Bałkany Zachodnie 2013

SKŁAD GRUPY:


Marcin (hOMER) i Dominika oraz Krzysiek (Minor)
Patrol GR Long, kolor: szaro-granatowy

Paweł i Emilia
Patrol GR, kolor: czerwony / 2 tygodnie

EKSPLOROWANE KRAJE:

Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra, Albania, Macedonia, Kosowo.

Czas podróży: 3 tygodnie
Długość trasy: 4,5 tys. km


Bośnia i Hercegovina (informacje o kraju)

Opuszczamy Chorwację gdzie spędziliśmy noc. Drogi przez Bośnię i Hercegovinę ubywa w zadziwiająco szybkim tempie. Kiedyś podróżowało się tu szutrami. Dziś okazało się, że na całym zaplanowanym odcinku jest czarno. Dlatego za Sarajewem odbijamy na zachód w kierunku Treskavicy. Ukazują nam się góry o dość gęstym poszyciu roślinnym. Poszycie to zdecydowanie utrudniło nam eksploracje zboczy. Na traktach górskich powalone drzewa oraz zarośnięte drogi skutecznie uprzykrzały zdobycie szczytu. Pora też dość późna, a w tym kraju nie planowaliśmy dłuższego pobytu, dlatego też wycofujemy się i nocujemy w opustoszałym campie z widokiem na otaczające nas granie, gdzie pobyt umila nam szum przepływającego strumienia.
Podczas jazdy nadal zaobserwować można pozostałości po wojnie w postaci ostrzelanych budynków.
Odczucia są bardzo mocne, gdyż niejednokrotnie dziury po kulach widać na elewacjach nowych domów oraz nie tak dawno powstałych osiedlowych bloków.

  • bih 01
  • bih 02
  • bih 03
  • bih 04

Czarnogóra (Montenegro) (informacje o kraju)

Tegoroczny wyjazd do Czarnogóry rozpoczynamy w kanionie rzeki Pivy lecz pierwszą atrakcją jest rafting kanionem rzeki Tary. Przywiało nas tu w czerwcu głównie z tego powodu, że jest to jedyny słuszny termin na spływ, gdyż poziom wody jest jeszcze bardzo wysoki po zimie, a jednocześnie temperatury otoczenia na plątanie się po górach nie odstraszają. Bierzemy zatem ponton i flisaka,a następnie busem udajemy się w górę rzeki. Spływ trwał niespełna godzinę. Liczne progi na rzece przyczyniły się do całkowitego przemoczenia, dlatego nie strasznym było późniejsze wejście pod wodospad, których podczas rafingu mijaliśmy kilka. Temperatura Tary na ogół jest zawsze bliska 7*C bez względu na porę roku. Teraz kolej na oglądnięcie kilku znanych nam miejsc lecz o innej porze roku. Nie sądziliśmy, że różnice w doznaniach mogą być tak wielkie. Już na pierwszy rzut strzał - gdy wjechaliśmy do kanionu Susickiego naszym oczom ukazało się jezioro, którego kiedyś w sierpniu nie było. Była za to pięknie porośnięta polana. Widać wody śniegowe z Durmitoru ciągle spływają. Zatem ruszamy w Durmitor. Chcemy zobaczyć wodospad na końcu doliny. Po 3-godzinnym marszu nasz cel zostaje osiągnięty, jednak połechtani pięknymi pejzażami strzelistych grani postanawiamy udać się dalej. Przechodzimy zatem koło małego jeziorka by następnie dotrzeć do jeziora Skrcko. Stamtąd już tylko kilka kroków do schroniska, które jednak okazuje się puste i zamknięte. Rozglądamy się po okolicy, a jest po czym, bo z każdej strony otoczeni jesteśmy górami. Nie ma żadnych widocznych szlaków. Nie ma śladów na śniegu, którego coraz więcej. Widać nikt o tej porze roku nie chodzi. Kierujemy się zatem na najniższą przełęcz jaką widzimy, by docelowo dojść do jaskini lodowej w której umówiliśmy się z drugą częścią naszej ekipy. Szczeliny śniegowe ukazują nam nieciekawy obraz, po którym wywnioskować można, że zalega go jeszcze ładnych kilka metrów. Spod niego widać czubki małych drzew, których koron się przytrzymujemy by wspinać się coraz wyżej. Jakby tego było mało błyskawicznie pojawia się burza. Przekonaliśmy się właśnie, że faktycznie w górach o to nie trudno. Trzymając się paznokciami śniegu by nie zsunąć się z powrotem na dół odpalamy nawigację by ostatecznie okazało się, że idziemy w niewłaściwą stronę kierując się na jeden z najwyższych szczytów Durmitoru jakim jest Prutas. Pada jedyna słuszna decyzja w nawarstwiających się problemach jaką jest odwrót.
Jedziemy południową asfaltową pętlą Durmitoru. Z niej obserwujemy nasz przypadkowy i zarazem niezdobyty cel - Prutas. Przy drodze zalega śnieg o wysokości większej od naszych samochodów. Uniemożliwił on nam tym samym przedostanie się boczną drogą do Komarnicy.
Jesteśmy już pod kanionem, który jest ostatnim zeksplorowanym w Europie. Miało to miejsce w latach 70tych. Poziom wody zbyt wysoki. Temperatura niska. Przewodnicy nie zainteresowani tematem bo za dużo osób ginie o tej porze roku. Ubieramy zatem OP2-ki i udajemy się jedynie na głębokość kilkudziesięciu metrów by ocenić z czym się kiedyś będzie trzeba zmierzyć, a tymczasem wracamy w góry. Dzień się kończy a pogoda niepewna więc wbijamy do pustego szałasu pasterzy, w którym zostajemy na noc. Ranne przejażdżki zakończone niepowodzeniem, gdyż znów napotykamy jęzory śniegowe na naszej drodze. Mimo wszystko docieramy wreszcie nad jezioro, a z niego już tylko w dół. Część ekipy zabiera samochody a reszta udaje sie pięknym kanionem którego ściany sięgają blisko 1000 m wysokości. W dole czysty wzburzony strumień z licznymi kaskadami, dopływami i wodospadami. Fragment odcinka biegnie ciekawym przejściem wykutym w skale. Na samym dole przy mostku odnajdujemy stary młyn wykorzystujący siłę dopływu rzeki. Tak - rzeki. Po 13-to kilometrowej wędrówce strumień sporo nabrał na sile.
Paweł z Emilią jadą na wczasy nad morze więc dalej jedziemy sami. Jesteśmy już na czarnym ale tylko po to by szybko z niego zjechać na drugą stronę doliny, którą wiodła główna droga. Tam górskimi szutrami plączemy się kilka godzin by przejechać do kolejnej doliny rzecznej. Efektem finalnym okazuje się, że droga zawiodła nas na czyjeś podwórko. Malutki domek zbudowany ze wszystkiego a przed nim oczekujący już na nas właściciele. Starsze małżeństwo przyjeżdża tu na większą część roku by na zimę wrócić do stolicy. Mają ogród warzywny, zbierają zioła i wszystko starają się zapewnić sobie sami włącznie z pieczeniem chleba bo do najbliższego sklepu to pół dnia drogi samochodem. Nie jest to odosobniony przypadek. Życie w górach dokładnie tak właśnie wygląda.
Po gościnie przysuwamy się do albańskiej granicy by zrobić pętle w sąsiedztwie gór Przeklętych. Startujemy z jeziora by na sąsiednie jezioro wrócić. Część trasy jedziemy nocą, gdyż od kilku godzin bezskuteczne szukaliśmy równiejszego miejsca na rozłożenie bazy. Rankiem do auta dosiadają się nam towarzysze ze stolicy. Oni również mają domek w górach i kierują się do niego by ocenić jego stan po zimie. Szli pieszo, gdyż ich auto nie pozwalało na przekroczenie tej drogi w inny sposób. Wysadzamy ich przy gospodarstwie, a sami jedziemy dalej... lecz nie za daleko. Kolejny jęzor śniegowy. Próbujemy poszukać alternatywy ale znajdujemy tylko garści łusek. Kamienie są zbyt wielkie i nie ma opcji. Najgorsze jest to że widzimy już przełęcz, za którą jest nasz cel. Brakło do niej kilometra i kilku kolejnych w dół do jeziora. Jednym autem bez asekuracji odpuszczamy temat tym bardziej, że w okolicy ani jednego drzewa, do którego można by przypiąć się wyciągarką. Pół dnia straty na powrót tą samą drogą, ale jesteśmy nad drugim jeziorem. Oba z ostatnich jezior to pozostałości lodowcowe w majestatycznym otoczeniu strzelistych górskich grani z czego jedno pasmo stanowi granicę z Albanią.
Ponownie spotykamy się z Pawłem i Emilią. Jedziemy zatem na dwa ostatnie punkty. Pierwszy z nich to czarnogórski Blue Eye będący źródłem głębinowym w korycie istniejącej już rzeki tymsamym zasilający ją dodatkową dużą ilością wody. Woda o temperaturze bliskiej zera.
Niespełnionym marzeniem jest dotarcie do doliny Valbone w Albanii. Zawsze było tam nie po drodze tak jak i teraz. Dlatego decydujemy się na nielegalne przekroczenie granicy bo z Czarnogóry jest tam najbliżej. Droga wiła się ku przełęczy ale na koniec co?
Jęzor śniegowy skutecznie uniemożliwił nam jej przekroczenie. Do granicy udajemy się zatem pieszo, by z polany raczyć się widokami Gór Przeklętych. W dolinę nie schodzimy. Brak czasu na tak długą podróż.

  • montenegro 01
  • montenegro 02
  • montenegro 03
  • montenegro 04
  • montenegro 05
  • montenegro 06
  • montenegro 07
  • montenegro 08
  • montenegro 09
  • montenegro 10
  • montenegro 11
  • montenegro 12
  • montenegro 13
  • montenegro 14
  • montenegro 15
  • montenegro 16
  • montenegro 17
  • montenegro 18
  • montenegro 19
  • montenegro 20
  • montenegro 21
  • montenegro 22

Albania (informacje o kraju)

Wjeżdżamy północną granicą próbując bocznej trasy przez góry rozpoczynającej się za Vermosh. Od lokalesów dowiadujemy się, że nie jest to możliwe ale nieraz przekonaliśmy się, że nie doceniają oni naszych samochodów. Tym razem się nie udaje i zjeżdżamy nad rzekę. Tam do naszego ogniska dołącza właściciel terenu, na którym postanowiliśmy zostać na noc. Po posiadówce umawiamy się u niego na śniadanie. Tam też poznajemy jego żonę i córki. Rankiem okrążamy Góry przeklęte próbując bezskutecznie znaleźć skrót - na co tracimy koło 4 godzin i wjeżdżamy w sam ich środek do Teth - tym razem za dnia, gdyż w dolinie Boge robimy kolejny nocleg. Oglądamy wioskę, w której odnajdujemy stary młyn, monastyr i niestety liczne pensjonaty. Dzikość Teth z dnia na dzień traci swój oryginalny kształt. Popołudniem kierujemy się na pobliski wodospad. Trasa piesza zajęła około 1,5 godziny lecz sam widok był zdecydowanie mniej atrakcyjny niż ujście wody z wodospadu do rzeki, przy której pozostawiliśmy auta. Dopada nas noc lecz konfiguracja terenu pozwala nam jedynie zmontować obóz na poboczu drogi. Poszukiwania atrakcyjności musieliśmy odpuścić z uwagi na dość późną porę oraz uszkodzenie elementu zawieszenia w Pawła aucie. Rankiem Paweł udaje się do spawacza o którym dowiedział się od spacerującego obok naszego obozu lokalesa. Po kilku godzinach oczekiwania na Pawła udaliśmy się nad rzekę. Okazało się bowiem, iż procedura zespawania wahacza w górach nie jest tak prosta jak przy wybrzeżu, gdzie spawaliśmy kolejny wahacz Pawła. Gdy ów spawacz został odnaleziony okazało się, że spawarka dostaje zbyt mały prąd. Nie zastanawiając się dłużej, spawacz wrzuca sprzęt na osiołka i razem wędrują do kolejnej wioski oddalonej o kilka kilometrów. Docierają do transformatora. W międzyczasie spawacz wykonuje telefon z zapytaniem czy może odpiąć wioskę od prądu. Pada odpowiedź i spawacz odpina gruby przewód odpinając wioskę, potem kolejną, podpina spawarkę i z wdziękiem oddaje się swojej pracy. W tym czasie żona lokalesa przepiera Pawłowi koszulę, gdyż po tych kilometrach w wielkim słońcu cała została przepocona. Mówił, że pachniała przepięknie... aromatem górskich ziół. Nie dane nam było jednak tego doznania doświadczyć gdyż Paweł w tym samym słońcu musiał z powrotem do nas wrócić czego efektem było ponowne jej przepocenie.
Odpuszczamy planowany prom nad Komani i kierujemy się ponownie nad wybrzeże. Najpierw na brzydkie plaże poniżej Dures, a później na klifowe wybrzeże półwyspu Kepi i Rodonit. Tam pozostajemy na zachód słońca po czym penetrujemy kilkukondygnacyjne bunkry zatopione w wybrzeżu. Po śniadaniu Paweł z Emilią wracają do Polski. My natomiast jedziemy do Kruji i ponownie odwiedzamy bunkry skalne.
Awaria samochodu - tym razem trafia na nas i to dokładnie ta sama przypadłość. Urwany wahacz zmusza nas do zmiany trasy i jedziemy naprawić go w Burrel. Sympatyczne pogawędki z mechanikami podczas prac przyczyniły się do werdyktu kosztów usługi równych zeru. Częstujemy zatem chłopaków zimnymi piwami i udajemy się w dalszą trasę.
Rankiem po nocy nad rzeczką męska część ekipy w osobie Marcina i Krzyśka udaje się do pobliskiego sklepobaru po jajka i mleko. Jajka udaje się nabyć dopiero kilka kilometrów dalej, ale z mlekiem trzeba było kombinować. Tam zakupy wyglądają tak, że należy wejść za blat i samemu sobie grzebać po lodówkach bo nie ma szans by się dogadać w naszym języku. No ale mleka nie ma. Wpadamy zatem na pomysł by podejść do jakiegoś gospodarstwa. Po symulacji gestami dojenia krowy właściciel zaprasza nas do środka. Tam jego córka kartkując zeszyt do angielskiego, próbuje nas uraczyć rozmową. Po kilkudziesięciu minutach, żona gospodarza przynosi nam 2 szklanki kefiru i 2 szklanki pysznego soku. Delikatnie próbujemy jej wytłumaczyć, że chcieliśmy zwykłe mleko i nie na miejscu tylko z kaucją. Uspakaja nas twierdząc, że trzeba jeszcze poczekać. Po kolejnych kilkudziesieciu minutach dostaliśmy półtora litra kefiru 🙂 W obozie czeka na nas Dominika, która w tym czasie została odwiedzona przez lokalnych mieszkańców i obdarowana garściami warzyw.
Pora na park Lure. Kilka lat temu nie zdołaliśmy w niego wjechać. Jest dość trudny. Tym razem obieramy łatwiejszą trasę. Przebywszy jej większą część docieramy do zwalonych na drogę dwóch głazów. Nie da się pomiędzy nimi zmieścić. Przywiązujemy zatem jednego do wyciągarki i przesuwamy powoli w stronę jeziora. Z pomocą nam przychodzi dwóch pasterzy spędzających właśnie owce z łąk. Razem zdołaliśmy utorować drogę. Pozostał nam tam jeszcze poranny spacer ciekawym wąwozem i już kierujemy się w dalszą drogę.
W barze zakupujemy kilka koniecznych produktów i otrzymujemy wskazówki dalszej wędrówki. Okazały się one jednak błędne, dlatego musimy się trochę cofnąć. Omijamy wysokie pasmo i kilkadziesiąt kilometrów dalej wjeżdżamy na kolejne ciekawe odcinki. Mijamy czynne kopalnie chromu zlokalizowane na wielkich górskich zboczach, po czym kierujemy się na nocleg nad jeziorem. Wiele godzin odcinków górskich zaprowadza nas na cmentarzysko MIGów. Mimo, że żołnierze nie wpuścili nas do bazy zdołaliśmy zrobić kilka fajnych zdjęć.
Docieramy do Apollonii. Są to ruiny najstarszej greckiej świątyni w basenie morza śródziemnego. Obok niej XIIIwieczny monastyr. Wszystko zamknięte bo już dopada nas zmierzch. W monastyrze tylko ochrona. Panowie jednak wpuszczają nas do środka i zapraszają na nocleg. Po wspólnej kolacji rozkładamy się w przedsionku kaplicy wypełnionej prastarymi ikonami. Wcześniej ochroniarze skrupulatnie pokazali nam całość kompleksu.
Rankiem kierujemy się w stronę morza. Tam oglądamy ponadnaturalnie wyrzeźbione wybrzeże po czym przekraczamy przełęcz Llogara by zjechać w basen morza Jońskiego. Znajdujemy wspaniałą plażę, na której jesteśmy sami. Otoczona skałami a dostęp tak trudny, że nasze auto ledwo sobie z nim poradziło. Jedziemy wzdłuż plaż wybrzeża, mijamy Sarandę by ostatecznie zanocować nad Blue Eye. Błękitne oko jest głębinowym źródłem o lazurowych kolorach, które w szczytowym momencie biło z prędkością 7,2 m3/sek. Ponoć wrzucony w nie kamień wypływał z powrotem na powierzchnię. Woda niestety tak zimna, że trudno o jakiekolwiek eksperymenty z nurkowaniem.
Zbliżamy się do greckiej granicy po czym docieramy do muzeum i cytadeli w Gjirokastra. Tam zwiedzamy stare lochy, wierzę zegarową oraz liczne zakamarki. Dziś mieści się tam muzeum poświęcone okupacji Niemieckiej i Włoskiej.
Jadąc wzdłuż kanionu Vjosy, docieramy nad gorące źródła. Tam fundujemy sobie kolejny spacer wypełnionym wodą kanionem, po czym wracamy do aut i okrążamy Park trasą, która średnio nadaje się na przekraczanie jej samochodem. Jest to stokówka o sporym nachyleniu a do tego tak wąska, że nierzadko budziła lęk. Dopada nas noc. Zjeżdżamy zatem z gór i kierujemy się na główną drogę. Główną niestety jedynie z nazwy bo jest wcale nie lepsza od tej wokół parku. Na szczęście jest już na tyle ciemno, że kompletnie nie widać zagrożenia poruszania się nią. Docieramy jednak bezpiecznie nad kanion rzeki Osum który rankiem jawi się nam wspaniałymi doznaniami. Miał być rafting jednak nasz ponton odmówił posłuszeństwa. Do tego zaczęło padać. Rezygnacja okazała się strzałem w dziesiątkę, gdyż stan wody był na tyle mizerny, że większość odcinka 16 km musiałoby się transportować ponton w rękach. Przerwać spływu się nie dało. Kanion ma blisko 100 m wysokości.
Przed nami już ostatni odcinek drogowy i wpadamy na kolejną główną trasę która zaprowadzi nas do Macedonii. Odcinek ten jest na tyle trudny, że na jednym zakręcie mimo zachowania wielkiej ostrożności... ucieka nam tylne koło. Oczywiście trasa też stokowa. Minor - który wtedy prowadził - sprawnie wyprowadza auto na ślad drogi i po opanowaniu emocji ruszamy dalej. Łatwo nie było. Momentami nie było w ogóle drogi. Jednak w końcu docieramy do wspomnianej wcześniej głównej.
Droga jest wyboista ale można jechać szybciej bo jest szersza i bezpieczniejsza. Wtem mija nas grupa Czechów na motorach z niemiłą informacją: nie przejedziecie!
Okazuje się, że im się udało lecz tylko dla tego, że mają jednoślady i krajem drogi zdołali je przeprowadzić zanurzając się jedynie do kolan. Powodem zamknięcia przejazdu jest osunięta ściana zbocza na drogę na skutek krótkiej ulewy. Nie poddajemy się i jedziemy dalej.
Mija nas Toyota z Czechami, którzy wracają z ww. przeszkody próbując i nas nawrócić. "Musicie wracać. Trzeba się cofnąć kilka godzin i objechać pasmo z drugiej strony". Marcin wracać się nie lubi, czasu na takie zabiegi również nie ma, więc jedziemy dalej.
Na miejscu widzimy lokalnych, transportujących towary z jednej strony przeszkody na drugą do oczekujących już na nie samochodów.
Podjęliśmy decyzję - a w zasadzie Marcin podjął wjeżdżając w to błoto i topiąc auto w kamienistej mazi aż po drzwi. W tym momencie przypominamy sobie, że lina wyciągarki ma urwane mocowanie ale jest już za późno na odwrót. Marcin leżąc na masce rozplątuje linę, a Krzysiek umiejętnie ją klinuje. Do auta nie da się podejść ani z niego wydostać. Lokalni kręcą to na telefonach, śmiejąc się z naszej głupoty.
Zaczepiamy się o stojącą po drugiej stronie Toyotę i kilkuminutowa akcja kończy się sukcesem. Urwaliśmy jedynie wentyl opony ścinając go o kamienie mieszające się w błocie.

  • albania 01
  • albania 02
  • albania 03
  • albania 04
  • albania 05
  • albania 06
  • albania 07
  • albania 08
  • albania 09
  • albania 10
  • albania 11
  • albania 12
  • albania 13
  • albania 14
  • albania 15
  • albania 16
  • albania 17
  • albania 18
  • albania 19
  • albania 20
  • albania 21
  • albania 22
  • albania 23
  • albania 24
  • albania 25
  • albania 26
  • albania 27
  • albania 28

Macedonia (informacje o kraju)

Kraj ten jak i ostatnio traktujemy niestety bardziej po macoszemu z uwagi na wyczerpane limity czasowe. Z jeziora Prespa przekraczamy góry i dostajemy się nad malowniczo piękne jezioro Ochrydzkie by docelowo dotrzeć do Ochrydu. Tam czas spędzamy spacerując po starówce oraz na kąpielach w krystalicznie czystym jeziorze o przejrzystości kilkunastu metrów. Woda optymalnie ciepła mimo sporej wysokości jeziora nad poziomem morza bo ponad 600 m.
Znad jeziora kierujemy się do parku Mavrowo. Po drodze mijamy zalane rzeką łąki i lasy. To już naturalny krajobraz dla tych terenów.
Krętą drogą docieramy wreszcie nad jezioro o tej samej nazwie jak sam park. Jezioro okazuje się specyficznym zalewem. Powstały zbiornik zalał stary monastyr, który dziś jest wizytówką tego miejsca.
Z Mavrowa próbujemy dostać się górskimi traktami do Kosova. Droga wiedzie kanionem wzdłuż rzeki. Po drodze zatrzymuje nas Policja graniczna ze zlokalizowanej tam swojej placówki.
Gdy mundurowi pakują na pikupa swoje kałasznikowy, komendant wnikliwie sprawdza nasze dokumenty.
Spodziewaliśmy się problemu bo na wjeździe do Macedonii nie wbili nam żadnych pieczątek w paszporty, ale nie to okazało się być problemem.
Nie możemy przekroczyć granicy w tym miejscu. Nici z gór i min w Kosovie. Zostaliśmy nawróceni na kolejne przejście graniczne argumentując, że to przejście nie jest dostępne dla turystów.

  • macedonia 01
  • macedonia 02
  • macedonia 03
  • macedonia 04
  • macedonia 05
  • macedonia 06

Kosovo (informacje o kraju)

Wjazd do Kosova nie stanowi problemu. Należy wykupić sobie jedynie ubezpieczenie na samochód, którego nie znajdziesz w naszych zielonych kartach. Koszt to zaledwie 30 E. Po tym zabiegu granica jest już dla nas otwarta.
Droga ciągnie w dół. Nasz samochód powoli odmawia posłuszeństwa. Słabo reaguje na pedał gazu. Przypuszczalnym powodem jest zapchanie się smogu w zbiorniku paliwa, zapchaniem filtra powietrza albo filtra paliwa.
Problem techniczny jak i czasowy nie pozwala nam na cofnięcie się w góry. Do tego pogoda się łamie więc odpuszczamy temat i udajemy się przez stolicę do granicy z Serbią.
Zjeżdżamy z gór i jedziemy strasznie nudnym asfaltem przez zurbanizowane tereny. To pewnie też jest powodem, że nie dane nam było zobaczyć żadnych zniszczeń powstałych w trakcie wojny i wszelakich zamieszek, które trwają tam przecież aż po dziś dzień. Oderwanie się bowiem Kosova nie zostało uznane przez Serbię do chwili obecnej i jak to jej rząd określił - nie nastąpi nigdy.
Kosovo w ponad 90% zamieszkałe jest przez Albańczyków co widać na każdym kroku w postaci wywieszonych flag. Własną flagę posiada dopiero od niedawna. Granica coraz bliżej.
Mimo, że poprosiliśmy celnika o niewbijanie pieczątek do paszportu na wjeździe do Kosova, to na wyjeździe pojawia się kolejny problem. Na szczęście miły celnik nas o nim uświadamia i sam sugeruje sprytne rozwiązanie. Okazuje się bowiem, że gdybyśmy Serbom dali na granicy paszporty to by nas i tak nawrócili i nie wpuścili do siebie. Dlatego rozwiązaniem tego problemu przy kontroli paszportowej jest okazanie jedynie dowodu osobistego. Całość sprawy wyglądała podejrzanie jednak poszło zdecydowanie i sprawnie.

STATYSTYKI

.
Przebyta trasa 4460 km
Spalone paliwo 602 litry
Średnie spalanie /100 km 13,5 l
Długość wyjazdu 23 dni
Koszt całkowity wyjazdu za załogę 3 os. 7 tys. zł
.
Koszty / samochód paliwo
autostrady
ubezpieczenia OC
3700 zł
100 zł
132 zł
Koszty / osobę ubezpieczenie 58 zł
rafting Tarą 130 zł
zakupy spożywcze 520 zł
bilety / wejścia 35 zł

restauracje

130 zł

pamiątki

170 zł