Miałam zatrzymać się na jednym wpisie z Sudanu, ale potem przeglądnęłam zdjęcia i przypomniałam sobie tych wszystkich ciepłych i pomocnych ludzi, których spotkaliśmy w drodze. Tym bardziej doceniłam ich po konfrontacji z Etiopczykami, którzy traktują nas jak chodzące bankomaty domagając się pieniędzy za nic, bez najmniejszych ogródek.
Jeśli przeczytaliście poprzedni wpis to wiecie, że życie w Sudanie nie należy do najłatwiejszych. Z powodów atmosferycznych, gospodarczych i politycznych. Ciężko uwierzyć, że w takich warunkach wciąż można być bezinteresownym, a takich ludzi spotkaliśmy tu sporo. Przybliżę Wam parę drobnych historii, które sprawiły, że ten kraj zapadnie mi w pamięć na długo.
Gościna
Na obszarach pustynnych, łatwo się pogubić. Mimo, że operujemy mnóstwem programów nawigacyjnych i zdjęć satelitarnych, piasek potrafi zagrać na nosie. Po kilkudziesięciu kilometrach jazdy trafiliśmy wreszcie do wioski. Nie mieliśmy pewności czy uda się z niej dojechać do kolejnej bo wszystkie nasze nawigacje odmawiały posłuszeństwa a jazda po piachu już nas trochę zmęczyła. Jedna z wybranych przez nas dróg skończyła się wprost przed czyimś domem.
- Skoro już tu jesteśmy, to zapytajmy o drogę – powiedział Marcin, gasząc silnik.
Zza otwartej bramy wychyliła się nieśmiało postać kobieca, ale szybko schowała się w otchłani domu. Po chwili pojawił się gospodarz. Kilkudziesięcioletni elegancki pan powitał nas uśmiechem i wyraźnym gestem zapraszającym na herbatę. Nie mogliśmy odmówić. Nie mogliśmy też za wiele pomówić bo niestety operował jedynie arabskim, a my znamy w tym języku tylko kilka słów. W ruch poszła mowa ciała. Gospodarz przedstawił nas swojej żonie i dzieciom a następnie oprowadził po swoim gospodarstwie, nawijając po arabsku, nie przejmując się, że nie rozumiemy ani słowa. Pokazał pokaźny zbiór wysuszonych daktyli, las palmowy, stado krów i kóz, studnię i system irygacyjny. W międzyczasie poczęstował herbatą, w której znajdowało się chyba z pół kilo cukru, jak to bywa w Sudanie. Następnie zaprosił nas na spacer nad Nil, a tam oczom naszym ukazały się połacie upraw: arbuzów, ogórków, kopru, cebuli, ziemniaków, grochu i pewnie jeszcze mnóstwa innych warzyw. Przycupnęliśmy na miedzy i chrupiąc świeże ogórki oglądaliśmy zachód słońca. Zostaliśmy również zaproszeni na noc, ale dyskomfort wynikający z nieznajomości arabskiego pchnął nas w dalszą drogę. Na koniec wsiadł w swój samochód i wyprowadził nas przez piachy na odpowiednią „drogę”. Podrzucił parę wskazówek jak pokonać wydmę, podał rękę i z uśmiechem pożegnał życząc szczęśliwej drogi.
Innym razem na targu jeden ze sprzedawców zaprosił nas na herbatę. W mig zorganizował dla nas krzesełka i ugościł na swoim straganie. I nie myślcie, że miał niecne zamiary, że liczył na to, że coś od niego kupimy. Zupełnie nie.
Arbuz
Przyzwyczailiśmy nasze żołądki do systemu dwuposiłkowego: śniadania, a następnie obiadokolacji po zachodzie słońca. Zdarzają się oczywiście odstępstwa od reguły. W ciągu dnia przegryzamy banany, pomarańcze, daktyle albo inne zapychacze. Tego dnia wypatrzyliśmy na drodze sprzedawcę arbuzów. Zatrzymaliśmy się i zapytaliśmy o cenę. Za wielkiego arbuza zażyczył sobie 3 złote. Świetna cena! Chłopak zaglądnął do auta i nieśmiało zapytał czy moglibyśmy go podrzucić do domu, że tylko 3 kilometry. Mieliśmy co prawda rozglądać się za miejscem na nocleg ale co tam, trzeba sobie pomagać. Zapakowaliśmy jego 6 arbuzów i ruszyliśmy w drogę. Trzy kilometry zamieniły się w trzydzieści, a za oknem zrobiło się ciemno. Mimo wszystko cieszyliśmy się, że mogliśmy mu pomóc. Po przebudowie auta ze względu na brak tylnych siedzeń bardzo brakuje nam możliwości wożenia autostopowiczów. Czasem zagryzam zęby i wskakuję na naszą tylną leżankę zwalniając miejsce tym, którzy swojego auta nie mają. Zatem odstawiamy Omara, bo tak miał na imię, do jego wioski, płacimy z nawiązką bo chcemy choć trochę ulżyć jemu ciężkiemu żywotowi, ale nic z tego. Omar zostawia w naszym aucie dwa wielkie arbuziory, nie bierze ani funta i klepie Marcina po ramieniu:
- Friends must be friends, this is a friend gift for you.
Paliwo
Deficyt paliwa uprzykrza życie. Zmusza do stania w kilometrowych kolejkach i marnowania życia na czekanie. Mimo to za każdym razem kiedy tankowaliśmy byliśmy traktowani jak goście i wpuszczani przed kolejkę. Niejednokrotnie przestawiano inne auta żebyśmy tylko mogli się przecisnąć. I nikt w kolejce się nie buntował. Nie czuliśmy złości czy niechęci. Zawsze czysta sympatia.
Kobiety
Sudan to kraj muzułmański, kobiety okryte są zatem od stóp do głów. Różnią się jednak od Egipcjanek. Tam dominowały panie w czarnych szatach, które odsłaniały jedynie oczy. Sudan tryska kolorami. Mam wrażenie, że żaden wzór się nie powielił, każdy był oryginalny. Owszem zakrywają ciało ale twarzy nie. Wyglądają naprawdę pięknie. Ponoć w sudańskim domu to kobieta rządzi. Myślę, że tak jak dla mężczyzn długie białe szaty, tak i dla kobiet długie suknie nie pełnią jedynie funkcji religijnej, ale także chronią od słońca.
Cegły
Większość zabudowań powstaje z cegły suszonej, tworzonej z mułu czasami mieszanego z piaskiem. Kształtowana jest i poddawana procesowi suszenia, a ponadto czasem wypalania. Budowle świetnie sprawdzają się w suchym klimacie, gorzej jak zacznie padać bo spływają momentalnie. Natknęliśmy się przypadkiem na chłopaków, którzy formowali cegły. Pokazali cały proces i opowiedzieli o kolejnych krokach, życzliwie pozując do zdjęć i nie chcąc za to ani grosza.
Przykładów sympatii płynącej ze strony Sudańczyków mogłabym pewnie mnożyć. Z każdą chwilą w głowie pojawiają mi się flesze. I znowu muszę to napisać. Życzę im, żeby ich ciężka sytuacja materialna się skończyła. Zasługują na lepsze życie. Trzymam za nich kciuki a sobie życzę, żebyśmy na naszej trasie spotykali tylko takich ludzi.