujun. Jest jeszcze kilka mniejszych miejscowości ale i tak odległości pomiędzy nimi to setki kilometrów. W Barbas zatrzymaliśmy się by zatankować. To pierwsza opcja w odległości 80 km od granicy. Jest hotel, stacja, restauracja, warsztat i kilka sklepików. W większości pracują tu Marokańczycy zwabieni dobrymi posadkami, ulgami w podatkach i darmową ziemią nadaną przez Króla. Gdy przysiedliśmy się do Czechów jadących na motorach do Senegalu i kręcących program dla telewizji publicznej, pojawił się ktoś jeszcze. Dosiedli się żołnierze ONZ. Fajne chłopaki, których imion pozwolę sobie nie przytaczać z wiadomych względów. Zjechali się tu na misję MINURSO z całego świata. Nasz pobyt tu w związku z powyższymi znajomościami przeciągnął się do dnia kolejnego. Oficerowie na moje pytania o strefę międzygraniczną, wyjaśnili mi, że nie jest ona wcale zaminowana. Miny znajdują się jeszcze jedynie w głębi pustyni przy terenach wyzwolonych a nie przy granicy z Mauretanią. Miejmy nadzieję, że to prawda. Pozostawione wraki natomiast to samochody, które nie przeszły aprobaty celnej. Są częściowo rozebrane a częściami z nich handluje mieszkający tam Saharyjczyk. Atmosfera zaczęła być bardzo koleżeńska i tym samym miła. Nadszedł więc czas na mniej wygodne pytania. Koledzy z Czech zauważyli dziwny nietakt i presję z mojej strony więc wykonali jeden krok wstecz z obawy przed zaognieniem sytuacji. Ja pozostałem w rozmowie bezpośredni wyciągając jak najwięcej, starając się przy tym nie załamywać rozmowy. Wnioski są proste. Chłopaki nie do końca zaangażowani są osobiście w problematykę sytuacji, w której się znajdują. Ich funkcja skupia się głównie na patrolowaniu granic i obserwacji czy aby nie narusza się sytuacji „pokojowej”. Nie do końca interesują się historią – choć raczej wnioskuję, że ją znają. Nie chcą też za bardzo dyskutować nad tym problemem. Przyjechali tu do pracy jak każdej innej. Wybrali tą misję bo jest prosta. Od dawna nic tu się nie dzieje i tym samym nie ma bezpośredniego zagrożenia życia. Dlatego mimo, że zarobią mniej niż na ten przykład w Kongo to i tak taki kontrakt jest opłacalny. Tak więc tkwiąc w tym bezruchu oczekują na koniec delegacji i ich misja się zamyka. Cóż się w sumie dziwić. Są oni jedynie etatowymi pracownikami a nie ideologistami sterującymi Organizacją. Gorzej, że w tej organizacji w sumie to nikt nie działa. Działa jednak Maroko wyprowadzając na ulice Sahary Zachodniej wojskowe samochody patrolujące tereny oraz żandarmerię kontrolującą wszystkich przejezdnych na każdym ich kroku inwigilując nawet poprzez swoją sieć telefoniczną MarocTelecom.
Saharyjczycy mieszkający „na terenach administrowanych przez Maroko” mają trudne życie. Jeśli nie zrzekną się swej przynależności narodowej i nie zaczną donosić to mogą liczyć jedynie sami na siebie. Nie mają szans na dobrą edukację ani na dobre stanowisko. Część z nich zatem prowadzi swoje maleńkie interesy a najbiedniejsi trudnią się rybołówstwem rozbijając swoje namiociki na wybrzeżu. Wiodą ciężkie życie ale zgodne z własnym sumieniem. Są ludźmi pustyni więc wielu z nich nie przeszkadza taki los. Każdy z nich jednak wieży, że przyjdzie czas, kiedy ziemia, na której żyją wróci w ich posiadanie i sami będą decydować o jej losie. Kraj jest jednak strasznie jałowy. Ciężko tu coś uprawiać bez specjalistycznej technologii agrokultury, choć stąd ponoć są najlepsze pomarańcze brandowane oczywiście jako marokańskie. Znaleźliśmy kilka ładnych plaż jednak wszystkie z nich pozbawione były jakiejkolwiek roślinności. Nie dało się zatem odpocząć nad oceanem w cieniu palmy a co najwyżej w cieniu skały bądź samochodu.
Dziś siedząc w kawiarence w al-Ujunie, oglądając jak tu płynie życie, nie zauważyliśmy nic nadzwyczajnego. Czy wszystko jest aż tak uśpione, że nie widać symptomów, sugestii, gestów? Być może byliśmy tu za krótko. To w końcu tylko kilka dni. Niestety nie trafiliśmy w Saharze na Saharyjczyków a jedynie na Marokańczyków, którzy próbowali nam powiedzieć, że już nie ma podziału i że teraz już jest jedno wspólne Maroko. Nawet chłopaki wracający z kite-surfingu blisko tysiąc kilometrów do domu w Maroko, których podwoziliśmy z Dakhli nie wykazywali znamion świadomości prawdziwej historii tego miejsca. Ciężko w sumie się im dziwić, bo wszyscy są manipulowani przez Króla dla ich dobra.
Co by było gdyby…?
Można się rozwodzić na temat, która z opcji jest lepsza dla Sahary. Czy rzeczywiście niepodległość popchnęłaby ich w dobrym kierunku? Widząc jak Maroko się rozwija i jak rozwija Saharę, można uznać, że jest im coraz lepiej. Po uzyskaniu niepodległości musieliby zacząć wszystko na nowo. Brak uniwersytetów, szpitali. Brak elit, wykształcenia… Czy dogoniliby świat? Czy świat zainteresowany byłby współpracą gospodarczą? Czy fosforany i kończące się zasoby ryb w wodach oceanicznych wystarczą by stworzyć życie na pustyni od zera? Tu sytuacja jest patowa. Z przykrością stwierdzam, że nie widzę niestety opcji odzyskania niepodległości przez Saharę. Ludzie przywykną do zmiany, Maroko się wzmacnia, Europa przyzwyczaja mając już utarte i dobre ścieżki współpracy gospodarczej. Świat więc zapomniał. Nikt na arenie międzynarodowej z nimi nie rozmawia. Nie traktuje ich poważnie. Historia się zaciera i pisana jest już innymi literkami.