Bo nie tylko na Wschodzie jest gościna

Bałkany są takim europejskim przyczółkiem, gdzie wciąż spotykasz po drodze ludzi, którzy nie widzą w Tobie tylko dolara czy euro.

Tamci ludzie mimo, że mogliby na Tobie zarobić widzą w Tobie ciekawego człowieka, któremu warto zaoferować pomoc czy zaprosić na herbatę czy... bimber. To już nie pierwsza nasza wizyta na Bałkanach i trzeba przyznać, że ludzie są jednym z tych czynników, który poza niesamowitą przyrodą, przyciąga jak magnes. Poznajcie naszych kompanów podróży, którzy tak zapadli nam w pamięć, że nie mogliby nie znaleźć się w tym naszym kawałku internetu.

Christina, Albania

Jak co dzień blisko zmroku rozpoczynamy poszukiwania dobrego miejsca na nocleg. Krążymy koło tamy i szmaragdowego zalewu, szukając zjazdu nad wodę. Brzegi są jednak trudno dostępne. Skręcamy w małą wioskę. Wjeżdżamy w wąskie uliczki, droga się kończy. Spotykamy dwóch młodych chłopaków, z którymi za nic nie możemy się dogadać. Wyciągają więc swoje komóry i dzwonią. W telefonie odzywa się młoda dziewczyna, świetnie mówiąca po angielsku. To Christina. Tłumaczy, że musimy zawracać. Zatem wyjeżdżamy z wioski. Na drodze staje nam dziewczyna z telefonu, udziela nam instrukcji którędy najlepiej zjechać nad wodę, żegnamy się. Nie mijają 2 minuty i widzimy, ścigający nas skuter, a na nim ONA. Zatrzymuje ostatni samochód i mówi "przepraszam, że nie zaprosiłam Was do siebie, wracajcie!" 🙂
Bez zastanowienia udajemy się za nią. W wiosce otwierają ogrodzenie i dokujemy na nocleg. Christina zaprasza nas do domu na kosztowanie brandy (raki), morwy, caju i tradycyjne tańce.
Przy stole zasiada głowa rodziny wraz z żoną, ciocią i trójką dzieci. Koło stołu krząta się młoda koza, głaskana i traktowana lepiej niż pies. Wieczór upływa nam na poznawaniu albańskiej kultury i obyczajów. Taka jest Albania! Jeszcze ta nienaznaczona komercją. Prawdziwa, szczera i gościnna. Parę dni później przypadkiem natknęliśmy się na Christinę i całą rodzinę w Bajram Kuri.

Safed, Bośnia i Hercegowina.

Na drodze ni stąd ni zowąd pojawia się On, z tym serdecznym wyrazem twarzy i dwiema butelkami z wiadomą zawartością. Wymyślił sprytny plan - zwabi nas pod pozorem pomocy, my mu pomożemy, a on będzie musiał w podzięce poczęstować nas tym, co najlepsze, a najlepsze na takie okazje są bimbry. Odegraliśmy zatem tą komiczną teatralną scenę, pomagając mu wyciągnąć z jeziora... wiadro z kamieniami 🙂 a on podziękował tym, co najlepsze.

Niespodziewana pomoc drogowa, Czarnogóra

Przemierzamy czarnogórskie bezdroża, usuwając z drogi zwalone drzewa. Podjeżdżamy pod stromy kamienny podjazd, wysyłamy delegatów na zbadanie możliwości przejazdu dalej. Wtem słyszymy nawoływanie "ho ho", "ho ho hoooo". Między krzakami rysuje się nam kilka męskich sylwetek, trzymających w rękach siekiery i piły. Poziom adrenaliny wzrasta tym bardziej, że jesteśmy blisko granicy Kosova. A nóż trafiliśmy na nielegalną wycinkę lasu...?
Jak bardzo się pomyliliśmy! Dociera do nas grupa uśmiechniętych Czarnogórców, chcących nam powiedzieć "tam nie ma przejazdu". Minęliśmy ich godzinę wcześniej na drodze przed lasem. Wdarli się przez te chaszcze tylko po to, żeby pokazać nam drogę. Tylko po to!

Na drodze mieliśmy jeszcze jedno ciekawe spotkanie. Nasze trasy planowane są z wyprzedzeniem, rzadko zdarza się, żebyśmy nie wiedzieli gdzie jechać. Mimo to często dajemy się prowadzić lokalesom, którzy uwielbiają pomagać, rysować mapy, a często zmieniać swoją trasę tylko po to, żeby nas poprowadzić. Raz na szutrowej górskiej drodze spotkaliśmy starszego dziadzia, który nie wiadomo skąd się tam wziął, dumnie wędrując przed siebie. Zapytaliśmy o pewną wioskę, która miała pojawić się za paręnaście kilometrów. Uradowany dziadzio zaczął nam tłumaczyć coś po albańsku, po czym wpakował się nam do auta. Uznaliśmy, że jedzie zapewne w tym kierunku więc zrobimy dobry uczynek i kawałek go podrzucimy. I tak jedziemy, jedziemy... 2 km, 5 km, 7 km, 10 km... i zaczynamy się zastanawiać czy przypadkiem ten Pan nie chce nam pokazać miejsca, do którego zmierzamy, a potem sobie wrócić pieszo przez te pustkowia? Przecież przejechaliśmy 10 km, on w tym upale zamierzał iść tyle kilometrów bez wody, jedzenia? Zatem uruchomiliśmy słownik polsko-albański i poskładaliśmy zdanie, coś na kształt "Ty jechać do wioska X?". Pan pokiwał głową, co nas trochę uspokoiło. Na rozdrożu wysiadł, wskazał palcem tą wioskę, do której chcieliśmy dojechać i z uśmiechem i poszedł w swoją stronę. Pewnie nigdy się nie dowiemy czy naprawdę zamierzał tu dotrzeć czy dotarł tu tylko z dobrego serca 🙂

Rajski ser u Radomira, Czarnogóra


Podróżując po górach grzechem jest nie kupić u pasterzy owczego lub koziego sera. Czysta esencja doskonałości. Zatem w czarnogórskiej wiosce pytamy o ser, Radomir prowadzi nas do swojej ciotki. Tłumaczy, że mieszkają tu 4 rodziny i każdy członek tej małej społeczności ma przypisaną określoną rolę. Ciotka Radomira wita nas szczerym uśmiechem i częstuje po kolei ciepłym jeszcze chlebem i mlecznymi smakołykami. Opowiada o procesie ich wyrabiania. Wracamy do auta obładowani przepysznym białym serem, doskonałym w każdym wymiarze. Oczywiście nie wzięła od nas ani grosza. Co więcej, chciała nam dać 10-litrowy pojemnik sera ale z czystej przyzwoitości nie wzięliśmy 🙂

Komentarze

komentarz

Translate »