SKŁAD GRUPY:
Marcin (hOMER) i Dominika oraz Krzysiek (Minor) Patrol GR Long, kolor: granatowo-żółty |
TRASA PODRÓŻY:
Polska > Ukraina > Rosja > Ałtaj > Mongolia > OBJAZD BAJKAŁU > Ukraina > Polska
Czas podróży: 3 miesiące
Długość trasy: 25,4 tys. km
Rosja Ałtaj (informacje o republice)
Ciężki tranzyt przez Syberię naznaczył nas ukąszeniami setek komarów. Nie bez przypadku pierwsze kroki w tej podróży postanowiliśmy postawić w Mongolii. Syberia bowiem przesiąknięta była moskitami aż do cna. Gdy dojechaliśmy do Nowosybirska, zmieniliśmy opony i skierowaliśmy się na południe. Tam pojawił się pierwszy cel czyli Jezioro Teleckie znajdujące się już w Republice Ałtaju. Być nad jeziorem to jedno lecz przejechać wzdłuż niego to drugie. Przetrząsanie terenu zaczęliśmy od północnej jego strony. Wszyscy napotkani w ałtajskich lasach twierdzili, że jednak jest to niewykonalne lecz łatwo się nie poddawaliśmy. Strumieniami rzek, gęstymi lasami docieraliśmy do miejsc, z których musieliśmy wracać ale zawsze pojawiała się jakaś nowa szansa. Gdy spotkaliśmy bagna a na zarośniętych już drogach leżały powalone drzewa odpuściłem. Mimo faktu, że południowa strona jeziora była na wyciągnięcie ręki. Przejechaliśmy większą część odcinka. Brakło nam zaledwie 13 kilometrów do jeziora a 30 do jego południowego wybrzeża. Bywa i tak, że trzeba wrócić i podgonić tam asfaltem jednak w tym przypadku pętla miała ponad 700 kilometrów. Niby dużo, ale w dobie tego co nas jeszcze czeka i tego co już przejechaliśmy, nie wzbudziło w nas wielkiego przerażenia tym bardziej, że objazd wiódł Traktem Czujskim, którego szkoda nam było odpuścić a teraz zostaliśmy na niego skazani. Tam pokonaliśmy kilka większych przełęczy jednak bez żadnego oporu, gdyż dziś cały odcinek jest już asfaltowy. Po prawej i lewej stronie piękny Ałtaj. Nie ma co zwlekać. Skręcamy w bok i Czerwonymi Wrotami wkraczamy w magiczną krainę. Droga woła o pomstę do nieba a będzie tylko gorzej. Wielkimi serpentynami zjechaliśmy w dolinę gdzie spędziliśmy dwa dni domykając pętlę. Bardziej interesowało mnie pasmo znajdujące się u styku Mongolii i Kazachstanu. Mieliśmy dwie drogi do wyboru. Pech chciał, że zaczęliśmy nie od tej co trzeba i zmiotła nas straż graniczna, tym samym pozbawiając nas możliwości zaplanowanego przejazdu. Tam przemaglowały nas trzy służby co trwało do późnych godzin nocnych.
Mongolia (informacje o kraju)
Wjazd do Mongolii w Taszancie leżał pod niewielkim znakiem zapytania, gdyż oficjalnie przyjęte jest, że jedynym przejściem granicznym dla innastrańców jest Altanbulag. Za nic nie było nam ono teraz po drodze więc postanowiłem zaryzykować z zamierzonym skutkiem. Granica. Niby tak niewiele a tak wiele. Krajobraz zmienił się diametralnie. Nagle pozbawiony został wszystkiego. Gdzieś w dali majaczyły wysokie szczyty Ałtaju i pojedyncze wzniesienia jednak czegoś ciągle nam brakowało. Chodziło o roślinność. Po skalistym podłożu poruszaliśmy się przez cały ten kraj. Drobniej bądź mniej skruszone gleby występowały jedynie w częściach graniczących z Rosją i wysoce wysuniętych na północ. Zaczęło się niezbyt ciekawie gdy chcieliśmy zrobić trekking na lodowiec leżący u stóp najwyższego szczytu kraju. Chüjten, bo o nim mowa, okazał się być trudniej dostępny niż przypuszczałem. Po pierwsze wymogiem są permity z wojska. Zaczęliśmy je zatem organizować by nie powtórzyć przykrej niespodzianki z Ałtaju lecz czas oczekiwania z uwagi na niedawny wypadek śmiertelny, znacznie się wydłużył. Wizę mamy jedynie na miesiąc. Nie wiadomo czy uda się ją przedłużyć dlatego odpuszczamy. Skierowaliśmy się na jeziora otoczone wydmami. Tam rozpoczęła się przygoda z nauką jazdy po piasku. Brak drzew i asekuracji innego samochodu powodował ciarki na plecach. Wiele miejsc dało się ominąć jednak przychodzi taki moment, że albo do przodu albo... no właśnie. To ten momenty gdy nie mamy już wyboru. Jazda po piasku zaliczona. Do przyjemności w takich warunkach to nie należało tym bardziej, że nie wiadomo gdzie nas koła zaniosą i czy aby nie zostaniemy, gdzieś na bezludziu na zawsze. Po przejechaniu kilku pasm górskich, gdzie czasami pojawiały się nawet drzewa dotarliśmy wreszcie do Gobi. Gdy ostatnie góry odsłoniły nam panoramę na pustynię, wszyscy zamarliśmy i równo pomyśleliśmy o jednym. Co my tu u licha robimy sami. Może ta perspektywa, która odsłoniła nam tą pustynię nam wystarczy? Możemy już wracać? Ciężki to był moment jednak później tylko byśmy żałowali. Gaz w podłogę i po całodziennej jeździe skalistym piachem, w temperaturach rzędu 50*C, dotarliśmy do Parku Narodowego Eej Khairkhan. W przeciągu całego tego dnia nie spotkaliśmy żywej duszy. Jedynymi oznakami, że ktoś tam jednak kiedyś był, były pojedyncze ślady pojazdu oraz szkielety zwierząt. Dróg na Gobi jest wiele. Wszystkie jednak są jedynie namiastką tego co możemy sobie wyobrazić pod tym określeniem. Stanowią one bowiem delikatnie ubite dwa ślady podłoża wskutek przejazdu kół kilkoma samochodami. Czasem jednego auta. Część z nich nagle się kończy bez powodu. Część niknie przy przejazdach przez wyschnięte koryta rzek. Czasem jednak sami wytyczaliśmy nowe odcinki takich dróg. Skorpionów nie było. Węże i jaszczury owszem. Później pojawiły się przeróżnych maści koniki polne i im pochodne, które nie skakały. Inne z kolei latały. Były i gryzonie jak szczekuszki, skoczki pustynne lecz największy podziw budziły ptaki. Od kolorowych kaczek, przez żurawie stepowe na orłosępach i sępach kończąc. Te ostatnie potrafiły mieć rozpiętości swych skrzydeł przekraczające dwa metry. Przemierzanie pustynnych i półpustynnych obszarów Gobi to nierówna walka. Dała nam za to mnóstwo satysfakcji z dokonania tego przejazdu. Są tam miejsca piękne jak skały o nienaturalnych barwach, piaszczyste wydmy ulokowane tuż przy wysokich górach czy jeziorach ale i gigantyczne przestrzenie, jakby płaskie ale zmącone pojedynczymi wzniesieniami. Za wzniesieniami jednak nadal nic. Ogrom tej nicości trochę przeraża bo bywają okresy kilkudniowe, gdzie nie spotyka się nikogo, jednak pozwalają też się wyłączyć od otaczającego nas świata. Ślady dinozaurów odnaleźliśmy jedynie w muzeach. Były natomiast petroglify, ruiny starych miast, półszlachetne kamienie i skamieliny leżące gdzie popadnie.
Poza pustynną stroną, Mongolia ma też inne ciekawostki. Byliśmy bowiem na trzech wulkanach, oczywiście już nieczynnych lecz nadal robiących wrażenie. Ale to nadal nie wszystko. Gdy człowiek zmęczy się tą pustynią ucieka na północ. Tam pojawia się życie zarówno w formie roślinnej, jak i w zwierzęcej. Pewnie że na Gobi są i wielbłądy i antylopy i nawet niedźwiedzie (tych ostatnich akurat nie spotkaliśmy), lecz zielona północ ukazuje to obficiej. Łapiąc zatem dech w piersi kierujemy swe koła na najdalej wysuniętą część Mongolii - nad jezioro Chubsuguł. Nie obieramy jednak drogi najprostszej, jak czyni to większość napotkanych turystów. Zachodnią stroną przez piękne góry i rzeki, na których nie ma mostów dostajemy się w obszary, gdzie znów przestajemy widywać turystów, czasami nawet lokalesów. W tak pięknych okolicznościach przyrody upływają nam dni. Czasami było naprawdę ciężko. Drogi się rozpływały a raz utknęliśmy w kurzawie na kilka godzin. Morale opadały. W takich przypadkach z każdym kilometrem wyczekujemy na połączenie z jakąś lepszą drogą lecz o asfaltach można tu jedynie pomarzyć. Niech będzie chociaż odrobinę twarda... Dotarliśmy do Białego Jeziora (Tsagaannuur) i było to najdalej wysunięte miejsce na północy Mongolii na naszej trasie. Tam żyje koczownicze plemię ludu Tsaatan. Zajmują się hodowlą reniferów. W porze letniej reniferom jest jednak na tyle gorąco, że zabierają je w wyższe partie gór. Tam można dojechać jedynie konno bądź zajść pieszo. Nam skończyły się żywe pieniądze na wynajęcie koni a ja dodatkowo przerażony pewnymi odcinkami po trawersach, którymi mieliśmy jeszcze wracać postanowiłem odpuścić bo zbierało się na deszcz. Samo plemię jest już nieco zmanierowane komercją. Wybierają się tam wycieczki konne, które później jeszcze widywaliśmy, organizowane przez agencje posiadającą na to wyłączność. Szkoda. Jednak każdy dąży do poprawiania swoich warunków bytowych i nie możemy mieć do nikogo o to żalu. My zatem kierujemy się nad jezioro Chubsuguł. Mam nadzieję, że droga będzie przejezdna. W przeciwnym wypadku znów powrót setkami kilometrów. Szybko jednak mój plan został zweryfikowany bagnami. Na horyzoncie pokazał się niewielki samochód terenowy. W środku 11 osób ale najważniejsze, że jadą tam gdzie my! Pokazali nam drogę lecz mimo większych naszych możliwości jezdnych postanowiliśmy dotrzymywać im kroku. Gdy grzęźli, wyciągaliśmy ich, gdy im było ciasno - a było, zabraliśmy kilka osób na nasz pokład. Pojawiły się góry a co za tym idzie, ślady niedźwiedzi. Tych też nie spotkaliśmy. Jadąc doliną kilkukrotnie przeprawialiśmy się przez rzekę. Natomiast najgorszym był przejazd przez namokniętą przełęcz. Tam byliśmy już sami, gdyż nasi towarzysze w połowie odcinka zrobili sobie jednodniową przerwę. Samo jezioro bardzo ładne, dzikie, zero ludzi. Woda jednak bardzo zimna co wróżyło, że na Bajkale będzie podobnie. W końcu to mniejszy brat Bajkału. Trasa wybrzeżem jest bardzo dużym wyzwaniem. Co polana tam bagna. Wjazd do gęstego lasu również kończy się wklejkami po progi. Tam pojawiły się pierwsze symptomy padnięcia wyciągarki lecz wszystko zakończyło się szczęśliwie.
Rosja i Bajkał (informacje o kraju)
Mongolia zmusiła nas do usunięcia kilku poważnych usterek powstałych na trasie w naszym samochodzie. Mieliśmy przeciekający bak, uszkodzone zawieszenie i kilka innych drobiazgów jak nadszarpnięty napęd przednich kół. Wszystko załatwiliśmy w Ułan Ude. Jednak część bolączek powróciła ochładzając trochę zapał na objazd Bajkału. Bak ponownie zaczął przeciekać, napęd chrobotał. Trasa wschodnia nie pozostawia jeńców więc dobrze by auto było zrobione na tip-top. Tak jednak nie było ale nie poddamy się bez walki. Pierwsze setki kilometrów uciekały błyskawicznie. Najpierw tony asfaltów doprowadziły nas nad brzeg jeziora. Już wtedy odniosłem wrażenie, że się spełniłem. Bajkał był moim kilkuletnim marzeniem! Zagarnąłem garście żółtego piasku i wyłożyłem się na plaży wpatrując się w otchłań wielkiej wody. Był reset i ładowanie baterii przed dalszą częścią podróży. Droga wkrótce się pogorszyła lecz nadal były to szerokie jak autostrada szutry. Wszystkie znaki na niebie i ziemi, podpowiadały mi że to będzie bułka z masłem. Widać Rosjanie nie próżnują i droga dziś wygląda wręcz idealnie. W głowie kreowały się wizje stuprocentowego sukcesu jednak czym jest taki prosty sukces? W sumie szkoda, że tak gładko idzie.
Nie trzeba było długo czekać. Zaledwie po kilkuset kilometrach dotarliśmy do rzeki Barguzin. Oglądnęliśmy ją z każdego dostępnego nam miejsca i zdecydowaliśmy spędzić nad nią noc z nadzieją zaobserwowania innych aut jak ją przekraczają. Do południa dnia kolejnego nic nie nadjechało dlatego zdecydowałem się na ryzyko by zawalczyć z jej nurtem samemu. Najpierw sprawdziliśmy pieszo jej głębokości na poszczególnych jej fragmentach. Obraliśmy trasę przejazdu i... i przejechaliśmy. Ciężko nie było ale nie było też łatwo. Zaraz później wjechaliśmy do Parku i tam zaczęły się przygody. To Zimnik 110. Każdy rosyjski OFFroadowiec go zna i chyba budzi w nim grozę. Tam nie zapuszczają się zbłąkani turyści. Tam zaczyna się prawdziwa a zarazem piękna tajga i towarzyszące jej niedźwiedzie brunatne w okazałych rozmiarach. Odcinek ten wyłączony też jest z obszarów zamieszkałych. Są tam jedynie kopalnie szlachetnych kruszców jak złoto czy srebro ale też i kamieni. Te kopalnie były dla nas swoistą ostoją. Była bowiem szansa, że w razie przykrego incydentu, kogoś tam jednak spotkamy. Nic bardziej mylnego. Cały dzień jazdy i nic. Dopiero nocą dojechały nas dwa gruzawiki jadące do kopalni. Kierowcy pośmiali się tylko z nas, że skoro już zatrzymały nas kamienne głazy na brodach, to nie mamy szans przejechać odcinka. Lepsza część drogi zaraz ma się skończyć a potem będzie tylko gorzej. Spędziliśmy tam noc. Rankiem kierowca ciężarówki oznajmił nam, że za skrętem na kopalnie nie mamy już na kogo liczyć. Nie działają tam telefony, nie spotkamy też człowieka. Droga była coraz gorsza, jamy wypełnione wodą, błota, bagna. Wklejka, wyciągarka, wklejka i budowanie przejazdów. Wszystko pochłonęło nas tak, że w kolejnym dniu zrobiliśmy jedynie około 12 kilometrów. Traciłem nadzieję. Nadzieję na wszystko bo powrót również był mi nie w smak. Dlatego zarządziłem trekking. Sprawdzimy drogę pieszo by ocenić, w którą stronę będzie łatwiej się wydostać z tego dziadostwa. Myśl o spacerujących dokoła nas niedźwiedziach nie nastrajała pozytywnie. Dysponowaliśmy jedynie petardami hukowymi, podczas gdy kierowcy gruzawików raczej podróżowali z bronią i telefonami satelitarnymi. Odwaga czy brak rozsądku? Bez względu na odpowiedź, polecam każdemu to piękno otaczającej nas tam tajgi. Krystaliczne rzeki, gęste mchy, powalone drzewa i bagna mają wielki urok. Gdyby nie osłabione wszystkim morale chętnie zostałbym tam dłużej. Wtedy marzyłem jedynie o tym by wreszcie się to skończyło. Przebrnęliśmy ostatnie bagna i dojechaliśmy do rzeki. Wszystkie rzeki na tym odcinku do tej pory pokonywaliśmy w poprzek. Teraz musieliśmy się zmierzyć z rzeką, którą trzeba przemierzyć wzdłuż. Sramnaja. Tą nazwę zapamiętam do końca życia. Gdy ma niski poziom a taki właśnie miała, to nie stanowi większej przeszkody. Dla dużych ciężarówek pewnie jest wyzwaniem, dla Patrola niekoniecznie. Dla mnie istotnym był fakt, że skończyły się bagna. Po kamieniu twardo. Kamień nawet dużych rozmiarów, odpowiednim sposobem da się przestawić gdy przeszkadza, błota nie wysuszysz. Kilkugodzinna walka zaowocowała wreszcie wyjazdem na równą drogę i właśnie w tym to miejscu można skorzystać z uroku ciepłego źródła, które rozpoczyna tam swój bieg. Estetycznie wykonany drewniany basenik, czekał pusty na nasz przyjazd. Kolejne bagna oglądaliśmy już tylko z drogi. Gdy dojechaliśmy do BAMu było już równo. Mieliśmy wprawdzie jechać do Tyndy ale po pierwsze kończył się nam już czas a po drugie po prostu mieliśmy już dosyć przygód terenowych. Dokończenie pętli bajkalskiej jest juz proste. Istotą przejazdu jest jedynie Zimnik 110 lecz drugim atutem przejazdu dotknięcie Leny. W tym miejscu jeszcze tak małej, że ciężko uwierzyć, że po 4 tysiącach kilometrów nabierze rozmiaru sięgającego 20 kilometrów swej szerokości.
Podczas podróży po Buriacji towarzyszyły nam wszędzie oznaki szamanów. Wszędzie ovo, wszędzie powiewające niebieskie szarfy. Tworzy to wspaniałe doznania. Człowiek wie, że jest w innym i obcym sobie miejscu. Idąc tym tropem pojechaliśmy na Olchon czyli największą wyspę Bajkału. Wcześniej jednak jeszcze wybrzeżem od strony południowej dojechaliśmy do podnóża gór, które stanęły nam na przeszkodzie podczas próby ich pokonania od strony północnej. Olchon zaś to koniec przygody. Tam pozostaje już jedynie turystyka. Nie bez powodu zresztą, gdyż jego wybrzeże tak urozmaicone jest bardzo piękne. Tak piękne, że Dominika postanowiła oglądnąć je nie tyle z poziomu samochodu co z poziomu awionetki, czym wzbogaciła naszą biblioteczkę zdjęć Bajkału.
KILKA INFORMACJI PRAKTYCZNYCH
PRZELICZNIK PALIWA I WALUT I CZASU * 24.04.2016
Kraj |
Czas | Waluta | Ropa [waluta/l] |
Ropa [zł/l] |
Ropa za 100zł |
Przelicznik [$] |
Przelicznik [zł] |
Polska | 0 | złoty (pln) | 3,9 | 3,90 | 25,6 | 0,389 | 1,0 |
Ukraina | +1 | hrywna | 17,8 | 2,68 | 37,31 | 0,040 | 0,15 |
Białoruś | +1 | rubel białoruski | 12000 | 2,45 | 40,8 | 0,001 | 0,0002 |
Rosja | +7 | rubel ros. (rub) | 33-36 | 2,02 | 49,5 | 0,015 | 0,06 |
Mongolia | +6 | tugrik (mnt) | 1678 | 3,19 | 31,3 | 0,0005 | 0,0019 |
AMBASADY RP
Rosja | Mongolia |
123 557 Moskwa Klimaszkina 4 Tel.: +7495 2311500 Tel. dyżurny po godzinach urzędowania: +7916 6989941 Faks: +7495 2311515 |
Ulaanbaatar 13, Diplomat 95 Ailyn bair P.O. Box 1049 Telefon: (00-976 11) 320 641 Faks: (00-976 11) 320 576 polkonsulat@magicnet.mn pol_embassy@magicnet.mn |
STATYSTYKI
. | ||
Przebyta trasa | 25,4 tys. km | |
Spalone paliwo | 3610 litrów | |
Średnie spalanie /100 km | 14,2 l | |
Długość wyjazdu | 3 miesiące | |
Koszt całkowity wyjazdu za załogę 3os. | 30 tys. zł | |
. | ||
Koszty / samochód | paliwo eksploatacja |
11,0 tys. zł 5,2 tys. zł |
Koszty / osobę | wizy | 0,7 tys. zł |
atrakcje i opłaty | 0,4 tys. zł | |
wyżywienie | 2,4 tys. zł | |
noclegi | 0,1 tys. zł |
Blog z podróży
Dookoła Bajkału
"Okrążenie Bajkału - to byłoby coś!" - myśleliśmy siedząc w domu i kreśląc palcem po…
Read moreMongolia i Syberia w liczbach
Podróż po krainie nomadów i syberyjskich bagien. 3 miesiące w podróży 23 339 przejechanych kilometrów…
Read moreTrochę Polski na Syberii
Słyszeliście o Wierszynie, polskiej wiosce na dalekiej Syberii? To naprawdę ciekawa historia. W 1910 roku…
Read more
Ekscytujące zwierzęta Mongolii
Zabieramy Was do mongolskiego świata zwierząt. Poza doświadczeniem niewyobrażalnych przestrzeni, których nie da się objąć…
Read moreOFFroad po mongolsku
Mongolia jest rajem dla OFFroadowców i sprawdzianem umiejętności jazdy w terenie. Na kierowcę czyhają niewidoczne…
Read moreGdzie Patrol nie da rady, tam traktor pośle
Krótka historia o błotnistych tarapatach. Pokonywaliśmy bezkresne stepy, gdzie nie miały prawa funkcjonować żadne uprawy.…
Read more
Prawdziwa pasja
Pasja to coś pięknego. Ma tyle obliczy ile ludzi. Nasz przyjaciel Krzysiek vel Minor, który…
Read more