Wszystko zaczęło się od Atlasu

Kiedyś w szkole, począwszy od podstawowej, atlas był moją ulubioną książką. Żadne inne mnie nie interesowały. Ciężko nawet o nim powiedzieć, że był książką, ale dla mnie był największą i najważniejszą skarbnicą wiedzy i zawsze pobudzał wyobraźnię o wyruszeniu w dalekie strony świata. Dziś jestem w prawdziwym Atlasie!

Większość Maroka leży w górach Atlas wypiętrzonych w fałdowaniu Alpejskim. Na południu to Antyatlas. W części środkowej z kolei mieści się Atlas Wysoki a na północy Atlas Średni. Poza Marokiem, łańcuch gór rozciąga się dalej na wschód przez Algierię i sięga aż po Tunezję.

Antyatlas

Po opuszczeniu Sahary Zachodniej jeszcze długo, długo nie było niczego. Otaczała nas może nie tyle pustynia, co płaskie i nudne jak flaki z olejem przestrzenie. Tego mieliśmy już w nadmiarze w ostatnich tygodniach podróży. Gdy na horyzoncie ukazały się pierwsze fałdy terenu serce od razu zabiło mocniej. Mimo, że najkrótsza droga do domu wiodła wybrzeżem i była niezwykle szybka bo płaska, my skręciliśmy na wschód wbijając się w paszczę Antyatlasu. Skaliste góry zgoła pokryte roślinnością nie były w stanie ukryć przed nami nawet najmniejszych detali. Czy to jeziorko, czy rzeczka, a w szczególności różnorodność kolorystyczna tworzących je skał, wciąż ukazana była jak na dłoni. Skręcamy więc tu, skręcamy tam… jak tylko przykuje coś naszą uwagę. Przyjemności podróży dodaje fakt, że tu w górach nie ma rozproszonej zabudowy. Wszystkie domki skondensowane są w maleńkich bądź większych miejscowościach więc cała reszta należy wyłącznie do nas. Mimo, że sporo górskich dróg pokrytych jest już asfaltem nie spowodowało to dużego ruchu turystycznego w rejonie. Przynajmniej nie teraz… nie we wrześniu. Jeśli tylko trafiała się możliwość jazdy bez asfaltu jasnym jest, że się nie zastanawiamy i obieramy właśnie taką drogę. Asfalt przyniósł rejonowi dobrobyt wraz ze zwiększeniem możliwości i prędkości komunikacji ale zawsze niesie ze sobą również zniszczenie. Tym zniszczeniem objawiają się charaktery ludzi. Czy to pogoń za pieniądzem jaki stwarza cywilizacja ich psuje? Czy to zmęczenie ruchem drogowym, którego do tej pory nie było? Czy turyści? A może wszystko naraz? Tak czy inaczej, przez to cierpimy my. Za to trafiając w miejsca przypadkowe, zbłądziwszy, bądź miejsca mało atrakcyjne nie zajmujące żadnej lokaty w poradnikach „10 miejsc które musisz zobaczyć” – trafiamy na prawdziwe życie. Spotyka nas serdeczność mieszkańców tych miejsc, uśmiech a nawet zaproszenie na herbatę czy nocleg. Tym miejsc ubywa w zastraszającym tempie a w Maroku zdecydowanie. Antyatlas może jest za daleko od utartych szlaków i wciąż pod tym kątem jest atrakcyjny. O tej porze roku sporo jednak utracił w kwestiach walorów turystycznych. Większość rzek rozcinających góry było wyschniętych. Aż zapragnąłem odwiedzić kilka z tych miejsc raz jeszcze wiosną. Mimo wszystko, strzelistość gór, wspaniałe zielone oazy między nimi oraz piękne odcinki zapomnianych dziś dróg pozostaną na długo w pamięci.

Atlas Wysoki

Jeden od drugiego łańcucha górskiego Atlasu oddziela zawsze jakaś dolina. W tej mieści się duże miasto Agadir. Jako, że miastolubni nie jesteśmy nasze koła skierowaliśmy szybko do Rajskiej Doliny mieszczącej się nieopodal. Sama dolina może nie wyróżnia się spośród innych oaz, jakie były na naszej drodze ale droga… droga do doliny jest niezwykle urokliwa. Wjeżdżając w kanion rzeki Ankrim przestrzeń się zacieśnia. Otaczające nas szczyty nieznacznie przekraczające tysiąc metrów robią wrażenie, gdyż droga wciąż jest blisko poziomu oceanu. Nawet w rzece na tą okazję pojawiła się woda, mimo że jest ona okresową. W takich właśnie miejscach lokalni restauratorzy z malutkich kamiennych domków wystawili stoliki z krzesełkami wprost w korycie rzeki. Tu też spokój. Ale raczej przez środek tygodnia bo wciąż jesteśmy zbyt blisko Agadiru by można było liczyć na to, iż trwa on tu nieustająco. Na noc wdrapaliśmy się na szczyty jakimś krętym wąskim duktem, by u stóp mieć całą dolinę. Ranek natomiast nadał temu miejscu nowy rytm. Było już sporo samochodów, nawet jakieś autokary. Wszyscy ciągnęli do doliny ale mimo tego tłoku znaleźliśmy odludne miejsce tylko dla siebie. Koryto okresowej rzeki pozwoliło nam oddalić się od zgiełku i swobodnie się zrelaksować.Prawdziwa część Wysokiego Atlasu rozpoczyna się dopiero na wysokości Marrakeszu. Jadąc w jego kierunku przekroczyliśmy najładniejszą z odwiedzonych tu przełęczy – Tizi n’Test wdrapując się na wysokość 2092 m n.p.m. Ciasna droga, czasem traciła asfalt, brak zabezpieczeń, ciasne zakręty i jedynie lokalny ruch. Ze szczytu na południową stronę widok był obłędny. Pomiędzy szczytami próbowaliśmy dostrzec nie tak odległy od nas najwyższy szczyt Maroka i tym samym Afryki Północnej jakim jest Dżabal Tubkal mierzący 4167 m n.p.m. Widoki na północną stronę nie są już tak spektakularne ale równie urokliwe. Po wizycie w Marrakeszu normalnie powinniśmy wciąż jechać na północ w stronę Europy ale czulibyśmy niedosyt gór. Przejechaliśmy więc liczne plantacje oliwek w dolinach u stóp północnych zboczy Atlasu i ponownie wkroczyliśmy w wyższe jego partie. Przekroczyliśmy go jeszcze kilkukrotnie w tym przełęczą Tizi n’Tichka (2260 m n.p.m.), która może i jest wysoka i spektakularna, lecz ogromny ruch tranzytowy i aktualna przebudowa drogi skutecznie odbiera uroku temu przejazdowi. Zdecydowanie atrakcyjniejsze były przełęcze na szutrowych drogach alternatywnych prowadzące do maleńkich miejscowości ukrytych w dolinach tych ogromnych gór. Na naszej drodze znalazł się też chyba najbardziej znany tu wodospad Ouzoud. Na miarę Maroka można powiedzieć, że był ładny. Pewnie po zimie zdecydowanie atrakcyjniejszy. Po przejechaniu całej Afryki, wykluczając nawet Wodospady Wiktorii z rankingu, jednak ciężko wypowiadać się na temat tej strużki wody. Pojechaliśmy więc w stronę niesamowitych wąwozów Todra i Dades, znajdujących się w zasadzie w Antyatlasie. Największy ruch skierowany jest do Todry. Tam czeka tabun straganowych handlarzy pamiątkami. Nie przysłonią wprawdzie wąwozu bo jest on fenomenalnym zjawiskiem właśnie przez wysokość i ciasność ścian, lecz sam w sobie jest dość krótki. Zdecydowanie większe wrażenie zrobił na nas wąwóz Dades. Dłuższy, ciekawszy a i ruch tu był mniejszy. Mniej turystów albo w zasadzie ich brak, ciekawsze otoczenie i ciekawszy dojazd. Pojechaliśmy do niego interesującym skrótem wiodącym korytem rzeki. O tej porze tradycyjnie rzeka była wyschnięta lecz czasami sprawiała trudności. Mariusz, którego spotkaliśmy kilka kilometrów wcześniej postanowił się do nas przyłączyć na tym odcinku. Jechał dość ciężkim motorem, przez co kilkukrotnie się wywrócił i musieliśmy go z powrotem stawiać na koła. Wróciwszy ponownie na asfalt trasa wiodła w pięknym otoczeniu gór korytem wijącej się rzeki by w ostateczności niesamowitymi serpentynami zjechać do poziomu dna kanionu.

Atlas Średni

Po przekroczeniu wyżyny jaką jest Meseta Marokańska wjechaliśmy ponownie w pięknie sfałdowane góry. Trafiliśmy tym samym na wspaniałe dwa jeziora – Tislit i d’Isli. Spędziliśmy tam kilka dni i pewnie zostalibyśmy dłużej gdyby nie pojawiły się u mnie symptomy choroby wysokościowej. Wprawdzie 2 300 m n.p.m. to żadna tam wysokość lecz czasami problem potrafi się objawić nawet tak nisko, w zależności od ciśnienia i kondycji organizmu. Opuściliśmy więc nasz chwilowy raj i pojechaliśmy w stronę lasów. Tam, gdzie człowiek okiem nie sięgnie rozciągają się lasy z dominacją niespotykanych nam wcześniej cedrów produkujących orzeszki zwane marokańskimi cukierkami. Zrobiło się zatem zielono i przyjaźnie do życia. W pewnym momencie pojawiło się tym samym sporo domostw psujących w znaczny sposób otoczenie. Nie były to już tak jednorodne miasteczka o tych samych barwach elewacji jak na południu Maroka. Tu zaczęła niestety panować pstrokata samowolka. Uciekliśmy więc do Parku Khenifra. Tam zaskoczyły nas strumienie górskie o śnieżnobiałych korytach niosące w wodzie sól. Z takim zjawiskiem spotkałem się po raz pierwszy w życiu. W tym rejonie interesującym było również spotkanie z ludźmi zbierającymi wyjątkowe mchy z drzew. Mieli tego niesamowite ilości, jednak problem w komunikacji pozwolił mi jedynie wywnioskować, że pozyskują to na potrzeby medycyny. Mchy wzbudziły moją ciekawość już wcześniej i faktycznie nigdzie indziej poza tym właśnie miejscem ich nie spotkałem. W parku też było sporo jezior. Jedne mniej, inne bardziej dostępne. Niestety trafiliśmy do tego drugiego i prócz lokalnych mieszkańców nad jeziorem pojawiły się też małpy. Były to makaki berberyjskie. Podobne do dotychczas spotykanych koczkodanów lecz bardziej żółte, ale co szczególnie je odróżniało od pozostałych to fakt, że nie posiadały ogona. Nie były też tak bardzo natarczywe w porywaniu posiłku.

Jest i pustynia

Pomiędzy poszczególnymi pasmami Atlasu są rozległe doliny. Poza górami na granicy z Algierią zaczyna się już prawdziwa pustynia. Wprawdzie mieliśmy już dość piachu i wysokich temperatur jednak w przerwie pomiędzy górami a górami coś kazało nam spróbować jej smaku raz jeszcze. Tym razem bardziej od ugrzęźnięcia w piasku obawialiśmy się nieznośnych temperatur a wiedząc, że założony przez nas pustynny odcinek liczy ponad 200 kilometrów, musi się nam trafić nocleg w jej ramionach. Los okazał się nie być łaskawy. Jak tylko przyjechaliśmy w okolice Zagory, temperatura przekroczyła 35 stopni mimo ciemnej nocy. Od razu przypomniały nam się nieprzespane noce z Mauretanii i dokładnie tak było i dziś. Powietrze zastygło, w aucie skwar. Zero wiatru. Mimo braku jakiegokolwiek ruchu, oblewający cało pot towarzyszył nam długimi godzinami do samego rana. Odechciało mi się już wszystkiego, lecz jak powiedziałem A to trzeba dociągnąć do B. Gdy ruszyliśmy rankiem, ruszyło się i powietrze. Temperatury przekraczające 40 stopni przestały już tak doskwierać. Pustynia na naszym odcinku biegnącym starą trasą rajdu Paryż – Dakar okazała się być głównie hamadą. Początkowo olbrzymie rozlewiska rzeczne o podłożu z otoczaków spowolniły nas do prędkości 30 km/h. Później zaczęły się lekkie górki. Po drodze mijaliśmy kilka posterunków wojskowych, na których musieliśmy się zarejestrować, bo w końcu jechaliśmy wzdłuż granicy Algierii. Pierwsza część naszego wyzwania była interesująca lecz poruszaliśmy się wolno. W połowie zainteresowanie moje wzbudziło Kem Kem. Z miejscem o tej intrygującej nazwie związane jest odkrycie szczątków dinozaurów. Tradycyjnie jednak wykopali i wywieźli. Resztę ogrodzili i dziś nie ma do tego żadnego dostępu. Zawód okazał się być równy z tym, którego doświadczyłem na stanowiskach w Mongolii.W drugiej części hamada zaczęła przechodzić w pustynię piaszczystą. Gdy na naszym horyzoncie ukazały się wydmy zdecydowałem objechać je górami. Wjechaliśmy w tereny kopalni i nie potrafiliśmy się wydostać. Bardzo chciałem ominąć koryto okresowej rzeki rozluźniającej piach na naszej drodze. Przejazd tymi górami umożliwiłby ominięcie delty i przekroczenie rzeki w górnym jej biegu. Okazało się to jednak niemożliwe i zjeżdżając z gór ponownie trafiliśmy do rzeki ale w jeszcze gorszym jej miejscu. Koryto przesiąknięte było bowiem wodą i pod pozornie wyschniętym na kość dnem znajdowały się nasączone iły. Wystarczyło odkryć pierwsze dwa centymetry spękanej skorupy i wszystko nabierało nowego obrazu. Obrazu pełnego obaw. Sytuacja nie pozostawiła nam wyboru. Musiałem więc spróbować i co rusz analizując podłoże i opcje przekraczania poszczególnych odcinków dotarliśmy z sukcesem korytem tej rzeki do niewielkiej miejscowości. Potem było już lepiej. Droga zaczęła wyglądać jak droga, w otoczeniu pojawiały się pojedyncze zabudowania a później i hoteliki. Ciśnienie opadło i na koniec dnia dotarliśmy do Merzougi. Tam miała być prawdziwa pustynia. Wielkie wydmy, mnóstwo piachu. W istocie tak właśnie było ale było coś jeszcze. Cała ta ogromna kuweta obsadzona była do koła hotelami i setkami naganiaczy usiłujących namówić cię na wzięcie udziału w karawanie wielbłądów. W karawanie za dnia, w karawanie w nocy. Na pobyt w hotelu z muzyką na żywo, z muzyką na martwo czy cokolwiek innego byś nie zapragnął. Wycieczki piesze po wydmach albo wycieczki samochodami terenowymi. Jakoś to nie nasz cel więc wyjechaliśmy na jedną z wydm relatywnie odległej od tego zgiełku i w spokoju wyłożyliśmy się na piasku. W folderach biur podróży taka pustynia jawi się bezkresami piasku. Prawda jest jednak taka, że tą kuwetę objechać można dokoła zwykłym rodzinnym samochodem. 

Słuszną decyzję podjęliśmy, że zostawiliśmy na Maroko trochę czasu, żeby móc pokręcić się po górach nie koniecznie w kierunku domu. Jest się tu gdzie zaszyć, jest co zobaczyć, jest gdzie odpocząć. Podróżowanie poza największym turystycznym sezonem ma ten atut, że na niektórych górskich szlakach poza mieszkańcami jesteś tylko Ty. Jednak brak wody w rzekach, róży w dolinach i soczystej zieleni wzywa nas do Maroka raz jeszcze, tym razem na wiosnę.

Komentarze

komentarz

Comments are closed.