Wypatrywaliśmy je już w Tanzanii i faktycznie, jak zbliżyliśmy się do granicy to udało nam się je dostrzec.
Jezioro Malawi
Jest piękne i olbrzymie jak morze. Północna część zasilana jest przez górskie rzeki, które o tej porze niosą ze sobą sporo materiału wypłukanego ze skał i z gleby. Wody jest tak dużo, że widać było lokalne podtopienia pól i domków w sąsiedztwie jeziora. Skutkiem zasilania jeziora brązowymi rzekami jest mało przejrzysta woda. I co z nurkowaniem, na które się nastawiłem? Chyba nici…
A przecież większość kolorowych rybek akwariowych pochodzi właśnie z tego zbiornika! W jego wodach skrywa się najwięcej gatunków ryb świata i jest ono najbardziej zróżnicowanym biologicznie zbiornikiem słodkowodnym. Kilkaset gatunków w większości endemity! Samych pielęgnicowatych szacuje się, że jest ok. 600 tysięcy gatunków! Wypadałoby jakieś wypatrzyć!
Docierały do nas niemiłe informacje odnośnie problemów z dzikim kempowaniem. Że niby ludzie niemili i zaczepni, że niby przeludnienie więc o puste miejsce ciężko… Mimo to postanowiliśmy spróbować. Wąskimi bocznymi dróżkami, wielokrotnie bardziej przypominającymi ścieżki, dotarliśmy na ogromną plażę. Końca nie było widać. Początku również. Z lekką obawą z uwagi na luźny piasek, podjechaliśmy autem pod samą linię brzegową. Mimo, że mijaliśmy kilka osób, nie specjalnie się nami interesowali. To dobry znak. Po zatrzymaniu auta, szybko zlokalizowała nas grupka dzieciaków. Szacuję, że ze dwadzieścia sztuk. Podeszły, otoczyły auto, by oglądnąć z każdej strony, po czym usłyszeliśmy:
- I like your car!
I tak właśnie ze 20 razy.
Chłopcy byli uśmiechnięci, nie prosili o żadne pieniądze i inne fanty, więc nawiązaliśmy łączność. Pokazaliśmy im auto w środku ale zawsze największą atrakcją jest dla nich prysznic. Wtedy biorę słuchawkę i oblewam ich wodą. Mają jeszcze większą radość! Jako, że Dominika wtedy przygotowywała kolację ostatecznie poprosili o coś do jedzenia. Oddaliśmy im połowę zakupionych wcześniej przy drodze frytek… ale jak tu zadowolić taką grupę chłopaków? Tak czy owak byli bardzo wdzięczni. Rozeszli się do swoich domów, ale jeden z nich jeszcze wrócił zapytać na jak długo zostajemy… bo rano przyjdzie znowu popływać z nadzieją, że się jeszcze zobaczymy… Na koniec biegnąc już w stronę domu krzyknął:
- Feel free!
To było miłe spotkanie.
W Malawi, jezioro o tej samej jak kraj nazwie, towarzyszyło nam przez większość jazdy. Szukaliśmy dzikich miejsc na postoje ale odwiedzaliśmy też bardziej turystyczne. Ot tak, by wypić zimne piwko albo kupić świeże ryby. O tak! Wśród ryb, króluje tutaj Chambo. Cena pokaźnej sztuki, z którą nie potrafiłem sobie dać rady to 5-7 zł, o ile z nas nie złupili. Lokalni znając życie kupują ją sporo taniej. W turystycznych aglomeracjach nie lubimy spędzać zbyt wiele czasu więc rybkę przyrządziliśmy w lesie.
Las kauczukowy
Do lasu trafiliśmy zupełnym przypadkiem a wydedukowałem, że to kauczuk po tym, jak kilka dni wcześniej rozmawialiśmy z Jackiem i Dominiką (SzpilkiNaMapie). Właśnie wspominali piękne Malawi i las kauczukowy. Faktycznie. Drzewa miały zamocowane niewielkie pojemniczki na ociekający do nich kauczuk. By go pozyskać, należy naciąć korę drzewa w spiralny kształt tworząc w niej jakby koryto dla jego przepływu. Nacięcia te systematycznie należy zabezpieczać. Wystarczy pociągnięcie pędzlem zamoczonym w tajemniczej substancji. Pielęgnacja ta jest niezwykle istotna, by drzewo nie zachorowało – w końcu ma otwartą ranę! Gdy drzewo przestanie oddawać surowiec, niżej robi się kolejne nacięcie, zabezpieczając poprzednie. Później to samo z drugiej strony pnia. Aby drzewo w ogóle nadawało się do pozyskiwania kauczuku, musi osiągnąć wiek pięciu lat. Po około 30 latach kończy się jego pierwsza rola na ziemi i jedzie do tartaku, ustępując miejsca kolejnemu młodemu pokoleniu. Wszystkie te informacje, którymi się tu z Wami dzielę, usłyszeliśmy z ust księdza, który przychodzi dzień w dzień do lasu dbając o niego i zbierając urobek. Dowiedzieliśmy się też o kilku innych przykrych rzeczach. Kiepsko się tu ludziom powodzi. Panuje bieda i rzadko jest co do garnka włożyć. Jego pensja, jaką uzyskuje z pracy w lesie, w naszym mniemaniu jest niebotycznie niska. Mimo wszystko, był on jednym z najbardziej uśmiechniętych, otwartych i pozytywnych osób, jakie spotkaliśmy na naszej drodze. Podzieliliśmy się z nim więc śniadaniem, by ostatecznie każdy ruszył w swoją stronę.
Kauczuk ponoć przybył tu z Malezji. Przywieziono nasionka i zasadzono wielki las, gdzie jedno drzewo od drugiego jest posadzone gęściej niż sosny w naszych szkółkach leśnych. Kolejne nasionka właśnie ruszyły do Polski.
Rewolucja kauczukowa rozpoczęta przez odkrycie Dunlopa, jakim były opony, wstrząsnęła Afryką. Pierwotnie władca Belgii - Leopold II, który odpowiedzialny jest za kolonizację Konga, pozyskiwał go na potęgę. Reszta obszarów poszła podobnym tropem.
Działka, działeczka...
Jeżdżąc po wybrzeżu, wreszcie trafiliśmy w wyjątkowo piękne miejsca. Powiew świeżego powietrza, napływający znad wody rozbudzał do życia nie tylko nas, ale i wszechobecną roślinność. Gąszcze bambusów, pojedyncze baobaby, palmy, jak i dziesiątki albo i setki innych gatunków roślin. Pojawiły się piękne piaszczyste plaże, niejednokrotnie przyozdobione wielkimi głazami. Obrazek ten na długo zapadnie mi w pamięć. Woda wreszcie stała się krystalicznie czystą i brodząc po piaszczystym dnie ciągle widać własne stopy. Podczas rozmów z lokalnymi mieszkańcami dowiedziałem się o możliwości zakupienia tu własnej parceli. Okazuje się, że nie jest to bardzo skomplikowane z punktu widzenia administracyjnego. Bardziej z uwagi na rozproszenie właścicieli. Brnąc dalej w temat w głowie zakiełkowała mi myśl, że to może być dobry pomysł, by kupić tu działkę. Jednak nie wszystko takie proste, jakby się mogło wydawać. Pierwsza bariera to głos jakiegoś rozsądku wypływający z ust Dominiki. Drugi, to rozmowy wewnątrzklanowe. Działka taka nie jest przecież własnością jednej osoby. Przyprowadzono więc do mnie człowieka, który mógłby porozmawiać z klanem, przekonać go i ostatecznie coś ustalić. Sam jest częściowym właścicielem parceli ale resztę udziałów ma żona, synowie, wnukowie, rodzina dzieci, itd. I gwóźdź do trumny wszedł jak w masło. Malawi to jedyny kraj na naszej trasie, do którego kupiliśmy wizę tranzytową. Od razu się to na nas zemściło. Drobna oszczędność przyczyniła się do rezygnacji z pomysłu. Wiza tranzytowa daje nam możliwość spędzenia w tym kraju jedynie 7 dni. Z racji intensywnych powodzi na południu odpadła możliwość zwiedzenia połowy tego kraju więc tranzyt w zupełności wystarczył. I co z działką?
Nie daje mi ona spokoju. Cena jej prawdopodobnie byłaby tak niebotycznie niska, że jakbym miał za sobą rozmowy klanowe, papiery z urzędów i inne formalności… to samo wypłacenie należności byłoby czystą przyjemnością. Eh… ale w duchu czuję, że to jeszcze nie koniec. Ciąg tego zaburzenia w mojej głowie może przerwać jedynie inna działka spotkana w przyszłości gdzieś na naszej trasie. Bo ja już widzę, jak za kilkanaście lat, przyjeżdżam tu, bądź gdziekolwiek indziej jak Jasio do Ugandy, i powoli, małymi kroczkami zaczynam coś budować. Coś, co będzie fajną odskocznią od polskich zimowych wieczorów przy kominku, do którego trzeba przynieść drewno z mrozu, wywracając się na skutej lodem ścieżce. Wieczoru przy ciepłej herbatce, która się właśnie skończyła i trzeba iść po nową do biedronki, przez chlapę na chodniku. Alternatywą do rachunku za gaz, który w sezonie skacze o tysiaka w górę. I alternatywą do wczasów w Łebie, gdzie jest 10% szans, że nie będzie padać, a rybka z frytkami w cenie 20x Chambo czy Tilapii.
I wiecie co? Nawet te pasożyty wywołujące bilharcjozę pływające sobie w jeziorze i czekające na ofiarę, nie odstraszają mnie tak, jak te polskie mrozy.
Mucha
Opuściliśmy wybrzeże i koła nasze zaczynają obracać się w kierunku zachodnim. Wpadamy w Park Nkhotakota. Podobno żyją tu słonie, krokodyle i inne stworzenia, którym chętnie przyglądnęlibyśmy się z bliska. Park w istocie bardzo ładny. Wznieśliśmy się nieco ponad poziom mórz i oceanów więc zrobiło się chłodniej. A jak chłodniej to przez klimat. A skoro klimat inny, to i roślinność inna. Drogę spowiły lasy i coraz to większe wzniesienia. Po krokodylach jednak zostały jedynie brudne rzeki a po słoniach – odchody na drodze. A skoro odchody? To i muchy!
Każdorazowo, gdy zatrzymywaliśmy się na zdjęcie, dopadała nas jak nie jedna mucha, to cała ich chmara. Najgorszym w tym wszystkim jest to, że muchy te okazały się być muchami tse tse.
Każdy chyba wie czym to śmierdzi. Dla tych co to nie wiedzą to nadmienię, że efektem ugryzienia takiej muchy jest dostanie się do Twojego organizmu nowych pasożytów. Piszę, że nowych, bo zapewne każdy z Was już jakieś posiada. One w dalszej kolejności dostają się do krwi czego efektem są dreszcze, gorączki, zaburzenia we śnie a w najgorszym przypadku śpiączka. Trypanosomatoza zwana właśnie śpiączką afrykańską, nieleczona może doprowadzić nawet do śmierci.
Muchy przenoszą to z chorych antylop, rzadziej też i ludzi. Nie jest powiedziane, że każda mucha jest nosicielem i że każda musi Cię zarazić. Nic bardziej mylnego. W Zambii np. w parkach narodowych dokonuje się oprysków, by eliminować zagrożenie. Miejmy nadzieję, że tu też bo kilka nas podgryzło. Skutków do dziś jednak nie zauważyliśmy więc jesteśmy dobrej myśli. Z muchami tymi lepiej jednak uważać więc wygoniliśmy je wszystkie z samochodu a ostatnią wręczyłem strażnikowi parku oświadczając, że może sobie ją zatrzymać. Nie potrzebujemy pasażerów na gapę.
Przyroda
Nim opuściliśmy piękny i gościnny dla nas kraj, i mimo tak krótkiego czasu, jaki tu spędziliśmy, muszę zaznaczyć, że zobaczyliśmy wiele. Jest tak niewielki a mimo to tak różnorodny. Bardzo żałujemy, że nie mogliśmy podróżować po południu kraju ze względu na wspomniane powodzie. Można było podjąć ryzyko ale chyba nie o to chodzi w podróżowaniu, by próbować za wszelką cenę. Powodzie okazały się być początkiem czegoś jeszcze gorszego, bo później, przez południe Malawi ale i przez Mozambik i Zimbabwe przeszedł tak wielki cyklon, że zginęło kilkaset osób a wg ONZ, jego skutki dotknęły 2,6 miliona ludzi!
Skupiwszy się więc na tym co dostępne, odwiedziliśmy Livingstonię położoną wysoko w górach, z których oglądać można było jezioro. Odwiedziliśmy również wyludnione lasy środkowej części kraju, by ostatecznie przetransportować się trasą wzdłuż Mozambiku do granicy z Zambią.