Sri Lanka od kuchni

Nieodzownym elementem każdej podróży są kulinarne eksperymenty. Jednomyślnie stwierdzamy, że kuchnia lankijska jest najpyszniejszą ze wszystkich, jakie próbowaliśmy. Wyjątkowo wyrazista, do tego stopnia, że… rozpuściły się nam plomby. Ale po kolei.

Zacznijmy od przyznania tytułu króla lankijskiego talerza. Bezapelacyjnie uzyskuje go ryż, który bez względu na porę dnia stanowi wspaniały dodatek, choć chyba powinno się powiedzieć odwrotnie: reszta jest dodatkiem do NIEGO. Ale spokojnie, podawany jest w bardzo różnych wersjach i można dać się wciągnąć, szczególnie temu prażonemu.
No dobrze, mamy króla, to poznajmy resztę rodziny. Przejdźmy po kolei przez poszczególne codzienne posiłki i zobaczmy co ciekawego może znaleźć się na naszym talerzu.
 

Śniadanie

Zacznijmy od owoców. Nie zdarzyło się nam jeść śniadania bez nich. Ubolewamy okrutnie, że byliśmy na Sri Lance poza sezonem mango (luty) bo to właśnie wspaniałe i soczyste mango, które jedliśmy kilogramami na Filipinach, skradło nasze serca i liczyliśmy na obżeranie się nim na Sri Lance. Szczerze mówiąc mango było jednym z ważniejszych magnesów, który ciągnął mnie akurat na Sri Lankę. Do głowy mi nie przyszło, że to nie ten sezon co trzeba. Udało się nam je dostać tylko na południu wyspy. No ale nie ma się co załamywać, poza mango na śniadanie zjesz świeżutkie słodkie ananasy, papaję, melona, banany czy arbuza. Też dają radę. Po tym jak spróbujesz owoców niemal prosto z drzewa, te importowane do Polski już nigdy nie będą Ci smakować.
Jajko na twardo oraz podpiekany chleb tostowy to kolejni ważni towarzysze porannego posiłku. Do tego świeżo ściągnięte z patelni kokosowe placki rotti (coconut rotti) na pszennej bazie, do których świetnie pasuje masło i lokalny dżem owocowy. Zdarzyło się nam również zjeść naleśnika z karmelizowanymi wiórkami kokosowymi.

Rotti 
Inna alternatywa na szybkie i bardzo tanie śniadanie to smażone w głębokim oleju bułeczki, zwane samosami. Koszt takiej przyjemności to ok. 30 groszy za sztukę! A najeść można się porządnie!

Samosy
 

Obiad

Absolutnym numerem jeden jest rice&curry, które przybiera mnóstwo postaci i prawie za każdym razem smakuje inaczej. Każdy ma swoją wariację na temat tej potrawy. Jedyne co je łączy to pikanteria. Najbardziej przypadła nam do gustu wersja, w której na jednym talerzu dostajesz kopę ryżu, najlepiej prażonego, a obok w małych miseczkach różne wersje warzywnego curry czyli mini-dań i sosów w bardzo pikantnym wydaniu. W miseczkach znaleźć można bardzo pikantne papryczki, fasole, rybę, coś na kształt ciecierzycy i inne warzywa. Zdarzają się miejsca, w których biały turysta może dostać coś "no spicy". Inna, nudniejsza wersja rice&curry to zmiksowana na talerzu kopa ryżu i lichych dodatków. Lepiej popatrzeć na talerze innych klientów zanim się coś zamówi.
Koszt: 150 rupii (ok. 3,30 zł) dla lokalesów, dla turystów 500-800 rupii (11-18 zł)
 
Kottu występuje w różnych opcjach: chicken kottu, egg kottu, vegetable kottu, fish kottu itd. Polega generalnie na przysmażeniu na patelni pociętych naleśników z odpowiednimi dodatkami. Do pocięcia poszczególnych składników używa się metalowych blaszek, przez co przyrządzenie potrawy jest dość głośne i efektowne. Niestety mięso często jest krojone razem z kośćmi przez co odbiera zupełnie przyjemność jedzenia. Dlatego podczas pobytu byliśmy raczej wegetarianami. 

Chicken kottu
Kottu polecam szczególnie tym, którzy chcieliby odpocząć od ryżu. To naprawdę pożywny i smaczny posiłek, choć na dłuższą metę może się znudzić.
Koszt: 200 rupii (4,30 zł) dla lokalesów, 500-800 rupii dla turystów (11-18 zł)
 
Owoce morza są tu wyśmienite, choć wbrew pozorom relatywnie wcale nie takie tanie jakby się można było spodziewać. Koniecznie trzeba spróbować bardzo świeżych krewetek królewskich, okraszanych sokiem z limonki, podawanych z ananasem. Zdecydowanie właśnie na Sri Lance zjadłam najpyszniejsze w moim życiu krewetki. Inna propozycja to kraby, choć mi nie do końca przypadły do gustu ze względu na duże trudy w ich „rozbrojeniu”. Świeże ryby potrafią tu osiągać ogromne rozmiary. Polecam znalezienie lokalnego rybaka i kupienie od niego dopiero co wyłowionej ryby, a następie grillowanie jej mmmhhmmm. Zobaczcie sami, aż ślinka cieknie!

Krewetki królewskie z limonką

Kraby

Płaty tuńczyka 
 

Napoje

Ciepłe napoje pije się głównie na śniadanie. Parzona herbata podawana jest w dzbanuszku, wedle życzenia może być również w wersji z mlekiem lub dużą ilością cukru. Jeśli zamówisz słodzoną herbatę nie zdziw się jeśli będzie miała intensywną nutę kardamonu. Dla miłośników kawy raczej zła wiadomość: kawę pije się tu rzadko i ta, na którą się natknęłam była w wersji rozpuszczalnej, bez specjalnego wyrazu. 
Jednak ze względu na upały przodują napoje chłodzone. Na wodę trzeba uważać przez inną florę bakteryjną i ryzyko problemów żołądkowych. Całe szczęści na Sri Lance woda w plastikowych butelkach posiada dodatkowo specjalne zabezpieczenie, dzięki któremu mamy pewność, że nie była wcześniej otwierana. Na zakrętce znajduje się dodatkowa folia. Choć szczerze mówiąc pod koniec pobytu nie mieliśmy już żadnych oporów i obaw bo problemy żołądkowe (jak nigdy) nas ominęły, a świadomość, że lokalni piją nawet w knajpkach wodę z kranu, dawała nam więcej niż pewność, że do ubóstwianych przez nas soków z owoców na zapleczu podczas przyrządzania dodawana jest woda właśnie z kranu, bo czemu by nie? 
No właśnie, soki ze świeżo wyciskanych owoców. Mogą być albo rozcieńczane wodą albo występować w tzw. wersji lassi czyli gęstej, jogurtowej. Nie zdziw się jak w soku wyczujesz sól i pieprz. 
Nie zapomnijmy też spróbować soku prosto z kokosa. Na Sri Lance występuje głównie king coconut czyli żółta słodka odmiana.  
Koszt: 150-350 rupii (3,30 - 8 zł)
Ahh i jeszcze ginger beer! Nie daj się zmylić, to nie piwo a napój imbirowy, który najlepiej smakuje po schłodzeniu. Drapie w gardło ale smak ma naprawdę ciekawy. Dostępny jest w większości sklepów spożywczych.
A skoro beer to jeszcze parę słów o tym prawdziwym. Lion beer dostępny jest tylko i wyłącznie w specjalnych wine store czyli okratowanych sklepach monopolowych, w których zakupów dokonuje się przez okienko. Lokalnej alternatywy do Liona brak. Monopol na całego. Zapomnij o zamówieniu zimnego piwka do obiadu, no chyba, że jesteś w turystycznej restauracji. 
Cena piwa to od 150 rupii w wine store za puszkowe bądź butelkę 0,7 l z dodatkową kaucją. W guest house'ach i restauracjach może kosztować 300-700 rupii.
Dla miłośników wyższych procentów polecam arak, robiony na bazie fermentowanego soku z kwiatów kokosowych. Całkiem dobrze smakuje w połączeniu ze spritem.
 

Owoce

Wspomniane owoce to istne niebo w gębie. Do kupienia są praktycznie wszędzie. Handel uliczny kwitnie, a targi przepełnione są pięknymi owocami z bajecznie niskimi cenami. W zależności od sezonu można trafić na znane nam ananasy, arbuzy, melony i banany (choć różnią się od tych ściąganych u nas bo są dużo mniejsze, występując też w czerwonej odmianie). Pojawiają się też takie kwiatki jak papaja, wood apple, marakuja, śliwiec słodki (ambarella), awokado czy durian, który jest posądzany o bycie najbardziej śmierdzącymi owocami świata. 
 
Na drzewach zaobserwować można wyglądające niczym pasożyty jackfruity czyli chlebowce różnolistne, które potrafią ważyć nawet do 30 kilogramów, zyskując miano największych owoców świata.

Durian 
Jackfruit, wyglądający jak pasożyt

Wood apple

Papaja
 

I na koniec parę wskazówek z zakresu kulinarnego savoir vivre'u:

  1. Jeśli chcesz jeść jak lokalni zapomnij o sztućcach i porządnie umyj ręce przed posiłkiem. Umywalki z bieżącą wodą znajdziesz w każdej, nawet najmniejszej knajpce. Lankijczycy jedzą prawą ręką, nawet ryż (wciąż nie wiem jak oni to robią!). Turyści traktowani są pobłażliwie i dostają sztućce ale w innym zestawie niż przywykliśmy w Polsce, a mianowicie: widelec oraz łyżka. 
  2. Po jedzeniu do wytarcia rąk i twarzy używa się… pociętych gazet, które leżą na każdym stoliku i mają swoje drugie życie. To się nazywa recykling! W gazety pakuje się również gorące samosy. I znowu, turyści to inny rodzaj klienta, taki który powinien dostać to, do czego jest przyzwyczajony, czyli serwetkę.
  3. W niektórych knajpkach zdarza się podawanie jedzenia na talerzach zabezpieczonych foliowymi woreczkami, dzięki czemu oszczędza się na myciu. Wystarczy zwinąć jednym ruchem ubrudzoną folię i myk! talerz znowu gotowy do użycia! Dlatego staraj się nie dziurawić folii w czasie jedzenia.
  4. Nie daj się naciągać! Szczególnie na wybrzeżu turysta będzie płacił za to samo danie kilkukrotnie więcej niż lokalny. Jedzenie jest tak tanie, że większość autochtonów żywi się "na mieście". Wystarczy podpatrzeć ile płacą i negocjować jeśli przebiegły kucharz czy kelner zechce skasować Cię drożej. Na uliczne ceny nie ma co liczyć w guest house'ach czy hotelach. Tam biały to biały.
  5. Pilnuj się w sklepach spożywczych. Na każdym produkcie jest nadrukowana cena, nie daj się naciągnąć!

Nie pozostaje życzyć nic innego jak tylko SMACZNEGO!

Komentarze

komentarz

Comments are closed.