Możliwości transportu na Sri Lance jest mnóstwo. Pozbieramy w tym miejscu parę wskazówek jak podróżować tanio i przyjemnie. Mamy swoje transportowe ulubieńce ale zdecydowanie będąc tam trzeba spróbować każdego możliwego środka. No to jedziemy!
Autobus
Zdecydowanie nasz ulubiony środek transportu. Kolorowy, szybki i tani. Trzeba jednak przyznać, że nie dla każdego. Jeśli nie znosisz ścisku, upału, duchoty i szalonych kierowców to najlepiej wynajmij samochód a w zasadzie to... nie wybieraj się na Sri Lankę 😉
Autobusy dzielą się na kategorie:
a) możesz wybrać mały klimatyzowany oznaczany "AC". Bilet jest nieznacznie droższy od tych bez klimy. Jeśli jednak jedziesz odcinkiem dłuższym niż 10 kilometrów pamiętaj, żeby mieć przy sobie coś ciepłego bo klima w wydaniu lankijskim to chłodzenie bez opamiętania do 13-15 stopni. Mając na uwadze, że na zewnątrz jest z reguły ponad 30 stopni, łatwo o przeziębienie.
b) autobusy publiczne bez klimatyzacji to nasz ulubiony środek transportu. Jeździ ich mnóstwo i docierają praktycznie wszędzie. Są super tanie i mają wyjątkowy egzotyczny klimat. Wszystkie szyby są tu otwarte, w trakcie jazdy przewiew jest bardzo dobry, gorzej z przystankami.
Przed wyjazdem wyczytałam gdzieś, że kierowcy tych autobusów są dużo bardziej leniwi bo pracują na etacie i nigdzie się im nie spieszy. Nic bardziej mylnego. Ci kierowcy to królowie drogi, to oni wyznaczają standardy. To oni wyprzedzają na trzeciego, wchodzą w zakręty z prędkością 80 km/h, śmigają przez centrum miasta ponad stówą, zatrzymują się gdzie popadnie, trąbią praktycznie nieustannie i świetnie się przy tym wszystkim bawią.
Najlepiej jest wsiadać do takiego autobusu na dużym przystanku zbiorczym, wtedy jest największa szansa na to, że uda się usiąść, a siedzenie w takim autobusie to podstawa przetrwania. Kiedy widzisz już na stacji początkowej, że autobus jest przepełniony i nie ma gdzie usiąść, najlepiej wsiąść do kolejnego. Jeżdżą z reguły tak często, że nie ma się co ściskać. Jeśli dosiadasz się gdzieś w trasie prawdopodobnie trzeba będzie przykleić się do stojących w przejściu współpasażerów, a czasem praktycznie wisieć w otwartych drzwiach.
Autobusy są ubogacane motywami religijnymi. W zależności od regionu, po którym się poruszamy przestrzeń przy kierowcy jest albo mocno "buddowa" albo "jezusowa". W tej pierwszej Budda przybiera postać rysunkową, świecącą, figurkową. Ah, i zawsze ma przy szybie świeże płatki kwiatów, niejednokrotnie również tlące się kadzidełka.
Muzyka. To rzecz, o której trzeba wspomnieć. Każdy, absolutnie każdy autobus posiada w zestawie wielki głośnik, nie taki standardowy samochodowy głośnik, nie, raczej głośnior, który nadaje niczym na koncercie. Słychać z niego lokalne śpiewy, którym często towarzyszy teledysk na ekranie telewizora. Można powiedzieć, że jazda autobusem to doświadczenie kulturalne, wysokiej jakości rozrywka, a nie jakiś tam zwykły przejazd. Tym, którzy zamierzają pokonywać autobusem dłuższe odcinki radzę jednak nie siedzieć na wprost głośnika. Choć czasem i tak niewiele to pomaga, bo bardziej wprawieni kierowcy mają w swoim autobusie trzy, ba! nawet i pięć głośniorów. W pierwszych dniach jest to jeszcze super rozrywka, jednak końcem podróży przez te atrakcje byliśmy już lekko przygłuchawi i wybawieniem były seanse filmowe pozbawione głośnych efektów.
Kolejny koloryt autobusowy to autobusokrążcy. Wsiadają na większości przystanków i oferują a to mandarynki, a to ciastka z krewetkami, a to małe paczki popcornu, orzeszki albo dziwaczne łodygi przypominające trzcinę cukrową, w rzeczywistości faktycznie nią nie będąc. Te czy inne przekąski oczywiście kupuje się za grosze. Zdarzył się nawet Pan w garniturze niczym bankier, który wygłosił wspaniałą mowę na temat kremów, rozdał je do oglądnięcia, po czym zebrał żniwo handlowca w postaci kilku rupii. Lokalni bardzo często z takich opcji korzystają, po czym autobusokrążca wysiada już w trakcie jazdy autobusu.
Ciekawa obserwacja, którą bardzo chętnie zobaczyłabym także w Polsce to swego rodzaju podróżnicza solidarność. Przejawia się ona w tym, że osoby wygodnie siedzące, bez słów przejmują na kolana rzeczy dźwigane przez tych, jadących na stojąco. Bardzo umniejszają ich cierpienia związane z walką o przeżycie podczas jazdy. To dzieje się naprawdę bez jakichkolwiek próśb słownych czy nawet wzrokowych. Torebki, siatki, kwiatki, wszystko to wędruje po pojeździe i ląduje na kolanach.
Nieodzownym towarzyszem kierowcy jest sprzedawca biletów. Część z nich posiada terminale drukujące bilety a część rzuca cenę danego przejazdu w zależności od koloru skóry i jego oceny, ile jako bogaty zagraniczny turysta powinieneś zapłacić.
Jeśli jesteśmy już przy kosztach to można powiedzieć, że tak średnio koszt przejazdu 1 kilometra to ok. 0,5 rupii (rok 2018). Za odcinek 40 kilometrów płaciliśmy 80 rupii od osoby, za 70 kilometrów 125 rupii. Przeliczając to na naszą walutę czterdziestokilometrowa trasa to koszt rzędu 1,80 zł. Tanio, prawda?
Tuk tuk
Tuk tuk to taka lokalna taksówka, odpowiednik filipińskiego trycykla. Raczej tania bo jeżdżą nim mieszkańcy Sri Lanki. Ale jak się okazuje nie dla każdego cena jest taka sama. Kierowcy tuk tuków to niestety najwięksi naciągacze. Nikt nie pozostawił tyle niesmaku co oni. Często sięgają do tanich chwytów. Przekonują, że w niedzielę autobusy nie jeżdżą, że dziś święto i nie ma co liczyć na inny transport, że ostatni autobus na lotnisko już dawno pojechał i tuk tuk jest jedyną opcją. Widząc białego zawsze na „dzień dobry” rzucają cenę z kosmosu, szczególnie jeśli znajduje się akurat na trasie jakiejś dużej turystycznej atrakcji. To wszystko nie oznacza wcale, że odradzam kategorycznie jazdę tuk tukami. Nic z tych rzeczy! Czasem nie ma wręcz innej opcji i z tuk tukiem trzeba się przeprosić. Niemniej jeśli tylko mieliśmy opcję jazdy autobusem, nigdy się nie wahaliśmy. Na tuk tuka trzeba mieć konsekwentny sposób. Zawsze pytać o cenę i założyć, że ta, którą słyszymy na początku jest przynajmniej 50% za wysoka. Czasem zdarza się i 500%, a czasem - głównie w części centralnej kraju i miejscach mniej turystycznych - że jest taka jak dla lokalnej społeczności. W takich przypadkach nie ma się już co targować a dać należycie zarobić uczciwemu kierowcy.
Do zapamiętania: średnia cena za 3 kilometry jazdy tuk tukiem to ok. 250 rupii, 5 kilometrów to 300 rupii. Więcej niż 10 kilometrów nie ma co jechać tukiem, lepiej poszukać autobusu.
Pociąg
Przez centralną część Sri Lanki koniecznie trzeba przejechać się pociągiem. Nie tylko ze względu na wygodę czy cenę, ale przede wszystkim na widoki.
Infrastruktura ta została wybudowana za czasów, gdy Sri Lanka była jeszcze brytyjską kolonią, a służyć miała do transportowania herbaty z plantacji i fabryk do miast portowych. Niegdyś prężnie działająca, dziś wymaga niestety sporo wkładu finansowego. Podkłady kolejowe są mocno spróchniałe, a jedynie część z nich wymieniono na nowe. Tory również mocno wyeksploatowane, rozjechane i krzywe. Wszystkie te defekty jednak dla turystów przyczyniają się do uatrakcyjnienia tego miejsca. Pociąg bowiem nie może poruszać się zbyt szybko a przy prędkości ok. 50 km/h lepiej możemy przyglądnąć się mknącym wzdłuż trasy obrazom zielonych herbacianych pól, czasami przerwanych wyjątkowym kolorytem drzew, jak np. jakaranda mimozolistna.
Najfajniejsza w pociągach jest możliwość siedzenia w otwartych drzwiach. Cóż, jak to w Azji... zasady bezpieczeństwa są u nich dość mocno rozwiązłe. Trzeba jednak uważać przy dojazdach na większe stacje, gdyż platformy peronowe niejednokrotnie sięgają wystającym z pociągu kolanom, co skutkowało już w historii tej kolei wieloma wypadkami związanymi z przetrąceniem nóg. Straszne ale bardzo realistyczne. Sami o mały włos nie pokiereszowaliśmy sobie nóg.
Najlepsza trasa i najbardziej popularny turystycznie odcinek to Ella-Kandy. Pociąg jedzie ok. 6 godzin, szczególnie przez górzyste odcinki wlecze się straszliwie ale można za to pogapić się na soczyste widoki.
Charakterystyczny most znajduje się niedaleko Ella. Dobrze to wiedzieć bo my na przykład uznaliśmy, że odcinek przejedziemy dopiero od miasta Haputale i ominęła nas największa atrakcja.
Bilety kupić można na trzecią lub pierwszą klasę na dworcu. My zdecydowaliśmy się na najtańszą opcję (trzecia klasa to niewiele ponad 100 rupii z Haputale do Kandy). Nie mieliśmy co prawda miejsca siedzącego na pociągowych fotelach ale przecież nie po to jechaliśmy tym pociągiem, czyż nie? Jazda w drzwiach to największa frajda, szczególnie jak wjeżdżasz w ciasny tunel. Z resztą, zobaczcie sami.
Autostop
Jazda autostopem na Sri Lance też jest możliwa! Co prawda zdarzyło się nam to tylko raz ale jednak. Nawet nie planowaliśmy łapać stopa, sam nas złapał 🙂
W tej materii jednak należy być czujnym. Wielu kierowców nieoznakowanymi samochodami świadczy usługi transportowe. Wsiadając więc do "stopa" ustalmy, że jedziemy za darmo. W przeciwnym wypadku możemy być zaskoczeni niebagatelną kwotą rzędu kilkuset albo wręcz kilku tysięcy rupii! W momencie, gdy poznaliście już sumy jakie są konieczne do przejechania całego kraju, zbędnym wydaje się oszczędzanie na transporcie. Autostop więc możemy potraktować co najwyżej jako lokalną rozrywkę i poznawanie ludzi w trasie 🙂
Najbardziej upodobaliśmy sobie kolorowe autobusy i do dziś wspominamy je z uśmiechem na ustach. A Wy jakie macie wrażenia?