Podczas przygotowań do podróży po Afryce trafiłam na to miejsce i momentalnie wpisałam na listę miejsc, które muszę zobaczyć. Mosty wiszące pośród konarów kilkudziesięciu metrowych drzew. No muszę!
Jak wspomniałam w poprzednim artykule na Ghanę nie mieliśmy dużo czasu. Musieliśmy wyselekcjonować co zdążymy i co warto zobaczyć. Park Kakum musiał zostać na tej liście. Spośród innych wyróżnia się tym, że powstał z inicjatywy lokalnych mieszkańców. Choć już sam projekt mostów przygotowało dwóch kanadyjskich architektów. Mosty mają łączną długość trzystu pięćdziesiąt metrów i są zawieszone pomiędzy siedmioma drzewami. Wiszą na wysokości czterdziestu metrów nad ziemią! To jedyna w Afryce ścieżka wśród koron drzew. Nawet zdaje się w Bochni w Parku Uzbornia miała taka powstać ale wyszło jak zwykle.
Poza tak zwanym canopy walk można przejść się na dodatkowy trekking i oglądanie ptaków. Występuje tu ponoć prawie trzysta gatunków latających stworzeń. Dodatkowo gatunki zagrożone wyginięciem, jak na przykład małpa Diana, słoń afrykański czy antylopa bongo. Ciężko je spotkać bo chowają się w głębi lasu, szczególnie przed głośnymi turystami. Co ciekawe w lesie można zostać na noc i spać w domku na drzewie pośród dźwięków lasu równikowego. A wierzcie, że przebywanie w lesie równikowym dostarcza więcej doznań niż niejeden koncert w filharmonii. Parę razy zdarzało nam się spędzić noc w tym hałasie, ciężko było zasnąć!
Dobrze, że powstają takie inicjatywy i znajdują się środki bo w całej Afryce Zachodniej, licząc od Angoli ciężko spotkać jakiekolwiek zwierzę poza hodowlanymi lub upolowanymi wiszącymi przy drodze na sprzedaż. Cała zwierzyna została zjedzona i wytępiona. Wschodnia Afryka zakładając parki narodowe chroni te piękne stworzenia przed nami, ludźmi. W innym wypadku już dawno nie byłoby lwów, żyraf, a wychudzone zaprzęgnięte zebry ciągnęłyby przeładowane wozy ulicami miast.
Wracając do mostów, uwielbiam oglądanie świata z wysokości, czułam się tam jak ryba w wodzie. Nawet Marcin ze swoim lękiem wysokości spisał się na medal.No dobra dosyć tych zachwytów.
Rozczarowanie
Pierwszym rozczarowaniem był fakt, że park okazał się czołową atrakcją turystyczną, do której ciągną tłumy i najlepiej przyjechać wcześnie rano. Wiedziałam, że do Parku Narodowego będzie wymagany bilet wstępu ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, że wejście na mosty linowe odbywa się jedynie w kilkudziesięcioosobowej grupie z przewodnikiem… Nie ma spaceru po lesie, tylko przepychanie się z głośnymi Chińczykami, którzy chcą zrobić jeszcze lepsze zdjęcie. Obrazki były niczym z Giewontu. Po stromych kamiennych ścieżkach spacerowała elegancko ubrana pani na obcasach.
Drugim rozczarowaniem były same mosty. Wyobrażałam sobie, że to będzie kilkugodzinny trekking po lesie, poprzeplatany wiszącymi mostami na trudniejszych odcinkach. Nic bardziej mylnego. Mosty zbudowano niemal w kwadracie, tak by pospacerować nimi pięć minut i wrócić znowu do punktu wyjścia. Przewodnik zapowiedział, że spacer będzie trwał półtorej godziny. Może i trwał ale to dlatego, że co pięć kroków zatrzymywaliśmy się, żeby dołączyła do nas pozostała część grupy, a resztę czasu spędziliśmy przy mostach czekając bo na moście jednocześnie może przebywać tylko pięć osób.
Na ukojenie łez przewodnik pozwolił nam wrócić już samodzielnie. Mogliśmy zaszyć się w lesie równikowym i w ciszy przyjrzeć grzybom, budzącym respekt drzewom, zwisającym z kilkudziesięciu metrów lianom i przebiegającym między nogami jaszczurkom.
Podsumowując, może i ciekawe miejsce do zobaczenia, ale nie ma nic gorszego niż zbyt duże oczekiwania. Potem przychodzi jedynie rozczarowanie.