Niezwykła struktura geologiczna o okrągłym kształcie wzbudziła moje zainteresowanie już kilkanaście lat przed wyjazdem do Afryki. Wtedy trafiłem na nią przez przypadek przeglądając zdjęcia satelitarne. Od tego czasu siedzi w mojej głowie i zapragnąłem przyjrzeć się jej z bliska.
Oko Sahary zostało odkryte dopiero dzięki lotom w kosmos w połowie lat sześćdziesiątych. Przez niektórych zwane nawet okiem Afryki tak naprawdę struktura ta nazywa się Kalb ar-Riszat. Przypomina nieco krater, choć blisko pięćdziesięciokilometrowy krąg o różnokolorowych kwarcytowych pierścieniach wzbudza kontrowersje. Znajduje się w środkowej Mauretanii przy granicy z Saharą Zachodnią. Gdy spróbujemy zgłębić teorię dowiemy się, że zjawisko jego powstania nie jest tak proste do wytłumaczenia. Początkowo uznano je właśnie za krater meteorytowy, lecz z biegiem czasu zmieniono zdanie na rzecz niedoszłego wulkanu. Z nieco podobną formą spotkaliśmy się niedawno w Namibii. Był to krater wulkanu Messum. Dziś geolodzy mają kolejną teorię, co wciąż nie oznacza, że jest ona słuszna i ostateczna. Uznano, że jest to wyerodowana i zapadnięta okrągła kopuła utworzona ze skał różnego typu. Powoli zaczęła odsłaniać i wyodrębniać się z różnorodnych skał, z których pierwotnie powstała. Nie pozostawili miejsca na szaleństwo i tajemniczość tego miejsca?
Zaginiona Atlantyda
Wręcz przeciwnie! George S. Aleksander i Natalis Rosen wysnuli teorię, że Oko jest bramą do utraconego świata, czyli kolejnym hipotetycznym punktem umiejscawiającym Atlantydę na terytorium Afryki. Na początku naszej podróży pisząc o Egipcie, wspomniałem o nowo odkrytym zatopionym mieście Heraklejon. Ono również jest teoretyczną Atlantydą. W oku Sahary doszukali się powiązań z tym co w starożytności opisał Platon. Postanowili szukać jej znaków stłumionych przez dżunglę, wody oceanów i w piaskach pustyni uznając, że legendy to nie tylko mity. One często drzemią ukryte w naszym krajobrazie. Kształt i wymiary niby pasują do opisów Platona czy Arystoklesa. Różnica jednak taka, że pierścienie winny być oddzielone od siebie wodą, dlatego Atlantydy szukano raczej w Oceanach. Tu pojawia się jednak pewna sugestia. Gdy rozpoczyna się pora deszczowa, przestrzenie między pierścieniami częściowo faktycznie wypełniają się wodą. Riszad jest bez wątpienia obszarem, gdzie znaleziono wiele artefaktów sprzed przynajmniej 12 000 lat, a tak datuje się Atlantydę. Jest też prawdopodobnie jednym z najbogatszych stanowisk archeologicznych na ziemi. Prócz znalezionych tam pradawnych narzędzi, zobaczyć można piękne minerały. Prócz wspomnianych kwarcytów są i skały osadowe. Z tego właśnie miejsca przywiozłem fragment skamieliny, w której odciśnięta została roślina, ale i co ciekawsze przywiozłem – meteoryt.
A może po prostu to baza UFO? Są i ludzie doszukujący się tu bazy kosmitów przybyłych na Ziemię w późnym Prekambrze, gdzie niby znajdował się kosmodrom służący do ekspediowania statków kosmicznych. Pierścienie służyły do odbijania strug gazów z silników rakietowych…
Wniosków brak. Pozostawiam do prywatnej samooceny, bo naukowcy szybko tematu nie wyjaśnią, o ile w ogóle.
Własną stopą
By tam dotrzeć samemu, trzeba zmierzyć się z odległościami setek kilometrów przez pustynię. Odbić w głąb kontynentu z tradycyjnie obieranej trasy podróżników. Chęć zobaczenia tego na własne oczy była tak nieodparta, że postanowiłem tam dojechać. Po około pół tysiąca kilometrów całkiem dobrego asfaltu jest się w Atarze. Stamtąd kolejne 300 już po bardzo zniszczonej lecz bezpiecznej drodze docieramy w okolice Wadan. Jest to niewielka osada jednak wciąż się rozwijająca wbrew temu co piszą o tej części świata w mediach. Niby nie do życia, niezamieszkana… Jest wprawdzie przerażająco gorąco o tej porze roku ale widać ludzie sobie z tym radzą.Po analizie wysokościowej terenu, na którym znajduje się Oko uznałem, że najlepszą opcją do jego obserwacji będzie rozpoczęcie eksploracji od strony północno-zachodniej. Zależało mi bowiem na tym by znaleźć jakiś punkt na powierzchni ziemi, z którego dałoby się ujrzeć choć namiastkę kształtu doskonale widzianego z Kosmosu. Wielokrotnie próbowałem podjeżdżać do krawędzi skarp niektórych przyległych gór. Czasem trzeba było wysiąść z samochodu bo kamienne podłoże zdecydowanie utrudniało bezpieczną po nim jazdę. Wszystko jednak od wschodniej strony skończyło się fiaskiem. Kolej więc na północ. Kolejne dziesiątki kilometrów błądzenia, prób forsowania pierścieni Oka i nic. Ostatnią szansą niech będzie znana droga biegnąca przez środek Oka z północy na południe. Nią udało się sforsować większość pierścieni lecz na ostatni z nich wtargnęła piaszczysta wydma. Spacer po niej, by ocenić sytuację był niemiłosiernie nieprzyjemny. Temperatura piachu miała 60 stopni, mierzyłem termometrem. Zdawać by się mogło, że jeszcze moment i zacząłby się on przetapiać w szkło. Godziny mijają, słońce pali. Teraz zrozumiałem co usiłował mi powiedzieć starszy mężczyzna spotkany na pustkowiu… - nikt tu już nie jeździ.Niby dałoby się dostać do środka lecz byłby to podwójnie niebezpieczny moment. Po pierwsze groził wywrotką, ale wykonany poprawnie pewnie zakończyłby się sukcesem. Gorszym jednak jest fakt, że po znalezieniu kolejnej przeszkody na dalszej drodze, odwrót byłby już całkowicie niemożliwy. Zapadła więc decyzja o powrocie na południe i próbie wjazdu do centrum Oka od strony Wadanu. Po drodze spotkaliśmy jeszcze pasterza. Jako, że ani ja ani Dominika nie znamy arabskiego, możemy jedynie przypuszczać, że jest jeszcze jedno miejsce umożliwiające dostęp do Oka od północy lecz nie chcieliśmy już wracać. Spieczeni słońcem bo temperatura dobija do 40*C mamy już trochę dosyć tych nieudanych prób. Ani nie widać ze wzniesień geometrycznej harmonii tego miejsca ani nie możemy dostać się do jego środka. Z Wadan było już łatwiej. Całkiem dobra droga, czasem jednak jedynie ślady kół na piasku, zaprowadziła nas na wydmy. Z tymi przyszło łatwiej i jak tylko zjechaliśmy w dół z ostatniego pierścienia zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Ktoś lub coś, strasznie się na nas uwziął byśmy wyjechali stąd nie zobaczywszy niczego. Błękitne jeszcze przed chwilą niebo zmieniło swój kolor na beżowy. Zaczęło się ruszać… To nic innego jak tylko burza piaskowa! Zdążyłem jeszcze szybko obrócić auto w kierunku wiatru, by porywiste wiatry nie zdołały go przypadkiem wywrócić. Piach pchał się wszędzie. Między uszczelkami dostawał się nawet do wnętrza auta. Zaraz później przyszły dwa fronty deszczowe, które zderzyły się dokładnie nad nami. Deszcz padał prawie poziomo od wschodu a zaraz później z zachodu. Wnętrze krateru zaczęło wypełniać się wodą. Nie wiedzieliśmy czy jechać do przodu, wracać, czy może lepiej tkwić tak w bezruchu czekając aż sytuacja się poprawi - bo może się i pogorszyć. Strzelające błyskawice wzbogaciły odczuwane przez nas emocje.
Nagle wszystko ustało. Niebo się odsłoniło. Wciąż jednak nie było widać tego, po co tu przyjechaliśmy. Satysfakcją pozostał jedynie fakt, że tu byłem. Nie wiadomo gdzie, nie wiadomo w centrum czego ale byłem. Bo zawsze chciałem być.