OFFroad po mongolsku

Mongolia jest rajem dla OFFroadowców i sprawdzianem umiejętności jazdy w terenie.

Na kierowcę czyhają niewidoczne na pierwszy rzut oka pułapki. Nauczyliśmy się już trochę interpretować znaki przyrody i ludzi, którzy w takie pułapki wpadli już przed nami. Jednak wcześniej musieliśmy doświadczyć sporo na własnej skórze. Północ Mongolii ma kompletnie inny klimat od tego południowego. Deszcz towarzyszy nam niemal codziennie. Ziemia nie jest w stanie wchłaniać takiej ilości wody przez co tworzą się tu bagna, naprawdę koszmarne. Trafiliśmy na takie jedno na środku ogromnej łąki bez drzew, które mogłyby nas jakoś poratować.

Utopiliśmy przednie koła w ogromnym bagnisku, do którego nie dało się nawet wejść, żeby nie dać się wciągnąć po pas albo i głębiej.

Po kilku godzinach bezowocnych prób wydostania się z opresji wyruszyłam na poszukiwanie auta, które nas poratuje. Po kilku kilometrach trafiłam na jurtę, obok której stał gazik. Zapukałam do drzwi i oczom moim ukazała się grupa kilku mężczyzn w różnym wieku ciupiących w karty. Przygotowałam się na to, że w żadnym języku się z nimi nie dogadam, wykorzystałam więc język obrazkowy - pokazałam im zdjęcie utopionego auta oraz napis po mongolsku "pomocy!".

Spotkałam się z ignorancją. Panowie grali dalej w karty w najlepsze. Uznałam więc, że nic tu po mnie i wyruszyłam w dalsze poszukiwania. Po chwili usłyszałam za sobą dźwięk motocykla. Podjechał do mnie jeden z chłopaków i dał do zrozumienia, że mam na ten motor wsiąść. Wróciłam do jurty, gdzie wciąż odbywały się rozgrywki karciane. Po zakończonej partii panowie migiem rozpoczęli procedurę ratunkową. Napompowali ręczną pompką koła gazika, wlali do dziurawej chłodnicy kilka litrów wody, zaprosili mnie na przednie siedzenie, a sami w piątkę wpakowali się do tyłu. Po niezapomnianej jeździe autem, w którym woda z chłodnicy lala mi się po nogach, drzwi ciągle się otwierały a skrzynia biegów co chwilę odmawiała posłuszeństwa, dotarliśmy na miejsce zbrodni, gdzie zastaliśmy Marcina i Minora ubabranych po szyję w błocie a auto jak stało tak stało. Widać, że to nie pierwsza taka historia na bagnach. Mongołowie mieli to już dobrze przećwiczone.

Raz dwa zbudowali coś w rodzaju mostu, zatapiając się w błotnistej brei i podkładając pod koła drewniane belki. My pewnie doszlibyśmy do tej konstrukcji za dobrych kilka godzin. Rachu ciachu i Nissan uratowany a my od tej pory ze zdwojoną ostrożnością pokonujemy mongolskie łąki 😉

[geo_mashup_map]

Komentarze

komentarz

No Comments Yet.

Leave a comment